„Miasto
dziewcząt”
Elizabeth
Gilbert
Dojrzewanie
i poznawanie siebie czasem ma smak łapczywego łapania życia aż do przesytu. Łatwo
popaść w skrajność i zatracić swoją indywidualność, stać się kopią kogoś kogo
się podziwia, a kto na to nie zasługuje. Jednak niektórym udaje się dorosnąć do
swoich marzeń i poznać je na tyle by stały się rzeczywistością.
Być
wyrzuconą z prestiżowej uczelni, nie wiedzieć co dalej robić w życiu i widzieć
ciągłą dezaprobatę w oczach rodziców raczej nie wpływają motywująco na Vivian.
Wyjazd do ciotki, właścicielki teatru rewiowego, ma być tymczasowym
rozwiązaniem. Ten świat jest zupełnie odmienny od tego, który zna
dziewiętnastolatka, jak więc ma nie skorzystać z atrakcji będących tak blisko? Nowy
Jork, dobra zabawa, praca o jakiej nie marzyła, lecz jest spełnieniem marzeń,
przyjaciółka, czego jeszcze chcieć od losu? Każdy dzień dostarcza nowych wrażeń
i doświadczeń, dziewczyna jeszcze nie wie jak to wpłynie na nią, lecz na refleksje
przyjdzie czas później. Teraz jest moment czerpania pełnymi garściami z życia,
upajanie się nim i nieprzejmowanie się tym, co uważa się za niewłaściwe,
niemoralne, granica, której przekroczenie zmieni wszystko wydaje się nie
istnieć. Jednak rzeczywistość jest bardziej skomplikowana i Vivian pozna ją od
strony zdrady, straty i gorzkiej nauki, że czasem trzeba zrobić krok w
niewłaściwym kierunku, a później w tył by ruszyć do przodu.
Jakie
jest „Miasto dziewcząt” Elizabeth Gilbert? Pulsujące, szalone, wielobarwne,
pełne różnorodnych smaków i zapachów. Jednak to jedna strona, ta dostrzegana na
pierwszy rzut oka, wydająca się lekka, prosta, bez rozmyślania nad
konsekwencjami swoich czynów. Druga jest refleksyjna, ukazująca drogę, jaką
trzeba pokonać by z dziewczyny stojącej u progu dorosłości stać się kobietą,
żyjącą w zgodzie z sobą i świadomą popełnionych błędów, nie uginającej się pod
ich ciężarem, ale przekuwającej porażki w cenne doświadczenia. Wydawałoby się, że
to lata dwudzieste były tymi najbardziej hulaszczymi, dekadenckimi i przepełnionymi
zabawą, lecz na progu kolejnej wojny świat dawał możliwość zapomnienia się na
krótszą bądź dłuższą chwilę. W takim momencie główna bohaterka stoi u progu
dorosłości i równocześnie na rozdrożu, już nie dziecko, ale jeszcze nie
kobieta, wyjazd do Nowego Jorku otworzył przed nią drzwi do przyszłości. Pisarka
w detalach oddała środowisko artystów rewiowych, żyjących z dnia na dzień,
pełnych marzeń o wielkiej sławie, których codziennością są rólki w małych
teatrzykach, lecz światła Broadwayu cały czas kuszą i mamią. W takim otoczeniu
łatwo jest się zatracić i stracić z oczu siebie samego, ale Elizabeth Gilbert
nie napisała historii o córce marnotrawnej, a o człowieku, poznającym swoje
mocne i słabe strony oraz uczącym się, iż egzystencja na własnych zasadach nie
jest prosta, jednak dzięki niej można stać się tym kim się chce. „Miasto
dziewcząt” jest opowieścią o dorastaniu, porażkach i sukcesach, prawdziwej
przyjaźni i uczuciu, wyjątkowym oraz jedynym w swoim rodzaju. Tę książkę nie da
się czytać na raty, pochłania się ją wpierw łapczywie, tak jak jej postacie
chwytają kolejne ulotne wrażenia, by za chwilę wraz z nimi i kolejnymi
rozdziałami delektować się tym, co z sobą niesie życie dziewczyny, jaka stała
się kobietą w mieście, zwanym Nowym Jorkiem.
Za możliwość przeczytania książki
dziękuję
wyd. Rebis