niedziela, 21 listopada 2021

In vino veritas

Przedpremierowo:

„Mala M.2

Lilka Płonka

 

Podobno w każdym szaleństwie jest metoda, jaka? Na to pytanie zazwyczaj trudno znaleźć odpowiedź, zwłaszcza jeżeli jakoś nikt nie kwapi się by pomóc nam w tym, ale czasem w takiej sytuacji człowiek jakoś daje sobie radę. Grunt to mieć punkt oparcie, bywa, że dość kontrowersyjny, ale w końcu każdy ma takie wsparcie jakie mu potrzebne albo po prostu lubi!

 

Życie zmienną jest, u niektórych nawet bardziej niż u reszty społeczeństwa. Mala coś w tym temacie mogłaby powiedzieć, raczej więcej niż mniej, na nudę nie ma co narzekać, zwłaszcza od niedawna. Sama wprawdzie umie sobie różne atrakcje zapewnić, ale pewien mężczyzna okazuje się jeszcze lepszy w te klocki. Dotychczasowy chaos to nic w porównaniu z tym, co obecnie dzieje się. Nie być niczego zbytnio pewnym to jedno, a ciągle rozglądać się wokoło i oczekiwać niespodzianek to „ciut” to dla Mali ostatnio tak jakby codzienność. Może do tej pory jakoś nie prowadziła zbytnio uporządkowanej egzystencji, a spotkanie faceta z kategorii dość mitycznej, bo boskiej, chociaż jak najbardziej rzeczywistej, przyśpieszyło życiową karuzelę lub raczej rollercoastera. Teraz mknie on raz w dół, raz w górę, z prędkością więcej niż groźną, co chcąc nie chcąc, przyznaje najbardziej zainteresowana. Co innego uwielbiać typ bad boya, czym innym jest dobrze się przy tym bawić, ale gdy traci się kontrolę nad wydarzeniami, mającymi miejsce wokół własnej osoby, to już całkiem inna bajka. In vino veritas? No cóż chyba nie do końca, ale procentowy trunek dużo wynagradza, ale czy wszystko? Mala lubi jednak od czasu do czasu panować nad sytuacją lub przynajmniej mieć takie wrażenie, a tak się składa, że to bardzo deficytowe odczucie do jakiegoś czasu. Co jak co, lecz przed Malą jeszcze niejedno zamieszanie, pytanie czy jest na to gotowa? Miłego złego początki? Tyle pytań, a odpowiedzi brak! Na razie!

 

Mala M. powraca, jak przystało na nią nie cichaczem, cichaczem, ale w swoim stylu czyli głośno, z ogromnym humorem, czasem pełnym ironii i w barwie czarnej oraz ku pokrzepieniu serc, zwłaszcza własnego z dobrym winem w kieliszku. Po prostu cała ona, po raz drugi lub do kwadratu, jak kto woli, lecz trudno jej nie zauważyć. Pokaże co znaczy słowo niespodziewany, jak zgarnia się  najwyższą pulę i przede wszystkim jak dostrzec to, co najlepsze gdy nikt inny nie umie tego zrobić. Tym razem Lilka Płonka sama nie w duecie przedstawia porcję perypetii niesamowitej tytułowej bohaterki, co wychodzi jej równie dobrze jak w premierowej części. Pewne rzeczy nie zmieniają się, bo i dlaczego miałaby, a cała reszta to mieszanka w niepowtarzalnym stylu czyli najlepiej spodziewać się niespodziewanego.  Może i bycie pionkiem to niezbyt fajna pozycja, ale autorka pokazuje ją od dość niesztampowej strony, zresztą cała historia jest taka. Nie brakuje jej również kolorów, wysokich temperatur, komizmu oraz szybkiego tempa oraz przede wszystkim postaci, to one są osią akcji, siłą napędową i największą atrakcją. Oprócz tego Lilka Płonka zapewniła także porcję sensacji, tajemnic, które czekają na odsłonięcie oraz tak w ramach finału tego tomu rzuciła prawdziwą bombę. Lektura „Maly M.2” na pewno do nudnych  nie należy, najlepiej do niej zasiąść z kieliszkiem dobrego trunku, z chusteczką do wytarcia tego i owego, gdybyśmy tak parsknęli śmiechem gdy właśnie degustowaliśmy owy wspomniany napój, prawdopodobieństwo bowiem jest duże. Główna bohaterka gwarantuje dobrą zabawę z nieoczekiwanymi skutkami oraz niezaspokojonym pragnieniem by jak najszybciej poznać co jeszcze na nią czeka i jak sobie z tym poradzi!

 

 

 

Premiera:

24 listopada

Za możliwość przeczytania 

książki dziękuję