czwartek, 29 września 2011

Amerykanka w Rzymie


"Moje rzymskie wakacje"
Kristin Harmel


Pierwsze skojarzenie jakie miałam to film z Audrey Hepburn i Gregory Peckiem, drugie to z książkami, które ostatnio zrobiły furorę z Włochami w tle. Jeżeli miałabym wybierać to wolałabym by historia, która była przede mną była jak ta filmowa tylko z trochę innym zakończeniem, a jaka naprawdę się okazała? Po pierwsze irlandzko-włoska rodzina i ślub - huczny, z wszystkimi pociotkami jako gośćmi, obowiązkowo z Babcią, wścibskimi kuzynkami i pocieszającymi ciotkami. Dlaczego te ostatnie miały kogoś podnosić na duchu w tak uroczystym dniu? Co takiego się mogło wydarzyć podczas ceremonii, że ktoś potrzebuje otuchy? Ucieczka sprzed ołtarza? Nie, nic z tych rzeczy, osobą, którą krewni "podbudowują na duchu" jest siostra panny młodej i jej pierwsza druhna równocześnie. Przed samym złożeniem przysięgi przez Państwo Młodych seniorka rodu pyta na głos dlaczego to nie ona wychodzi za mąż, w końcu ma już trzydzieści cztery lata ... Do tego kuzynki - młodsze i zamężne pouczające, że nie wykorzystała okazji by zostać żoną. Cat, bo o niej mowa nie jest zdesperowaną Bridget Jones, wprost przeciwnie, ale takie rozmówki nawet najodporniejszą osobę by zestresowały. W najmniej oczekiwanym miejscu - kuchni restauracji gdzie odbywa się impreza weselna - znajduje pocieszyciela. Wydaje się, że wreszcie los uśmiechnął się do bohaterki, ale radość okazuje się przedwczesna ... Ostatnie przeżycia skłaniają Cat by zastanowić się nad swoim życiem, wracają wspomnienia szczęśliwych momentów sprzed lat spędzonych w Rzymie. Chociaż mogłoby się wydawać, że to kolejna opowieść o Amerykance, która zmienia życie pod wpływem osobistych niepowiedzeń, a na miejsce metamorfozy wybiera Włochy, to historia Cat jest z innej bajki. Powrót do miasta gdzie przeżyła pierwszą miłość nie jest ani natychmiastowy, ani też spontaniczny i nie poprzedzony spaleniem za sobą wszystkich mostów. Nostalgia i owszem jest, ale z nutą zastanowienia nad tym co mogło być i nad podjętymi wówczas wyborami. Nie ma płaczu po niewykorzystanych szansach, lecz uśmiech gdy przypominają się chwile szczęścia. Czy wejście do świata, który już na zawsze miał pozostać tylko gdzieś w zakamarkach pamięci i na zdjęciach jest rozsądnym krokiem? A może tamto lato właśnie miało się tak zakończyć i nie warto "odświeżać" to co nie wytrzymało próby czasu i odległości? No i zobowiązania rodzinne, które już raz zaważyły na decyzji - co ważniejsze familia czy kontynuacja tego co myślało się, że już nigdy nie wróci?
Życie Cat zaczyna przypominać górską serpentynę - zachwycające widoki, ostre zakręty, urwiska i wiele znaków ostrzegawczych, ale zawrócenie nie wchodzi w grę, chociaż droga alternatywna wchodzi w grę - a jest nią kawałek papieru z adresem osoby, którą polecił rozczarowujący absztyfikant vel właściciel pewnej restauracji w Stanach. Więc gdy przeszłość w teraźniejszości nie jest tym o czym się marzyło, trzeba improwizować, chociaż to całkiem nie w stylu Cat. Są jeszcze inne pragnienia, nawet nie zapomniane, ale nigdy nie dopuszczone do głosu - z powodu braku czasu, a może okazji bądź chowane przez przeznaczenie na taką właśnie okazję. Czasem wejście w to co było jest okazją by w końcu zamknąć przeszły rozdział i móc rozpocząć coś nowego, blokowanego przez stare zaszłości. Okazuje się, że włoskie,a raczej rzymskie klimaty, są tylko albo aż przystankiem by wreszcie spróbować czegoś nowego, ale bez natychmiastowej decyzji by to co znajome zostawić daleko za sobą.

Czytanie "Moich rzymskich wakacji" to delektowanie się historią gdzie nic nie jest takie jak się wydaje początkowo. Włoski urok, amerykańska pragmatyczność, czasem zderzenie kultur, a czasem wspomnień -wygładzonych. Perspektywa z jaką patrzymy na przeszłość czasem nie tyle ma kolor różowy co odcień naszych tęsknot i pragnienia by sprawdzić czy to co się kiedyś nie spełniło mogło mieć szczęśliwe zakończenie. Raz słodka, lecz nie przesłodzona, opowieść, a raz cierpka - ale nie jak gorycz, tylko smak gorzkiej czekolady, podkreślającej smak, w tym wypadku życia. Audrey Hepburn jako księżniczka Anna oglądała Rzym z punktu widzenia zwykłej dziewczyny, anonimowej turystki, a dla Cat to ujrzenie miejsca oczyma dojrzalszej siebie, obie bohaterki dostają możliwość zobaczenia czegoś, co w zwykłym życiu umknęłoby im, ale dzięki chwilom spędzonym w wiecznym mieście zostanie w ich pamięci i nie tylko w niej na zawsze. Jest więcej nawiązań treści książki do filmu, jednak czytelnik nie znajdzie w niej kopii ekranizacji,lecz odrębną historię, gdzie miłość to nie tylko uczucie kobiety do mężczyzny, a również rodziców do dzieci. Opowieść nie jest ciągiem rewolucyjnych zmian,a raczej procesem z szybszymi i wolniejszymi momentami, ale każdy z nich ma swój urok, nie zawsze południowy.
Autorka przygotowała także mały dodatek z kilkoma przepisami kulinarnymi potraw, które pojawiają się podczas czytania.



Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi
Sztukateria oraz wyd.Otwarte