Przedpremierowo:
„Układ z Cameronem”
J.T. Geissinger
Pewne układy obarczone są wysokim stopniem ryzyka, ale cel jaki ma być dzięki nim uzyskany podobno warty jest go. Jeśli ma się go wciąż przed oczami łatwiej jest znieść wszystko co przydarza się po drodze, wystarczy przymknąć oko, czasem nawet drugie również, i po prostu dążyć wytrwale do celu. Tyle, że jednocześnie nie dostrzega się tego, co jest o wiele ważniejsze. Jednak nie zawsze jest za późno by spojrzeć na wszystko jeszcze raz i zauważyć istotne sprawy.
Kto jak nie mistrz może udzielić najlepszych rad? Joellen Bixby naprawdę potrzebuje ich, nawet bardziej niż powietrza do oddychania, a kto jak nie jej nowy sąsiad nadaje się do tego najlepiej? O Cameronie McGregor`ze da się wiele powiedzieć, media robią to nieustannie, ale jakoś do tej pory nie udzielał nikomu lekcji, lecz kto jak nie notoryczny uwodziciel i kobieciarz nadaje się na nauczyciela w temacie uwodzenia? Teoria trochę naciągana? No cóż w pewnych sytuacjach zbyt dużo nie ma co się zastanawiać jedynie trzeba brać co dają. W końcu Joellen chce zwrócić uwagę swojego przystojnego szefa, więc taka sąsiedzka pomoc przychodzi w samą porę. Cameron nie podziela zdania swojej uczennicy co do niej samej, lecz skupia się na wcielaniu swoich cennych rad w życie swej podopiecznej, nawet przykłada się bardzo mocno do tego zadania. Brzydkie kaczątko zmienia się w pięknego łabędzia, tyle, że to nie bajka i nie dla wszystkich Joellen była tym pierwszym, lecz ważne jest przecież to drugie, bo czy nie o to chodziło od samego początku? Pytanie tylko czy mężczyzna, dla którego cała ta metamorfoza miała miejsce, jest warty takiego poświęcenia? Ktoś ma wątpliwości, a ktoś inny czegoś nie widzi, czym skończy się ten niezwykły pakt?
Piękny i bestia, prosta opowieść z przewidywalnym zakończeniem? Czy tak łatwo można podsumować „Układ z Cameronem”? Daleka jestem od uproszczeń, bo często pod nieskomplikowaną pierwsza warstwą kryje się w niej coś więcej niż możemy spodziewać się. J.T. Geissinger przykuwa wpierw uwagę czytelników swojej książki do wątków z gatunku romansowych, ciekawie żonglując emocjami pomiędzy bohaterami i czymś jeszcze – ich wizerunkami. Wpierw widzimy je z perspektywy jednej z postaci, a wraz z rozwojem fabuły pewne detale zaczynają nie pasować do ich obrazu, lecz nie jest to niedopracowanie, a celowy zabieg. Autorka z humorem opisuje naukę uwodzenia, dodając do nich trochę wzajemnych uszczypliwości, takich z kategorii mających swoje źródło w sympatii, wymienianych pomiędzy tymi, którzy znają się dobrze i żadnym razie nie krzywdzą, a wywołują jedynie uśmiech pod nosem. Czym jest więc ta część niewidoczna na pierwszy rzut oka i gdzie została schowana? Zbyt często dostajemy łatwy przekaz – przemiana z szarej myszki w olśniewającą księżniczkę jest niezbędna by zdobyć to, czego się pragnie. W „Układzie z Cameronem” ta właśnie zasada ma drugie oblicze, rzeczywiste i często występujące, ostatnio o nim głośno. Ciałopozytowność i body shaming kryją się za tą pozornie łatwą opowieścią, nie jest to główny motyw, lecz również nie jest potraktowany jedynie jako ozdobnik, dodatek bez znaczenia. Jak się ma to do lekkiej, zmysłowej, historii? J.T. Geissinger umiała wpleść poważniejszy temat w schemat znany i zrobić z niego nie sztuczny dodatek, ale po prostu część swojej powieści, bez moralizatorstwa, ale pokazując gdzie czasem tkwi początek.