PREMIERA
„Dziesięć
dni”
Mel
Sherratt
Nie
zawsze zaginięcie jest skomplikowaną zagadką, czasem to prostu ucieczka od
problemów, rzeczywistości przerastającej siły lub po prostu chęć rozpoczęcia
wszystkiego od nowa bez tłumaczenia komukolwiek powodów. Jednak niektóre sprawy
okazują się bardziej złożone, nie ma w nich nic oczywistego i od razu budzą
niepokój i czujność. Za nimi kryje się „coś” więcej i właśnie ta niewiadoma każe
im się bliżej przyjrzeć, a czas nie jest tu sprzymierzeńcem.
Wyszły
z domu, pracy, po prostu z miejsca gdzie po prostu były i nie dotarły do
kolejnego, do którego miały się udać. Nikt nie widział dokładnie kiedy zniknęły,
po prostu były jeszcze przed momentem, a potem zauważone, że ich nie ma. Po
dokładnie dziesięciu dniach zostawały odnalezione. Taka sprawa to zawsze
ciekawy temat dla dziennikarzy, ale Eva oprócz zwykłej zawodowej okazji w
swoich artykułach stara się zawsze pokazać więcej i nie traktuje przedmiotowo
ludzi, o jakich pisze. Nie inaczej jest i tematem zaginionych kobiet,
zwłaszcza, że najprawdopodobniej doszło do eskalacji. Jaki motyw ma sprawca?
Dlaczego wybrał te konkretne kobiety, a może to jedynie splot okoliczności, iż
stały się jego celem? Eva nie przypuszcza nawet kto będzie następną ofiarą, nic
nie wskazywało na nią. Do tej pory zdawała relację jako osoba z zewnątrz, nagle
stała się naocznym świadkiem, trafiła na listę zaginionych, czy podzieli los
wcześniejszych porwanych? Co łączy te kobiety? Policja wciąż nie ma wyraźnych
tropów, czyżby porywacz był aż tak sprytny i był w stanie wywieść w pole
zawodowców? Wszystko na to wskazuje, że to on, nie stróże prawa, ma przewagę i
wykorzystuje to bezwzględnie, ale czy przewidział wszystko? Nie jest przecież
nadczłowiekiem, każdy ma jakąś słabą stronę, ale jak to wykorzystać jeśli jest
się zdanym na jego łaskę? Niedocenianie przeciwnika nigdy nie uchodzi płazem …
Nieprzewidywalna
to pierwsze co nasuwa się podczas lektury „Dziesięciu dni”, zaraz potem pojawia
się pragnienie by jak najszybciej poznać co kryje się w kolejnych rozdziałach.
To nie jest thriller pełen scen akcji i spektakularnej przemocy, uderza w nim
pełna grozy kameralność oraz brutalna premedytacja, taka od jakiej nie da się
uciec, uderzająca w perfekcyjnie wybrane punkty. Mel Sherratt daje czytelnikowi
możliwość poznania bohaterów, ale im więcej stron za nami tym bardziej mamy
uczucie, że rodzaj rozgrywki, w której ktoś inny rozdaje karty. Zło nabiera
konkretnych kształtów, ma imię i swoją historię, w końcu i twarz albo raczej
maskę, a pisarka podsuwa nam kolejne fragmenty historii postaci, mistrzowsko
wybierając chwilę i to, co chce przekazać. Nie da się ukryć, że „Dziesięć dni”
głęboko wchodzi w odzwierciedlenie emocji, obnaża je i pokazuje takimi jakimi są,
bez pudrowania i eufemizmów czy też upiększania. Strach jest strachem, gniew to
gniew, nienawiść nie pozwala o sobie zapomnieć, a wola przetrwania ma ludzką
twarz, na jakiej nie odmalowuje się bohaterstwo, lecz nadzieja, zaciskanie
zębów, widoczne są ślady łez, lęk. Mel Sherratt rzuca wyzwanie współczuciu,
litości i przede wszystkim usprawiedliwianiu zła, każde z tych działań oglądamy
z dwóch punktów widzenia, nie wszystko jest takie jak się nam i innym wydaje.
Ta książka daleka jest od prostego schematu, podziału na dobrych i złych,
biało-czarnej perspektywy, subiektywność i obiektywność toczą z sobą walkę. Nie
pozostawia również obojętnym, skłania do zastanowienia się nad istotą zła.
Recenzja powstała w współpracy z: