Nowość:
„I odpuść nam nasze korpo”
Karo M. Nowak
Nie zawsze koniec to
naprawdę koniec, chociaż wiele mogłoby na to wskazywać. Niektórzy są
przekonani, iż jeszcze coś wydarzy się. Odpowiedź na pytanie, kiedy i gdzie
będzie to miało miejsce jest więcej niż otwarte i tak naprawdę nie wiadomo czy
w ogóle pojawi się. Czasem nadchodzi w najmniej spodziewanym momencie i okazuje
się dalekie od oczekiwanej.
Szukanie jasnej strony
życie, gdy było się światkiem zagłady swojego korpo wcale nie jest proste,
łatwe, a tym bardziej oczywiste. Jeśli na twoich oczach rozpada się to, co
miało być wieczne trudno to w ogóle przyjąć do wiadomości, a na dodatek trzeba
jeszcze przepracować stratę przyjaciół. To ostatnie jest chyba najdotkliwsze,
Monika właśnie przepracowuje tę sytuację na własnym przykładzie. Jak dalej żyć?
No cóż od czego są aniołowie, czarownice, a nawet demony? Zresztą poczet, mniej
lub bardziej pomocnych istot, z naciskiem na to pierwsze, jest dość duży.
Pozostaje więc wstać, otrzepać się, poprawić koronę i stawić czoła prawdzie,
okrutnej i niezwykle skomplikowanej oraz nie ujawniającej swego prawdziwego
oblicza. Kto jak nie Monika ogarnie rzeczywistość, tę korporacyjną i międzywymiarową?
Kilku kandydatów już w tym kierunku działa, zwłaszcza Lucyfer, który powrócił na
ziemski, i nie tylko, padół. Czy zwiastuje kłopoty? Ależ oczywiście i to na
skalę, jakiej ogromu tak naprawdę nie zna nikt, najprawdopodobniej najbardziej zainteresowany
także. Korporacje rządzą się swoimi prawami, a Zarząd nie toleruje braku
osiągania założonych celów. Jednak kiedy nie bierze się pod uwagę siły
przyjaźni to wszystko, naprawdę wszystko, wydarzy się i tym razem z pewnością
dużo więcej!
O korpo powstała niejedna
książka i niejednego gatunku, wiadomo temat prawie niewyczerpanych opowieści. A
gdyby tak był to jeden z motywów urban fantasy? Brzmi ciekawie czyż nie? Jak wiadomo
diabeł tkwi w szczegółach, zresztą nie jedynie metaforycznie. Słynny warszawski
Mordor, do tego oczywista sprawa ci, na barkach, których jest budowany oraz
rzecz jasna fantastyczna otoczka, zaplanowana co do najmniejszego detalu. To
tak w ramach wstępu, ale zaraz potem zaczyna się prawdziwa jazda bez
przysłowiowej trzymanki czy fabuła, w jakiej nie ma co spodziewać się
przestojów, spokoju i czegokolwiek, co daje chwile wytchnienia postaciom oraz czytelnikom.
Jednym i drugim Karo M. Nowak szykuje zwroty akcji, jeżeli ktoś chciałby
zabawić się w snucie przypuszczeń na podstawie tego, co już wydarzyło się to i
tak nie wpadnie na to, co autorka miała na myśli. Powiedzieć, że bohaterowie
kroczą krętymi ścieżkami to nic nie powiedzieć. Jeżeli nawet pojawia się iskierka
nadziei, iż teraz właśnie potoczy się w przewidywanym kierunku szybko
przekonujemy się w jak dużym błędzie jesteśmy. Kojarzycie ten moment w w
filmach po napisach końcowych, kiedy kilka scen niekiedy stawia duży znak zapytania?
Finał „I odpuść nam nasze korpo” po epickiej historii i Grande finale ma
jeszcze właśnie taki moment. Karo M. Nowak konsekwentnie nie stawia na jakikolwiek
minimalizm lub oszczędność w kreacjach bohaterów, wątków i humoru, lecz dzięki
temu całość jest jedyna w swoim rodzaju. Podczas lektury nuda nie grozi, za to
trzeba liczyć się, że przepadniecie w czasie czytania bezpowrotnie.
Za możliwość przeczytania