środa, 30 marca 2011

Głód czego?

"Wściekły głód"
Wampiry i wilkołaki to temat co jakiś czas odkurzany w literaturze, ostatnio jest motywem wielu książek. W końcu potwory zawsze intrygowały, na ich konto można zapisać każdy występek czy zbrodnię. Od czasów pierwszego wydania "Draculi", protoplasty tego gatunku powieści, trochę czasu upłynęło, jednak jest on ikoną dorównującą swoją sławą rzeczywistym gwiazdom kultury masowej. Każdy autor ma bardziej lub mniej oryginalny pomysł na swoją historię o bohaterach, których główną pozycją w menu jest krew lub przy pełni księżyca obrastają futrem. Czasem są tacy sami jak ludzie, różni ich tylko jadłospis lub pewne cechy fizjonomii, są bohaterscy, tchórzliwi, kochają i są kochani, bywają mordercami, ale także i ofiarami. Są tymi, którymi byśmy chcieli i nie chcieli być, naszym mroczniejszym alter ego. Więc w kolejnym tytule z tego obszaru tematycznego można by się spodziewać tylko powielania schematów. Jednak czasem można trafić na dobrą lekturę, gdzie nie nudzą wampiry i wilkołaki. "Wściekły głód" to opowieść o pragnieniu nie tylko krwi, ale wolności, prawdy, odkryciu prawdy o sobie i potrzebie zemsty ponad wszystko i wszystkich. Oczywiście autorka użyła kilka wzorów znanych wcześniej czyli wpojenia, walki pomiędzy gatunkami nieludzkimi i wielkiej miłości, ale dodała do tego też humor i niespodziewane zwroty wątków, bo tam gdzie powinno być "(...)  żyli długo  szczęśliwie" akcja jeszcze bardziej przyśpiesza. Do tego trzeba wspomnieć bohaterów, którzy mają korzenie w starożytnych mitach greckich i skandynawskich. Może piękna Helena Trojańska była nie tylko księżniczką, ale i ... Walkirią i rozkochała nie tylko Parysa? W końcu wyobraźnia pisarska nie zna granic  Książka ta nie powoduje gęsiej skórki czy jeżenia się włosów na głowie, czy to z powodu strachu czy poziomu literackiego. Tytuł ten to dobra rozrywka nie tylko na wieczory, ale momenty gdy chcemy po prostu dobrej lektury i odpoczynku. Niekiedy wystarczy bowiem określenie "dobry" by czuć zadowolenie z czasu poświęconego na czytanie.

Lilith przynosi nagrodę



Czasem łut szczęścia błyśnie i napisane słowa zostają zauważone w tłumie innych tekstów ...
http://www.proszynski.pl/Napisz_recenzje-a-7-.html

wtorek, 29 marca 2011

Droga ku prawdzie

"Kara"
Podróże czasem pozwalają nam na chwilę zastanowienia się nad przeszłością i tym czego byliśmy uczestnikami bądź świadkami. Swoisty rachunek zysków i strat, tylko dotyczący życia, nie tylko naszego, ale i innych. Czy by podsumować dokonania i porażki człowieka wystarczą tylko listy pisane przez niego i wspomnienia syna? A może ta próba zrozumienia kogoś już nieobecnego pozwala na rozliczyć się samemu sobie ...
Główną bohaterką "Kary" jest Karolina, Polka, emigrantka, córka, matka, żona, synowa. Tyle ról i tyleż samo twarzy, nikt tak do końca nie zna jej, nawet ona sama. Podróż z Krakowa do Brukseli, z domu rodzinnego do domu męża, przeszłość splata się z teraźniejszością. Nadchodzące urodziny i samotna wędrówka pozwala na skupieniu się na podsumowaniu prawie 30 lat życia. Prawda o sobie nigdy nie bywa łatwa, szczere przyznanie się do słabości i zranienia bliskich bywa bolesne. Dwie historie emigracyjne, kobiety i mężczyzny, którzy się nigdy nie spotkali, chociaż są związani więzami rodzinnymi. Wydawałoby się, że Karolina i Jan nie mają ze sobą nic wspólnego poza jego synem, a jej mężem i jego żoną, a jej teściową. Jednak tak nie jest, żołnierz pozostający w obcym kraju szuka swego celu podobnie jak ponad 40 lat później studentka przebywająca na stypendium. Jedno spotkanie odmienia całe ich życie, wiąże z ludźmi, z którymi w Polsce by nigdy się nie zetknęli. Bohaterka w pewnym stopniu utożsamia się z teściem, z jego wyborami, idzie podobną ścieżką, lecz nie taką samą. Oboje byli niewierni, on w rzeczywistości, ona w sercu. Ta miłość była odskocznią od codziennej rutyny, jednak nie przyniosła szczęścia, a stratę czasu, którego już nie można było odrobić. Pomimo tego oboje trwali w swych małżeństwach z poczucia obowiązku, wracając myślami do tych chwil wykradzionych powszedniości.
Lektura niełatwa, przy której nasuwa się wiele pytań nie tylko związanych z czytaną historią. Ale taka czasem jest rola książek, prowokowanie odpowiedzi na tematy, o jakich nie chcemy pamiętać albo które umykają gdzieś pośród innych problemów. Dlatego warto ją przeczytać i zastanowić się nad napisanymi słowami w kontekście swojej osoby.



Książka została przekazana w ramach akcji "Włóczykijki"

"Sekunda za późno"

 
Świat, który znasz odszedł nagle i bezpowrotnie. Nowa rzeczywistość jest całkowicie inna, czego najbardziej by Ci brakowało i dlaczego, uzasadnij w kilku zdaniach - mój pomysł na zadane konkursowe, który zwyciężył w konkursie nakanapie.pl, a dotyczył książki Williama R. Forstchena, "Sekundę za późno"

poniedziałek, 28 marca 2011

Nowe tytuły na półce

Coś z zakupów, coś do recenzji, czyli nowe tytuły na półce. A kolejne zamówienie poszło dzisiaj rano ...


Spotkanie autorskie z Ewą Kopsik



W sobotę 26 marca, miałam przyjemność być na spotkaniu z pisarką Ewą Kopsik, autorką  "Uciec przed cieniem". Interesująca rozmowa na tematy poruszane w książce i dotyczące samej osoby twórczyni, pozwoliła poznać nie tylko tło powstania powieści, ale i rzeczywistości emigracyjnej. Autorka także podzieliła się spostrzeżeniami związanymi z rynkiem wydawniczym  i podziałami w literaturze, a także zwróciła uwagę na problem depresji. Spotkanie odbyło się w księgarni Empik w Silesia City Center.

 

niedziela, 27 marca 2011

Czarne chmury nad Lwowem

"Plan Sary"
  Do Lwowa mają sentyment i jego rdzenni mieszkańcy i Ci, którym kojarzy się z literatury czy przedwojennych filmów ze Szczepciem i Tońciem. Jednak to miasto staje się też miejscem powieści sensacyjnych i jest równie atrakcyjne w tej roli jak Wrocław czy Warszawa, a może sprawiają to bohaterowie tychże książek, zapadający w pamięć równie mocno jak tło krajobrazowe? Dla mnie to mieszanka obu elementów, do tego końcówka lat 30-tych XX w. z już coraz silniejszym lękiem przed wojną.
   Osią akcji książki Pawła Jaszczuka są makabryczne morderstwa, których wyjaśnienia podejmuje się dwoje dziennikarzy Jakub Stern i Wilga de Brie. Każdy z nich ma swoje sekrety, mniej lub bardziej wpływające na tok ich śledztwa. Jakub Stern wrócił do redakcji po krótkim "romansie" z karierą nauczyciela akademickiego, która zakończyła gdy ktoś wcielił w życie jedno z ćwiczeń z jego wykładów - tytułowy "Plan Sary". Scenariusz zbrodni dla psychopaty przygotowany przez jedną studentkę zaczyna żyć własnym życiem i niczym chmura zawisa nad życiem wykładowcy, tak zawodowym jak i prywatnym. Podejrzanych jest wielu, są nimi przede wszystkim studenci jak i sam Stern, którego rola w życiu Sary wykraczała poza relacje nauczyciel-uczeń. Społeczeństwo Lwowa domaga się złapania mordercy, ale i policja i dziennikarze krążą w miejscu, chociaż zbrodniarz wysyła zaproszenia, tak jakby przygotowywał premierę makabrycznego przedstawienia. Rozwiązanie wydaje się już na wyciągnięcie ręki, jednak czeka czytelnika zaskoczenia, to, że wszystkie poszlaki wskazują na kogoś, nie znaczy, iż to on jest winny. Czasem, ktoś ukryty za firanką w zimną noc, może zauważyć ważny dowód, tylko potrzebna jest "mała" zachęta by go ujawnił. Gdy spotyka się doświadczenie z zapałem prowadzone poszukiwania nabierają tempa, a zagadka zostaje rozwiązana na ostatnich stronach książki.
  Kolejny doskonały polski kryminał, osadzony w ciekawych czasach i z bohaterami, którzy wchodzą do kanonu literatury sensacyjnej.

piątek, 25 marca 2011

"WŁÓCZYKIJKI"

Dzisiaj dotarła do mnie książka "Kara" M. Wolny w ramach akcji  "Włóczykijki" :)






"Kara" na mojej półce












"W noc swoich trzydziestych urodzin Karolina zwana Karą podróżuje z Krakowa do Brukseli. Po drodze dokonuje swoistego rozliczenia: bilansu miłości, nienawiści oraz zdrady – tego wszystkiego, czego doświadczyła przez ostatnie lata, pomieszkując na Wschodzie i Zachodzie, kochając dwóch mężczyzn z różnych kultur i odkrywając ich tajemnice.
W powieści pojawiają się historyczni i fikcyjni ludzie drogi; mężowie stanu i tułacze: m.in. Karol Wojtyła, Edward Gierek, Vika z Uzbekistanu, która porzucając swojego upośledzonego syna, zostaje świadczącą usługi erotyczne dla niepełnosprawnych seksassistente czy didżej Igor, nielegalnie mieszkający w Brukseli Białorusin.
Jest to swego rodzaju zapis podróży emigracyjnej, która dla Kary, podobnie jak dla wielu współczesnych Polaków, rozgrywa się nie tylko w czasie i przestrzeni, ale przede wszystkim w świecie uczuć."

czwartek, 24 marca 2011

Jak smakują marzenia

"Smak marzeń"


"Smak marzeń" jest nagrodą za odpowiedź na pytanie "Smak spełnionych marzeń można porównać do...", ja ten smak mogę porównać do smaku babcinego ciasta, lodów jedzonych z przyjaciółmi gdy dorośli tego zabraniali, czyli wspomnień szczęśliwych dni. A jaki smak mają zrealizowane pragnienia bohaterów książki Sherryl Woods? Słodko-gorzki. Dlaczego? Słodki bo osiągnęli to o czym marzyli, gorzki gdyż musieli poświęcić coś ze swojego życia. Sukces nie przyszedł łatwo, jednak został osiągnięty i cieszy, ale to co w zamian zostało zaprzepaszczone boli. Początkiem historii są wspomnienia najstarszej z rodzeństwa Abby o chwili gdy w jej spokojny i szczęśliwy nastoletni świat weszło rozstanie rodziców. Od tej pory rodzina nie była już taka sama, każdy z jej członków zaczął realizować swój plan, chociaż więzy familijne starała się utrzymać nestorka rodu. Po latach Abby wraca do rodzinnego miasteczka Chesapeake Shores na prośbę najmłodszej siostry. Nie jest już nastolatką chcącą się wyrwać z małej mieściny, ale kobietą sukcesu i matką bliźniaczek. Z założenia pobyt w domu miał być krótki, jednak niespodziewanie przedłuża się za sprawą pewnego bankiera - chłopaka sprzed lat. Historia może i podobna do wielu innych, jednak ma swój czar i czasem zaskakuje. Czytając ją czuje się coś znajomego, lecz w pozytywnym tego słowa znaczeniu, ponieważ wiemy, że rozczarowania nie będzie, za to uśmiech na twarzy i spokojny relaks. Perypetie rodziny O`Brienów to saga, już w pierwszej części pojawiają się bohaterowie, będący osią akcji w kolejnych częściach. Ich losy pewnie też będą miały swoje wzloty i upadki, jednak czytelnik będzie ciekawy jak rozwiąże ich wątki autorka. Lektura nie tylko na spokojny wieczór, ale także na cza, kiedy marzy się chwila odpoczynku od codziennej gonitwy.

