poniedziałek, 29 października 2018

Na granicy


„Na krawędzi”
A.F. Brady

Rzeczywistość bywa bardziej skomplikowana niż wydaje się postronnym, nawet jeśli należą do grona bliskich osób. Czasem można zręcznie tkać iluzję szczęścia, sukcesów oraz panowania nad swoim życiem. Jednak za tym zręcznym rękodziełem pozorów niejednokrotnie kryją się bolesne realia egzystencji pełnej strachu i oszukiwanie wszystkich wokoło, a najbardziej siebie samego.

Trudne przypadki stanowią wyzwanie, chociaż nikt tego głośno nie powie. W końcu są to ludzie z krwi i kości z wyniszczającymi ich demonami. Sam jest znana ze swych osiągnięć terapeutycznych z tego rodzaju pacjentami, jednak Richard stanowi swojego rodzaju zagadkę i to nie jedynie psychologiczną. Otacza go sieć plotek, niedomówień, podejrzeń i przypuszczeń, a to nie sprzyja podjęciu rzetelnego leczenia oraz obiektywnej diagnozie. Co kryje przeszłość tego mężczyzny i jak ma wpływ na teraźniejszość? Sam nie poddaje się w swoich wysiłkach terapeutycznych, czy chce coś udowodnić sobie czy też została po mistrzowsku wmanewrowane w grę, której zasad jeszcze nie zna? Ten pacjent wymyka się i prostym i skomplikowanym ramom, zdaje się nie pasować do szpitala, natomaist terapia, która miała mu pomóc przybiera całkowicie inną formę niż Sam zakładała. Układ pacjent – psycholog zaczyna przypominać coś odwrotnego, kim jest Richard i w co wciąga swoją terapeutkę?

Do bólu bezkompromisowa, brutalnie szczera i przede wszystkim bez usprawiedliwień ukazująca rzeczywistość terapii psychologicznej oraz kulisy pracy oraz pobytu w szpitalu psychiatrycznym. „Na krawędzi” nie ma w swej fabule zbyt wielu jasnych stron, czasem wręcz stwarza klaustrofobiczną atmosferę i to nie tylko związaną z ograniczoną przestrzenią, w jakiej rozgrywa się akcja książki, lecz również związana z uczuciami, równie skutecznie oddającymi zamknięcia w destrukcyjnej emocjonalnej klatce. A.F. Brady nie stara się by czytelnicy polubili główną bohaterkę, pokazuje ją w świetle jaki daje jesienny bądź zimowy dzień bez słońca i zachmurzony, rzucający cień na wszystkich. Dodatkowo jej zachowanie także nie sprzyja by uznać ją za ofiarę, wprost przeciwnie, ale równocześnie jej osoba przyciąga uwagę, tak samo jak i to co zaczyna się rozgrywać na oczach czytających. Swoista rozgrywka z własnym życiem i cudzym, próby utrzymania wizerunku oraz chęć wykonywania zawodu, chociaż pobudki są niekiedy odmienne od tych, jakie chce widzieć otoczenie. Tytuł książki oddaje w pełni główny motyw, ta krawędź lub też inaczej balansowanie nad przepaścią odczuwalne jest cały czas, świat na zewnątrz i ten ograniczony do terapii to nieustanna walka by nie upaść lub by powstać, toczy się ona wciąż od nowa, a lęk przed zatraceniem się nie opuszcza większości. W tle tej opowieści jest Nowy Jork taki jaki znany jest z filmów i reklam albo przynajmniej tak go widzimy w pierwszej chwili, ponieważ już przy drugim i kolejnym spojrzeniu zauważamy rysy na wydawałoby się prawie idealnym obrazie, jedynie pozornym innym od tego z szpitala psychiatrycznego.




Książkę przeczytałam dzięki 
uprzejmości
Wydawnictwu MUZA