wtorek, 17 maja 2022

Prawda niejedno ma imię

PREMIERA

„Dziesięć dni”

Mel Sherratt

 

Nie zawsze zaginięcie jest skomplikowaną zagadką, czasem to prostu ucieczka od problemów, rzeczywistości przerastającej siły lub po prostu chęć rozpoczęcia wszystkiego od nowa bez tłumaczenia komukolwiek powodów. Jednak niektóre sprawy okazują się bardziej złożone, nie ma w nich nic oczywistego i od razu budzą niepokój i czujność. Za nimi kryje się „coś” więcej i właśnie ta niewiadoma każe im się bliżej przyjrzeć, a czas nie jest tu sprzymierzeńcem.

 

Wyszły z domu, pracy, po prostu z miejsca gdzie po prostu były i nie dotarły do kolejnego, do którego miały się udać. Nikt nie widział dokładnie kiedy zniknęły, po prostu były jeszcze przed momentem, a potem zauważone, że ich nie ma. Po dokładnie dziesięciu dniach zostawały odnalezione. Taka sprawa to zawsze ciekawy temat dla dziennikarzy, ale Eva oprócz zwykłej zawodowej okazji w swoich artykułach stara się zawsze pokazać więcej i nie traktuje przedmiotowo ludzi, o jakich pisze. Nie inaczej jest i tematem zaginionych kobiet, zwłaszcza, że najprawdopodobniej doszło do eskalacji. Jaki motyw ma sprawca? Dlaczego wybrał te konkretne kobiety, a może to jedynie splot okoliczności, iż stały się jego celem? Eva nie przypuszcza nawet kto będzie następną ofiarą, nic nie wskazywało na nią. Do tej pory zdawała relację jako osoba z zewnątrz, nagle stała się naocznym świadkiem, trafiła na listę zaginionych, czy podzieli los wcześniejszych porwanych? Co łączy te kobiety? Policja wciąż nie ma wyraźnych tropów, czyżby porywacz był aż tak sprytny i był w stanie wywieść w pole zawodowców? Wszystko na to wskazuje, że to on, nie stróże prawa, ma przewagę i wykorzystuje to bezwzględnie, ale czy przewidział wszystko? Nie jest przecież nadczłowiekiem, każdy ma jakąś słabą stronę, ale jak to wykorzystać jeśli jest się zdanym na jego łaskę? Niedocenianie przeciwnika nigdy nie uchodzi płazem …

 

Nieprzewidywalna to pierwsze co nasuwa się podczas lektury „Dziesięciu dni”, zaraz potem pojawia się pragnienie by jak najszybciej poznać co kryje się w kolejnych rozdziałach. To nie jest thriller pełen scen akcji i spektakularnej przemocy, uderza w nim pełna grozy kameralność oraz brutalna premedytacja, taka od jakiej nie da się uciec, uderzająca w perfekcyjnie wybrane punkty. Mel Sherratt daje czytelnikowi możliwość poznania bohaterów, ale im więcej stron za nami tym bardziej mamy uczucie, że rodzaj rozgrywki, w której ktoś inny rozdaje karty. Zło nabiera konkretnych kształtów, ma imię i swoją historię, w końcu i twarz albo raczej maskę, a pisarka podsuwa nam kolejne fragmenty historii postaci, mistrzowsko wybierając chwilę i to, co chce przekazać. Nie da się ukryć, że „Dziesięć dni” głęboko wchodzi w odzwierciedlenie emocji, obnaża je i pokazuje takimi jakimi są, bez pudrowania i eufemizmów czy też upiększania. Strach jest strachem, gniew to gniew, nienawiść nie pozwala o sobie zapomnieć, a wola przetrwania ma ludzką twarz, na jakiej nie odmalowuje się bohaterstwo, lecz nadzieja, zaciskanie zębów, widoczne są ślady łez, lęk. Mel Sherratt rzuca wyzwanie współczuciu, litości i przede wszystkim usprawiedliwianiu zła, każde z tych działań oglądamy z dwóch punktów widzenia, nie wszystko jest takie jak się nam i innym wydaje. Ta książka daleka jest od prostego schematu, podziału na dobrych i złych, biało-czarnej perspektywy, subiektywność i obiektywność toczą z sobą walkę. Nie pozostawia również obojętnym, skłania do zastanowienia się nad istotą zła.


Recenzja powstała w współpracy z: