„Jedna
krew”
Stefan
Darda
Zło
nie zawsze jest obce i nie musi przyjść z daleka, czasem ma bardzo znajomą
twarz i źródło bardzo bliskie. Zagrożenie wcale nie czyha daleko, trzeba się
mieć na baczności tam gdzie wydaje się, że jest bezpiecznie. Tajemnice zdają
się być dobrym sposobem na spokój i zapomnienie tego, co go zakłóciło, lecz
pamięci ludzkiej nie da się wymazać. Niepokój w niej raz zasiany będzie żywił
się tym, co miało przynieść ukojenie. Czy tam gdzie strach bierze górę nad
rozsądkiem budzą się demony?
Lęk
bywa dobrym doradcą, chroni przed wejściem na niebezpieczne rewiry, lecz czasem
również staje się podatnym gruntem dla czegoś zupełnie odwrotnego. Tak samo jak
i niezaspokojona ciekawość w połączeniu z sekretami. Wieńczysław Pskit
przekonał się już o jednym i drugim, teraz musi zmierzyć się z tym ostatnim.
Kiedy jako dziecko z bliska zobaczył to, co większość uważa jedynie za legendę
sądził, że zakończyło się to wraz z niecodziennym pochówkiem bliskiej krewnej.
Ale czy faktycznie tak było i co jeśli ma to swój ciąg dalszy kilka dekad
później? Powrót do bieszczadzkiej wioski przypomina dawny koszmar, chociaż czy nie
jest on również sygnałem, że znowu ma miejsce? Co naprawdę wydarzyło się wtedy
i dlaczego znowu dało o sobie znać? Może to jedynie niepotwierdzone
przypuszczenia, chociaż dowody są aż nazbyt widoczne. Stare rozwiązanie z
przebiciem serca zębem brony oraz odcięcie głowy nie przystaje do tego, co
zwykło się uważać za zapewnienie wiecznego spoczynku, ale wydaje się jedynym
rozwiązaniem, chociaż raczej nie takim o jakim mówi się komukolwiek. Pskitowi
raz udało się uciec przed klątwą „jednej krwi”, lecz po raz kolejny wcale nie
będzie mu łatwiej. Bieszczady kryją niejedną tajemnicę, niektóre z nich są
rodzinnym przekleństwem, inne stają się sekretnym brzemieniem również dla
innych. Noc skrywa wiele i przynosi niepokojąco realne sny …
By
w pogodny dzień pojawiła się gęsia skórka, a mrok i chłód stały się odczuwalne
czytana historia musi przenosić czytelnika w całkiem inne miejsce. Najnowsza
książka Stefana Dardy funduje nam właśnie taką podróż i to nie krótkotrwałą,
lecz trwającą tyle ile lektura. Literatura grozy ma się dobrze, o czym świadczą
ostatnie premiery, a zwłaszcza „Jedna krew”, której okładka jest czytelną zapowiedzią
co czeka tuż za nią, ale tak naprawdę kolejne strony pokazują dopiero, że ta
eskapada na długo pozostanie w pamięci.
Pisarz wirtuozersko wykorzystał bieszczadzki klimat, dziejowe wiraże, a
zwłaszcza tytułowy motyw, twórczo rozwinięty i intrygująco, stopniujący
napięcie. Tam gdzie można by się spodziewać prostej konstrukcji otrzymujemy
nieszablonowe zwroty akcji oraz niesamowite zapętlenie fabuły prowadzące do
nieoczekiwanego finału. Jednak nim on nastąpi czeka na czytających prawdziwa
uczta grozy spod znaku rozgrywki pomiędzy dobrem i złem, ale nie w rozumieniu
takim do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni lub raczej oczekujemy. Mroczny cień dostrzegany
jest prawie cały czas, a kiedy na chwilę ginie przesłonięty przez promień
nadziei po chwili odczuwany jest jeszcze silniej. „Jedna krew” ma w sobie pewną
dozę folkloru oraz ogromną dawkę nieprzewidywalności, lecz najważniejsze są
wątki tak poprowadzone, że jakiekolwiek przypuszczalne scenariusze rozwoju
akcji i tak okazują się nieprzydatne. Stefan Darda zadbał o odpowiednią
dramaturgię i jej rozwój nie tylko w oczekiwanych momentach, ale przede
wszystkim tam gdzie się ich nikt nie spodziewa.
Za możliwość przeczytania książki
Dziękuję wyd. Videograf