Nowość:
„Anathema”
Keri Lake
Pewnych granic nie przekracza się.
Jednak czasem ich złamanie to jedyne wyjście, poza tym ostatecznym. Co czeka po
drugiej stronie? Mity zawierają ziarno prawdy, a prawda bywa bardziej
nierzeczywista niż legenda. Jedno tylko jest faktem, niezaprzeczalnym i od
jakiego nie da się uciec: teraz wszystko zmieniło się i nigdy już nie będzie
takie jak wcześniej.
Las nie bierze jeńców, przyjmuje
tylko ofiary. O tym wie każdy, lecz niekiedy nie ma się wyboru i przekroczenie
bramy z kości to jedyne co pozostaje. Maevyth została zmuszona do tego przez
dramatyczną sytuację i zdaje sobie sprawę, że nie ma już dla nie odwrotu. To,
co ją czeka zna z legend, nie zna nikogo, kto wróciłby z tamtego miejsca. Nie spodziewa
się, że Zevander stanie się jej opiekunem. Dużo można by powiedzieć o tym mężczyźnie,
ale jedno słowo wystarczy – zabójca, najlepszy z najlepszych. Dlaczego więc
właśnie on ma zapewnić komuś takiemu jak ona bezpieczeństwo jeśli sam jest dla
niej zagrożeniem? Pradawna przepowiednia wyraża się dosyć jasno, lecz nie ma w
nic o dziewczynie, która nie zamierza ślepo podporządkować się komukolwiek. Czy
uda się ocalić ją, kiedy prawie każdy czyha na jej kruche życie? Magia i
morderczy zawód to wcale nie aż tak dużo w tym przypadku, zwłaszcza, iż Maevyth
zdaje się nieustannie testować cierpliwość Zevandera i nie jedynie to. Tych dwoje
to nie ogień i woda, lecz dwa płomienie mogące pochłonąć się nawzajem, czy są
gotowi na to, co wydarzy się kiedy połączą siły?
Jakie to dobre? No cóż to ogromne
niedopowiedzenie. „Anathema” ma w sobie wszystko i o wiele więcej czyli robi
wrażenia już na wstępie, a później wzrasta. Mrocznie, gotycko, kontrastowo i
tajemniczo, to tak w bardzo w skrócie, ale tak naprawdę każdy rozdział to część
większej całości wyłaniającej się powoli jak z gęstej mgły. Jednak nie do
końca, wciąż większość spowita jest nimbem sekretów i zagadek, granica pomiędzy
rzeczywistością a legendą jest zatarta. W tej historii nic nie jest niemożliwe,
kolejne strony udowadniają to z nawiązką, lecz nie w nadmiarze. Keri Lake wie
jak połączyć mrok i światło, to drugie nie rozjaśnia, a jedynie podkreśla to
pierwsze, pokazuje kształt, natomiast szczegóły pozostają w lekkim cieniu.
Drugi plan jest nieodłączną częścią opowieści i chociaż się w nią wtapia to nie
daje o sobie zapomnieć. Obojętnie czy jest monumentalnym zamczyskiem czy chatą
w lesie dodaje niuansów głównym scenom oraz głębi. Wyobraźnia autorki wykreowała świat, gdzie pomiędzy
dobrem i złem nie ma wyraźnej linii, takiej jest pierwsze wrażenie, lecz gdy zagłębimy
się w lekturę odkrywamy istotę jednego i drugiego oraz szary pas pogranicza,
pokazujący jak niewiele brakuje by znaleźć się po jednej lub drugiej stronie. „Anathema”
to również romans z rodzaju slow burn, jednak daleki od tego z czym kojarzymy
ten gatunek. Bardziej akcent pada na burn i to jest odczuwalne. Emocje buzują,
dają o sobie znać, trudno je ukryć i stale rosną. Pozostają jeszcze
bohaterowie, jakich w proste ramy z pewnością nie włożymy, mający niejedną
tajemnicę w zanadrzu, otoczeni znakami zapytania, będący chodzącą łamigłówką. Keri
Lake nie boi się użyć grozy, z mroku wydobywa to, co w nim najciemniejsze,
obdarza postacie temperamentem i buntowniczymi charakterami oraz pełną niedopowiedzeń
przeszłością, burzliwą teraźniejszością, a co z przyszłością? W tej wydarzyć
może się niejedno, lecz na pewno spokój będzie okupiony przez bohaterów walką,
nie jedynie z wrogami, ale i samym sobą.
Za możliwość przeczytania
książki
dziękuję:

