niedziela, 24 stycznia 2021

Początek

„Złamana lojalność”

Cora Reilly

 

Jesteśmy kowalami swojego losu, lecz materiał z jakiego jest on wykuwany ma w sobie również to, co dostajemy od najbliższych, rodziny i tych, którzy nią się stali. Czasem jest to materiał bez żadnej skazy, najwyższej próby, jednak częściej ma w sobie ból i siłę przetrwania wbrew wszystkim i wszystkiemu. Jakie może być przeznaczenie, mające w sobie coś co powinno złamać, lecz okazało się czymś zupełnie przeciwnym?

 

Las Vegas miasto grzechu albo raczej ich liczby mnogiej, wcale nie większych niż w innych miejscach, ale tu nikt ich nie ukrywa. Zresztą czy dałoby się to zrobić w blasku wszechobecnych neonów? Dla Leony wcale nie jest gorsze czy lepsze od innych, po prostu nie ma zbytnio wyboru, stara się po prostu przetrwać. Fabiano także nie wybierał go świadomie, lecz teraz stało się dla niego domem, ostoją. Dawno temu był kimś innym, skazanym na klęskę, teraz wygrywa, raz za razem. Czy tych dwoje może coś łączyć? Obaj znają życie, pomimo młodego wieku zbyt wieli widzieli i słyszeli, w niej jest jeszcze niewinność, jaką on dawno temu utracił. Ona powinna trzymać się od niego z daleka, ale dostrzega w nim to, czego nikt nie widzi. Pytanie tylko czy jest to warte tego co zostało okupione bólem i krwią? Co jeszcze trzeba będzie poświęcić by zdobyć coś uważane za słabość?

 

Świat jest brutalny, nie zerojedynkowy, zbyt często wymagający podjęcia decyzji, których często nie potrafią podjąć osoby nie tylko starsze, lecz i z o wiele większym bagażem życiowym. Tam gdzie coś się kończy również jest początek i to jaki! „W złamanej lojalności” Cora Reilly po raz kolejny wchodzi w mafijne środowisko i to z gatunku tych, w których dominują trzy kolory: czerń, szarość i czerwień, a śmierć jest czymś tak samo oczywistym jak i oddychanie. Coś jeszcze ma wartość najwyższą – lojalność, lojalność wobec mafii, wszystko inne musi zejść na dalszy plan. A jeśli tak nie jest? No właśnie i tu zaczyna się jeden z wątków. Pisarka doskonale czuje się w takich klimatach, lecz daleko jej do ukazywania prostych układów, sięga głębiej, dalej, pokazuje to, od czego odwraca się wzrok, stara od siebie odsunąć. Jak w takich okolicznościach opisać miłość? Na pewno bez zbędnych ozdobników, pozostawić to, co najważniejsze i dać działać bohaterom. Na to postawiła Cora Reilly, oczywiście dodając drugi i trzeci plan, równie wyraziste co postacie, lecz nie je nie przyćmiewający, ale doprawiający do smaku całość. Zamiast jaśniejszych barw są emocje, kiełkujące nieśmiało na nieurodzajnym gruncie, dające nadzieję, chociaż czasem je również odbierające. Autorka nie boi się odważnych scen, mocnych akcentów, nie waha się obrazując zło, nie usprawiedliwia go, ale pokazuje z czego się wywodzi. Początkowo część nie do końca zapowiada rozwój fabuły, lecz staje się doskonałym gruntem do rozwoju wydarzeń, którym daleko do oczywistych i prostych, bo tam gdzie spotyka się niewinność i jej odwrotność nic nie jest jednoznaczne. Co umiejętnie i intrygująco zostało wykorzystane.

 

 

Za możliwość 

przeczytania książki

dziękuję: