„Uwięziony
krzyk”
Anna
Naskręt
Spojrzeć
tam gdzie się chce, usiąść, pójść ot tak sobie przed siebie, uczesać się, odgarnąć
włosy wpadające do oczu, uśmiechnąć i po prostu porozmawiać. Zwykłe codzienne
czynności, wykonywane automatycznie, setki, tysiące, powtarzane raz za razem
bez głębszego zastanowienia się. Ot zwyczajne sprawy, wydające się bez
znaczenia, ale właśnie z nich składa się sprawność, pozwalająca być
samodzielnym człowiekiem, który po prostu żyje tak jak chce. A co jeśli
zostanie się uwięzionym w własnym ciele, bez możliwości zrobienia tego
wszystkiego co uważa się za oczywiste?
Kilka
godzin lub minut albo sekund, zmieniających ogromnie dużo i odbierających tak
wiele, pozostawiających po sobie ogromne spustoszenie. Anna poznała tę stronę życia
od podszewki, a nawet od pojedynczych splotów egzystencjalnej materii i
jednostkowych szwów spajających ją w kolejne dni, tygodnie i lata. Młoda
kobieta, mająca wiele planów i mnóstwo czasu by je zrealizować, matka i żona,
córka i siostra, ciekawa świata i pełna wiary w przyszłość. Nagle przychodzi
moment, że wszystko to staje pod znakiem zapytania, a niedługo później okazuje
się, iż przed Anną całkiem nowy rozdział życia. Nie ma w nim nic prostego i
znanego, każda chwila jest nowa, jedynie co dobrze funkcjonuje to umysł, poza
nim nic. Nie można usiąść, wstać, obrócić głowy, zjeść, powiedzieć czego się
chce i co się myśli, ale słyszy się co mówią inni i z każdą chwilą coraz bardziej
narasta chęć wykrzyczenia swojej świadomej obecności tak niedostrzeganej przez
otoczenie. Izolacja, bezsilność, brak możliwości bycia sobą, ile znaczy zwykła
codzienność, w jakiej nie jest się uzależnionym od otoczenia dociera do
człowieka brutalnie i przede wszystkim bardzo boleśnie. W takich czasach
weryfikuje się słowo przyjaciel, bliska osoba i to do czego jest się zdolnym by
dzień po dniu budować swoje życie, wbrew wielu ludziom i temu, co spustoszyło organizm.
Udar
mózgu. Dwa słowa, o jakich wydaje się nam, że wiemy wszystko, ale o tym, co właściwie
znaczą przekonują się jedynie ci, którzy go doświadczyli lub raczej żyją z jego
skutkami. Czy można sobie wyobrazić całkowity brak kontroli nad swoim ciałem?
Przed lekturą książki Anny Naskręt powiedziałam bym, że raczej tak, lecz już po
przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów mogłam powiedzieć nie, dlaczego?
Ponieważ w każdej minucie, sekundzie mogę zrobić wszystko lub prawie wszystko
na co mam ochotę, nie wspominając nawet o tych zupełnie podstawowych ruchach
jak poruszanie głową, rękoma czy też nogami bez jakiejkolwiek trudności. Każda
następna strona uświadamiała mi co, to znaczy być dosłownie zamkniętym w
własnym ciele i ile trzeba włożyć wysiłku w minimalne poruszenie na przykład
palcem. Nie obca jest mi choroba, moja czy też bliskich, ograniczenia z nią
związane i przezwyciężanie ich, lecz nie na taką skalę. Opisanie krok po kroku
swojego stanu i sytuacji przedstawia obraz brutalnie prawdziwy, a szczerość w
każdym zdaniu uwypukla to, co uważa się za oczywiste i dane na zawsze. Autorka
pokazuje również reakcję najbliższych osób oraz jak zmienia się otoczenie gdy
zachodzą tak dramatyczne zmiany. Naprawdę trudno przekazać słowami wrażenia
jakie odczuwa się w czasie czytania i kiedy już ostatnie zdanie zostanie
przeczytane. Nie da się bez emocji i refleksji, pozostających w czytelniku,
podejść do „Uwięzionego krzyku”, w jakim ujęte są lata życia Anny Naskręt wraz
z jej bardzo osobistymi uczuciami. Kobiety, która walczyła, walczy i będzie
walczyła, aż tyle, nie tak po prostu pisze o tym, co jest ogromnie trudne do
wyobrażenia.