czwartek, 17 listopada 2011

Brytyjska sensacja

"Dalziel &Pascoe. Ścięte głowy"

Reginald Hill

Zanim rozpoczęłam przygodę z serią "Dalziel & Pascoe" w wydaniu książkowym miałam już za sobą serial telewizyjny o tym samym tytule. Angielskie seriale kryminalne, które oglądam, nie są przeładowane super nowoczesnymi technikami badania DNA i odnalezieniem sprawcy zbrodni po jednym włosie. Owszem są one obecne, ale tak naprawdę to tylko dodatek do fabuły, opierającej się na dedukcji detektywistycznej. Nie inaczej jest właśnie i w tym przypadku, wersja papierowa jest osadzona w końcówce lat siedemdziesiąt, ale to w niczym nie szkodzi fabule. Co interesujące każdy rozdział jest zatytułowany gatunkiem róży.

Z czym kojarzycie róże, te na krzakach i te pnące, oszałamiające zapachem, barwą i formą? Z morderstwem raczej nie, bo jakoś w parze nie idą ze sobą, chociaż gdyby zapytać zapalonego ogrodnika - entuzjastę tych kwiatów, to pewnie nie raz zdarzyło mu się pałać żądzą mordu z ich powodu. Autor książki uczynił z nich zbiorowego bohatera drugiego planu swojej książki, obecnego zawsze w najważniejszych momentach . "Ścięte głowy" to wbrew moim wcześniejszym słowom historia nie o działkowiczu, który swe zabójcze żądze uskutecznia za pomocą sekatora, to bardziej wyrafinowana opowieść, jakże mogłaby być inną, jeśli róże są w tle?

Podobno morderstwo można nazywać idealnym dopóki się go nie odkryje, jak już wypłynie na powierzchnię to zbrodnia traci swą czapkę niewidkę, jest jeszcze jeden warunek by otoczka "niewidzialności" znikła - ktoś musi uwierzyć, że przestępstwo w ogóle miało miejsce. Nie inaczej jest i w przypadku tej historii - kilka nie powiązanych ze sobą zejść śmiertelnych, wydających się tylko podejrzanymi jednej osobie, która szybko zmienia zdanie co do swoich wątpliwości. Jednak nim rozterki rozwiewają się dzieli się z nimi z policją, a tu początkowy brak entuzjazmu przeradza się w zainteresowanie. Przeczucie, szósty zmysł czy "policyjny węch" powodują, że detektyw Pascoe potraktował poważnie rozmowę z Dickiem Elgewoodem, chociaż pierwotnie raczej nie był nastawiony entuzjastycznie i do tej pogawędki i do samego rozmówcy. Jeżeli ziarno wątpliwości padnie na podatny grunt to szybko wypuszcza korzenie, a na jego owoce nie trzeba długo czekać. W końcu seria zgonów dogodnych dla jednego z bohaterów powinna wydać się co najmniej zastanawiająca, a gdy na horyzoncie pojawiają się kolejne podejrzenia to pewność nabiera coraz wyraźniejszych kształtów. Jednak jak to bywa w angielskich kryminałach śledztwo, a szczególnie jego początkowa faza, toczy się leniwie. Jednak w ten sposób poznajemy całą plejadę barwnych postaci, z której wielu może pretendować do miana potencjalnego mordercy. Czytelnikowi zostaje także pokazane bogate tło historii, no i nie można zapomnieć o tytułowych śledczych, osobach nie tuzinkowych i interesująco wykreowanych.

Autor zaczyna zbrodnią i nią też kończy historię, od początku jest także dane czytającemu nabrać podejrzeń co do tożsamości mordercy. Wraz z kolejnymi stronami okazuje się jednak, że to nie zabójca jest najważniejszy, lecz dochodzenie. To ono odkrywa więcej niż można byłoby się spodziewać. Intryga kryminalna została starannie przemyślana, a tytuły rozdziałów sugerują treść, ale jednocześnie wzmagają ciekawość jak potoczy się dalej fabuła. Z góry nie można nic założyć, bo wbrew leniwemu nurtowi akcji zaskakuje ona równie skutecznie co opowieść pełna efektownych pościgów i strzelanin. W końcu czy morderstwa doskonałe nie są najlepszym tematem dla kryminalnej gawędy?




Za możliwość przeczytania książki Dziękuję portalowi Duże Ka oraz wyd. Nowa Proza