piątek, 12 czerwca 2020

Krwawe brzemię


„Jedna krew”
Stefan Darda

Zło nie zawsze jest obce i nie musi przyjść z daleka, czasem ma bardzo znajomą twarz i źródło bardzo bliskie. Zagrożenie wcale nie czyha daleko, trzeba się mieć na baczności tam gdzie wydaje się, że jest bezpiecznie. Tajemnice zdają się być dobrym sposobem na spokój i zapomnienie tego, co go zakłóciło, lecz pamięci ludzkiej nie da się wymazać. Niepokój w niej raz zasiany będzie żywił się tym, co miało przynieść ukojenie. Czy tam gdzie strach bierze górę nad rozsądkiem budzą się demony?

Lęk bywa dobrym doradcą, chroni przed wejściem na niebezpieczne rewiry, lecz czasem również staje się podatnym gruntem dla czegoś zupełnie odwrotnego. Tak samo jak i niezaspokojona ciekawość w połączeniu z sekretami. Wieńczysław Pskit przekonał się już o jednym i drugim, teraz musi zmierzyć się z tym ostatnim. Kiedy jako dziecko z bliska zobaczył to, co większość uważa jedynie za legendę sądził, że zakończyło się to wraz z niecodziennym pochówkiem bliskiej krewnej. Ale czy faktycznie tak było i co jeśli ma to swój ciąg dalszy kilka dekad później? Powrót do bieszczadzkiej wioski przypomina dawny koszmar, chociaż czy nie jest on również sygnałem, że znowu ma miejsce? Co naprawdę wydarzyło się wtedy i dlaczego znowu dało o sobie znać? Może to jedynie niepotwierdzone przypuszczenia, chociaż dowody są aż nazbyt widoczne. Stare rozwiązanie z przebiciem serca zębem brony oraz odcięcie głowy nie przystaje do tego, co zwykło się uważać za zapewnienie wiecznego spoczynku, ale wydaje się jedynym rozwiązaniem, chociaż raczej nie takim o jakim mówi się komukolwiek. Pskitowi raz udało się uciec przed klątwą „jednej krwi”, lecz po raz kolejny wcale nie będzie mu łatwiej. Bieszczady kryją niejedną tajemnicę, niektóre z nich są rodzinnym przekleństwem, inne stają się sekretnym brzemieniem również dla innych. Noc skrywa wiele i przynosi niepokojąco realne sny …

By w pogodny dzień pojawiła się gęsia skórka, a mrok i chłód stały się odczuwalne czytana historia musi przenosić czytelnika w całkiem inne miejsce. Najnowsza książka Stefana Dardy funduje nam właśnie taką podróż i to nie krótkotrwałą, lecz trwającą tyle ile lektura. Literatura grozy ma się dobrze, o czym świadczą ostatnie premiery, a zwłaszcza „Jedna krew”, której okładka jest czytelną zapowiedzią co czeka tuż za nią, ale tak naprawdę kolejne strony pokazują dopiero, że ta eskapada na długo  pozostanie w pamięci. Pisarz wirtuozersko wykorzystał bieszczadzki klimat, dziejowe wiraże, a zwłaszcza tytułowy motyw, twórczo rozwinięty i intrygująco, stopniujący napięcie. Tam gdzie można by się spodziewać prostej konstrukcji otrzymujemy nieszablonowe zwroty akcji oraz niesamowite zapętlenie fabuły prowadzące do nieoczekiwanego finału. Jednak nim on nastąpi czeka na czytających prawdziwa uczta grozy spod znaku rozgrywki pomiędzy dobrem i złem, ale nie w rozumieniu takim do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni lub raczej oczekujemy. Mroczny cień dostrzegany jest prawie cały czas, a kiedy na chwilę ginie przesłonięty przez promień nadziei po chwili odczuwany jest jeszcze silniej. „Jedna krew” ma w sobie pewną dozę folkloru oraz ogromną dawkę nieprzewidywalności, lecz najważniejsze są wątki tak poprowadzone, że jakiekolwiek przypuszczalne scenariusze rozwoju akcji i tak okazują się nieprzydatne. Stefan Darda zadbał o odpowiednią dramaturgię i jej rozwój nie tylko w oczekiwanych momentach, ale przede wszystkim tam gdzie się ich nikt nie spodziewa. 




Za możliwość przeczytania książki 
                 Dziękuję  wyd. Videograf