„Miłosny układ”
Sarah Hogle
Na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie … Stop! Nim padną słowa przysięgi czasem przychodzi człowiekowi pewna myśl do głowy, nieznośna niczym brzęcząca mucha i gryząca znienacka niczym natrętny komar „co ja robię tu u-u, co ty tutaj robisz”? Niby wszystko jest pięknie na świetlanej drodze ku przyszłości, poprzedzonej ślubem i oczywiście weselem, tyle, że jakoś zamiast radosnego stanu oczekiwania jest całkowicie coś odwrotnego. Co zrobić w takiej sytuacji? Można wszystko odwołać, przełożyć lub wypowiedzieć wojnę!
Zerwać zaręczyny i ponieść koszty niedoszłego wesela? Naomi ma plan, który pozwoli jej uniknąć życiowego błędu oraz nie być stratną. Nie działa z wyrachowania, zresztą nie tylko ona. Kiedy poznała Nicholasa na pewno nie myślała o chwili gdy będzie miała go serdecznie dosyć, a on ją żeby było jasne, i to nie po upływie iluś lat od ślubu, lecz jeszcze przed nim. Sprawa wygląda tak: jeśli to narzeczony odwoła ślubno-weselną imprezę on zapłaci za wszystko. Problem w tym, że przyszły mąż wcale nie zamierza spokojnie brać winy na siebie. Szanowni państwo czas rozpocząć działania wojenne, nie otwarcie, ale też nie do końca po cichu. Mniejsze i większe złośliwości stają się chlebem powszednim, pokazywanie siebie bez uprzejmych masek jak najbardziej zostaje wprowadzone w czyn, a sztuka kompromisu idzie w zapomnienie. Do czego to doprowadzi? Może do czegoś, co w ogóle nie zakładali? Kiedy opadają maski, a puste frazesy zastępują słowa prawdy bardzo prawdopodobne jest, że wydarzy się niemożliwe.
Czego spodziewamy się po komedii romantycznej? Humoru i romantyzmu, jak zresztą wskazuje sam gatunek, a jakby tak dodać do tego pierwszego koloru czarnego, a od drugiego odjąć co nieco z magii miłości? Sarah Hogle poszła jeszcze ciut dalej, ponieważ pokazała w trochę krzywym zwierciadle swoich bohaterów, nie za mocno, tak w dawce w sam raz. Co z tego wyniknęło? Wojna podjazdowa, jaka bawi i skłania do snucia przypuszczeń do czego jeszcze zdolne są postacie. Niech nas nie zmyli różowa okładka, za nią nie kryje się lukrowana historia, co to, to nie, wprost przeciwnie. Oczywiście jest wesoło, ale za nią odsłania się rzeczywistość wcale nie oderwana od tego, co można zaobserwować wokół siebie. „Miłosny układ” trochę przypomina mi pewien film z lat osiemdziesiątych „Wojna Państwa Rose” i mówiąc szczerze zbieżność nazwisk, jak dla mnie, nie jest aż tak przypadkowa. W żadnym razie nie jest to kopia owego scenariusza, pisarka nie poszła w tamtym kierunku, lecz podobnie jak filmowi twórcy uchwyciła ten moment gdy bajka, w jaką chce się wierzyć, zaczyna coraz bardziej przypominać farsę, a kiedy wreszcie zaczynają spadać maski robi się interesująco. Wojna podjazdowa, prowadzona mniej lub bardziej wyrafinowanie, do tego bogata wyobraźnia podsuwająca idee jak postawić na swoim i dopiec drugiej stronie, naprawdę wciąga. Nie da się odmówić bohaterom realnych cech, łatwo zyskują sympatię, chociaż Sarah Hogle nie kryje ich wad, bez problemu możemy sami wyrobić sobie zdanie, jakie weryfikujemy im bardziej zagłębiamy się w lekturę. Zostały również uchwycone po mistrzowsku zachowania lub słowo od jakich czasem zaczynają się tak zwane „ciche dni” albo wprost przeciwnie awantura. „Miłosny układ” to nie w żadnym wypadku satyra, ale trafny portret dwojga ludzi, oddany w żartobliwy sposób, lecz odkrywający detale, jakiej do tej pory bohaterowie nie dostrzegali lub po prostu były dla nich nieznane. Punktujący na wesoło irytujące cechy, narysowany niekiedy przesadnie, jednak czyż nie tak działamy kiedy dochodzą do głosu emocje?
Za możliwość przeczytania
książki
dziękuję: