„Kroniki
tej jedynej. Początek”
Nora
Roberts
Czasem
przed początkiem nastaje koniec, to od niego wszystko się zaczyna i jednocześnie
coś kończy. Z jednego i drugiego nie zawsze ludzie zdają sobie sprawę, kiedy już
uświadomią sobie powagę sytuacji ich życie zmieni się bezpowrotnie, nic będzie
już takie samo i przede wszystkim nikt nie będzie taki jak chwilę wcześniej.
Rewolucja zamiast ewolucji … Wojna i pokój … Koniec i początek …
Nic
nie zapowiadało Zagłady, grudniowy czas świąteczno-sylwestrowy przyniósł dla
większości radość i spokój. Prawdziwa cisza przed swoistą „burzą”, zmiatającą
dotychczasowy porządek i wprowadzającą chaos, unicestwienie, zwłaszcza
hekatombę ludzkości. Lana miała plany, Max odgrywał w nich ważną rolę, zresztą
on także miał podobne zamiary wobec niej. W ciągu ułamku sekundy wszystko
uległo zmianie, a oni wraz z innymi ocalałymi muszą stawić czoła okrutnej prawdzie
– świat jaki znali już nie istnieje i by przeżyć muszą zdać się na siebie i instynkt,
który podpowiada za to co jeszcze niedawno uchodziło za nierealne. Kiedy
wszystko się wali trzeba szukać sprzymierzeńców i czasem zdać się na innych,
lecz nie zawsze dobro wraca w takiej samej postaci, bywa i tak, że zamiast
niego pojawia się zło. Gdzieś może znajdzie się miejsce, dające bezpieczne schronienie
przed nowym porządkiem świata, brutalnością i przed prześladowaniami. Gdzie
zaczyna się i kończy człowieczeństwo? Czym w ogóle jest i czy ma stara
definicja ma jeszcze rację bytu? Magia, armagedon, śmierć i narodziny, w samym
środku tego chaosu Lana, Max i ludzie pełni nadziei, iż jeszcze nie wszystko
stracone, ale tuż obok nich zaczyna rozrastać się mroczna strona, żądna krwi i
ciemności. Odwieczna walka stała się widoczna, ofiary zostały złożone, ale także
zaczyna się wypełniać starożytna przepowiednia …
Najnowsza
książka Nory Roberts była dla mnie lekturą z cyklu tych „tylko jeszcze jeden
rozdział, no może dwa” i skończyła się tak jak zawsze w takich przypadkach –
dotarciem do ostatniego zdania i zbyt szybką pobudką. „Kroniki tej jedynej.
Początek” są z gatunku fantastyki, nie brakuje im też swoistej
bajkowo-mitycznej otoczki oraz magicznych nut. Nie jestem może zbyt obiektywna
ponieważ książki pisarki już od jakiegoś czasu powiększają moje czytelnicze
zbiory, a najnowsza książka zajęła wśród jedno z czołowych miejsc. Tym razem
czytelnicy zostają zabrani do świata dobrze nam znanego, lecz stojącego na
krawędzi apokalipsy, czasem wydaje się, że nawet ludzkość już spada w otchłań
zagłady. Jednak tam gdzie dostrzega się wpierw koniec rodzi się początek, w
którym jest źródło czegoś całkiem nowego i to prawie w każdym aspekcie
dotychczasowej rzeczywistości. Nora Roberts na tych samych prawach wprowadza
wątki realne i fantastyczne, co daje w efekcie fabułę obfitującą w
niespodzianki oraz oczywisto-nieoczywisty ciąg wydarzeń. „Kroniki tej jedynej”
sięgają do bardzo bliskiej przyszłości, lecz również do szkocko-irlandzkich
korzeni oraz różnorodnych mitów, z tak bogatej mieszanki wyłania się dopiero
zarys opowieści, stanowiący przedsmak tego co ma lub może wydarzyć się. Bardzo
oszczędnie zdradzany jest dalszy ciąg serii, Nora Roberts stawia na tajemnice i
zagadki, dając jednocześnie pole do popisu dla wyobraźni czytających.
Apokalipsa i początek łączą się w jeden motyw, miejscami brutalny i obnażający najgorsze
cechy ludzi, z drugiej pokazujący to co w nas najlepsze. Gra kontrastów jest
widoczna na każdym kroku, podobnie jak walka dobra i zła, chociaż to ostatnie
przybiera iluzoryczne maski. I tom nowej serii zapowiada, że kolejne części
zaskoczą niejednokrotnie, a akcja będzie sięgała do wielu motywów.
Za możliwość przeczytania książki
dziękuję