PRZEDPREMIEROWO:
„Dzień
wagarowicza”
Robert
Ziębiński
Czasem
ucieczka nie kończy się w chwili kiedy niebezpieczeństwo zdaje się być daleko,
wciąż tkwi w człowieku i wymaga od niego pozostawania w ciągłej gotowości.
Upływ lat niczego nie zmienia, wspomnienia wciąż są jak odruch bezwarunkowy, a
spokój wydaje się iluzją. Czy ciągła gotowość do uciekania może przerodzić się
w coś zupełnie odwrotnego? Stawieniu czoła temu, co właśnie nadchodzi w miejsce
pozostawania niewidocznym?
Mazurskie
lasy dają schronienie tym, którzy tego potrzebują, ich ostępy pozwalają
pozostać niezauważonym i egzystować na pograniczu teraźniejszości oraz
przeszłości, bez pragnienia przyszłości. Roman żyje tu i teraz, chociaż to, co
było wciąż w nim tkwi jak zadra, mała społeczność pozwala mu na bycie jeszcze
jednym powojennym osadnikiem albo jak to woli rozbitkiem szukającym swego
miejsca. Nie ma pytań i nie ma odpowiedzi, jednak taki status quo nie może
trwać wiecznie, lecz zagrożenie nie jest takiej jakiego spodziewał się
uciekinier. Coś czai się pomiędzy drzewami, atakuje i znika, jakie zwierze jest
zdolne do tak bestialstwa? Może to jedynie przypadek, który przecież wcale nie
musi oznaczać, że ktoś jeszcze będzie ofiarą. Ale Romanowi nie dają spokoju pozostawione
ślady, pamięta piekło wojny i jednego z jej ostatnich akordów jakiego był aż
nazbyt naocznym świadkiem. Inga Ochab wraz z przyjaciółmi zamierza spędzić
kilka dni w partyjnej willi, miejsce gwarantuje, że nikt nie przeszkodzi im w
dobrej zabawie. Ale odosobnienie ma także negatywne strony, nikt nie usłyszy
wzywania pomocy, kiedy nastąpi atak, bez jakiekolwiek ostrzeżenia, za to
zabójczo skuteczny. Ucieczka na nic się zda, bo dokąd zbiec jeśli każdy krok
oznacza wystawienie się na cel? Pewne tajemnice muszą zostać pogrzebane bez
względu na cenę, nawet jeśli oznacza to, wyjście z ukrycia i odebranie życia.
Zło
bywa aż nadto namacalne i rodzi się tam gdzie człowiek zwolni sumienie z
jakiekolwiek odpowiedzialności …
Niektóre
historie balansują pomiędzy mrokiem i światłem, prostym podziałem na złych i
dobrych, literatura grozy wykorzystuje takie kontrasty często, a co gdyby
pozacierać niektóre z tych granic. Ciemną stronę ludzkiej natury pokazać taką
jaką jest lub nawet jeszcze wydobyć jej istotę, natomiast w opozycji pokazać
nie bohaterstwo skomplikowanych źródłach, ale po prostu pierwotne pragnienie
przeżycia wbrew okolicznościom. Na tym nie koniec, to dopiero kanwa, w którą
zostają wplecione wątki jak z kultowych horrorów, gdzie jedna z głównych ról
odgrywa monstrum, lub jego liczba mnoga. Robert Ziębiński postawił właśnie na
taką konstrukcję, osadzając ją w mazurskim krajobrazie, nie tym sielsko
wakacyjnym, lecz odosobnionych wiosek zagubionych gdzieś nad jeziorami i w
gęstych lasach. Takie tło wymaga odpowiednich postaci, bez nich na nic się zda
budowanie klimatu pachnącego krwią oraz strachem, ich kreacja musi być
odpowiednia i tego nie można im odmówić w „Dniu wagarowicza”. Samotnik, nie do
końca z własnego wyboru, będący byłym żołnierzem podziemia, milicjanci, nieliczni
mieszkańcy małej osady, wciąż pamiętający piekło wojny oraz wybory jakich
dokonali wtedy oraz grupka młodzieży, chcąca jedynie dobrze zabawić się w
partyjnym ośrodku wypoczynkowym. Pozostaje jeszcze zło, które właśnie wydostało
się wolność i korzysta z niej bez jakichkolwiek skrupułów na własnych zasadach.
Takie grono gwarantuje, że powieść będzie nie tylko zaskakująca, lecz również
mistrzowsko łącząca konwencję horroru z mazurską panoramą oraz bohaterami,
połączonych jednym pragnieniem … „Dzień wagarowicza” jest lekturą, jaka nawet w
jasny, słoneczny dzień przynosi z sobą atmosferę grozy w postaci obrazowej
fabuły, działającej na wyobraźnię czytelnika.
PREMIERA:
16 CZERWCA
Za możliwość przeczytania
książki dziękuję