środa, 23 marca 2011

A na imię jej ...

 "Lilith"

Czytałam wcześniejsze książki Olgi Rudnickiej i w pamięci miałam iskrzące się humorem kryminały, gdzie każdy bohater, pierwszo czy drugoplanowy był ciekawie scharakteryzowany. Nie można zapomnieć też o wątku sensacyjnym, który co krok sprowadzał na manowce czytelnika by przy końcu zaskoczyć go po raz kolejny. "Lilith" przyciągnęła moją uwagę z jednej strony z powodu wcześniejszych doświadczeń czytelniczych, a z drugiej strony samą historią. Kolejny trafny wybór dokonany, nuda nie grozi podczas czytania, a strony szybko przewracałam z ciekawości "co będzie dalej". Miejsce akcji to spokojne miasteczko żyjące z turystów, jakich wiele w Polsce i nie tylko. Co wyróżnia ten małomiasteczkowy kurort od innych tego podobnych punktów na mapie?  Główna atrakcja turystyczna - Lipniowa, tak brzmi jego nazwa, czyli miejsce gdzie spalono ostatnią czarownicę, przynajmniej tak mówią legendy, a obrotni mieszkańcy wykorzystują ją w celach zarobkowych. W takie okolice trafia jedna z głównych bohaterek, w ramach przeprowadzki do dworku po nieznanym krewnym, chociaż raczej nie uśmiecha się jej ta zmiana. Od początku czuje się nieswojo w nowym domu, ale problemy z adaptacją kładzie na karb ciąży. To tylko początek historii, jednak już gdzieś po głowie krąży natrętna myśl, że zasygnalizowane mity mają to do siebie, że są w jakiejś części oparte o prawdę i to potwierdza się. To co wydawało się uśmiechem losu, nawet trochę krzywym i niepotrzebnym, staje się koszmarem. Oczywiście nie od razu, najpierw zaginięcie nastolatki -  a nawet kilku, jakiś wypadek zbyt zainteresowanej osoby, nieżyczliwe spojrzenia ... I tak kilka wątków oderwanych od siebie powoli zaczyna się zazębiać. Do tego zmiany zachodzące w człowieku, który poza żoną świata nie widział i małżonka usiłująca wierzyć, że zło nie dotyczy jej małżeństwa. Jeżeli dodamy do tego skorumpowanych stróżów prawa, zmowę milczenia szacownych mieszczan oraz prywatne śledztwo pewnej właścicielki księgarni, to intryga jest już zagęszczona do granic możliwości. Oczywiście jeszcze parę niespodzianek czeka na czytelnika, no i nie można zapomnieć o kulminacji historii. Tym razem wątek sensacyjny autorka wzbogaciła o elementy wierzeń wicca i opowieści o czarownicach. Taka układanka sprawdziła się, suspens trzyma poziom no i zakończenie spodziewano-niespodziewane. Prezent urodzinowy sprawdził się.

poniedziałek, 21 marca 2011

Konkursy


 
SZCZEGÓŁY KONKURSU




SZCZEGÓŁY KONKURSU

Pieniądze szczęścia nie dają, ale ...

"Druga mistrzyni gry"

