piątek, 13 września 2019

Wytrawne wspomnienia


„Miasto dziewcząt”
Elizabeth Gilbert

Dojrzewanie i poznawanie siebie czasem ma smak łapczywego łapania życia aż do przesytu. Łatwo popaść w skrajność i zatracić swoją indywidualność, stać się kopią kogoś kogo się podziwia, a kto na to nie zasługuje. Jednak niektórym udaje się dorosnąć do swoich marzeń i poznać je na tyle by stały się rzeczywistością.

Być wyrzuconą z prestiżowej uczelni, nie wiedzieć co dalej robić w życiu i widzieć ciągłą dezaprobatę w oczach rodziców raczej nie wpływają motywująco na Vivian. Wyjazd do ciotki, właścicielki teatru rewiowego, ma być tymczasowym rozwiązaniem. Ten świat jest zupełnie odmienny od tego, który zna dziewiętnastolatka, jak więc ma nie skorzystać z atrakcji będących tak blisko? Nowy Jork, dobra zabawa, praca o jakiej nie marzyła, lecz jest spełnieniem marzeń, przyjaciółka, czego jeszcze chcieć od losu? Każdy dzień dostarcza nowych wrażeń i doświadczeń, dziewczyna jeszcze nie wie jak to wpłynie na nią, lecz na refleksje przyjdzie czas później. Teraz jest moment czerpania pełnymi garściami z życia, upajanie się nim i nieprzejmowanie się tym, co uważa się za niewłaściwe, niemoralne, granica, której przekroczenie zmieni wszystko wydaje się nie istnieć. Jednak rzeczywistość jest bardziej skomplikowana i Vivian pozna ją od strony zdrady, straty i gorzkiej nauki, że czasem trzeba zrobić krok w niewłaściwym kierunku, a później w tył by ruszyć do przodu.

Jakie jest „Miasto dziewcząt” Elizabeth Gilbert? Pulsujące, szalone, wielobarwne, pełne różnorodnych smaków i zapachów. Jednak to jedna strona, ta dostrzegana na pierwszy rzut oka, wydająca się lekka, prosta, bez rozmyślania nad konsekwencjami swoich czynów. Druga jest refleksyjna, ukazująca drogę, jaką trzeba pokonać by z dziewczyny stojącej u progu dorosłości stać się kobietą, żyjącą w zgodzie z sobą i świadomą popełnionych błędów, nie uginającej się pod ich ciężarem, ale przekuwającej porażki w cenne doświadczenia. Wydawałoby się, że to lata dwudzieste były tymi najbardziej hulaszczymi, dekadenckimi i przepełnionymi zabawą, lecz na progu kolejnej wojny świat dawał możliwość zapomnienia się na krótszą bądź dłuższą chwilę. W takim momencie główna bohaterka stoi u progu dorosłości i równocześnie na rozdrożu, już nie dziecko, ale jeszcze nie kobieta, wyjazd do Nowego Jorku otworzył przed nią drzwi do przyszłości. Pisarka w detalach oddała środowisko artystów rewiowych, żyjących z dnia na dzień, pełnych marzeń o wielkiej sławie, których codziennością są rólki w małych teatrzykach, lecz światła Broadwayu cały czas kuszą i mamią. W takim otoczeniu łatwo jest się zatracić i stracić z oczu siebie samego, ale Elizabeth Gilbert nie napisała historii o córce marnotrawnej, a o człowieku, poznającym swoje mocne i słabe strony oraz uczącym się, iż egzystencja na własnych zasadach nie jest prosta, jednak dzięki niej można stać się tym kim się chce. „Miasto dziewcząt” jest opowieścią o dorastaniu, porażkach i sukcesach, prawdziwej przyjaźni i uczuciu, wyjątkowym oraz jedynym w swoim rodzaju. Tę książkę nie da się czytać na raty, pochłania się ją wpierw łapczywie, tak jak jej postacie chwytają kolejne ulotne wrażenia, by za chwilę wraz z nimi i kolejnymi rozdziałami delektować się tym, co z sobą niesie życie dziewczyny, jaka stała się kobietą w mieście, zwanym Nowym Jorkiem. 







Za możliwość przeczytania książki
 dziękuję 
wyd. Rebis