Kontynuacje mają to do siebie, że oczekiwania wobec nich są zawsze duże, może nawet większe niż wobec pierwowzorów. Z jednej strony pada na nie blask poprzedników, ale z drugiej strony też są porównywane do nich bezlitośnie. Najczęściej komentarze wytykają, że nie tego się spodziewano, bo zbyt są podobne do pierwowzoru lub brak w nich wyraźnych nawiązań. I tak źle i tak niedobrze dla sequela. Dodatkowo gdy kontynuacja jest pisana przez  innego autora konfrontacja w przeważającej części skupia się na wskazywaniu elementów, które nie są zgodne z tym czego oczekiwano. To obiektywne czy subiektywne spojrzenie? W końcu "ciąg dalszy" ma prawo do autonomii i rozwijania wątków zgodnie z zamysłem jej autora.
Czytałam książkę Sydneya Sheldona teraz jestem po lekturze jej kontynuacji pióra Tilly Bagshave. I jak wypada porównanie? Nie ma porównania, ponieważ traktuję "Drugą mistrzynię gry" jako odrębną historię. Ogromna fortuna dziedziczona z pokolenia na pokolenie, której źródłem był łut szczęścia i gorączka szukania bogactw mineralnych na całym świecie. Kariera od pucybuta do milionera to już przeszłość, chociaż dla niektórych nadal jest powodem do zazdrości przekazywanej potomnym. Pieniądze szczęścia nie dają i chyba jest to jedno z adekwatniejszych haseł dotyczących dziejów rodziny Blackwell-Templeton, chociaż z drugiej strony czy tam gdzie ich nie ma nie występują te same problemy? W końcu rodzinne kłótnie i swary nie zależą od ilości zer na koncie, ale od samych powinowatych. Jednak tam gdzie jest ich dużo często rodzi się chęć by zgromadzić ich jeszcze więcej i to za wszelką cenę. Autorka nie oszczędza niczego głównej bohaterce, spadkobierczyni wielkiej fortuny i równie wielkiej zazdrości. Od momentu narodzin towarzyszą jej tragiczne chwile, a rodzina mimowolnie staje się źródłem dodatkowych cierpień. Niemniej nie jest to dramat, raczej historia silnej kobiety, która wbrew wszystkim i wszystkiemu chce osiągnąć swoje cele - tak jak wcześniej jej babka i pradziad. W jej przypadku to nie tylko rodzinna firma jest jej obiektem pożądania, lecz również zemsta na ludziach, którzy zniszczyli jej dzieciństwo i okaleczyli ją. To co miało ją pogrążyć dało jej przewagę, chociaż niedostrzeganą nawet przez najbliższych, na drodze do zdobycia tego czego pragnie. Kalectwo pozwala dostrzeżenie tego co inni starają się ukryć przed nią i jednocześnie wykorzystuje ona przeżytą tragedię by zyskać przewagę nad innymi w wyścigu do upragnionego fotela prezesa rodzinnego imperium. Walka jednak nie będzie fair, chwilowe zapomnienie kosztować będzie główną bohaterkę utratę prawie wszystkiego, bo w tej wojnie jest tylko jedna zasada - liczy się tylko i wyłącznie wygrana, a  każdy chwyt jest dozwolony.
Świat przedstawiony przez Tilly Bagshaw to ogromne bogactwo, tempo życia ma prędkość  odrzutowca, którym bohaterowie przemieszczają się pomiędzy Stanami Zjednoczonymi, Azją, Europą i Afryką. Jednak największą moc sprawczą mają dwa uczucia: miłość i nienawiść. To na ich fundamentach zbudowane jest każde zwycięstwo i porażka, a ceną za nie jest ból i szczęście. Legenda rodzinnej fortuny uzależnia jak narkotyk nie tylko bezpośrednich spadkobierców, ale i tych zapomnianych krewnych. Sukces jest chwilowy, porażka wliczona w jego cenę, przychodzi zawsze nagle bez ostrzeżenia w momencie największego triumfu.
Dla mnie "Druga mistrzyni gry" to połączenie romansu z trzymającym w napięciu kryminałem. Zawiera wszystko to co sprawia, iż z zapartym tchem oglądamy programy o sławnych i bogatych gdy są na szczycie i gdy spadają z niego z hukiem. Autorka świetnie nawiązała do swego wielkiego poprzednika - Sidney`a Sheldona, zachowała szybkie tempo akcji i napięcie oraz wykreowała silną bohaterkę - cechy charakterystyczne jego powieści. Jednak stworzyła osobną historię, wciągającą czytelnika w świat wielkiego biznesu i równie wielkich namiętności, gdzie zwycięstwo jest spektakularne, ale trwa tylko chwilę.

Zaginiony skarb

"Trzecie dno"

Od kilku lat niesłabnącą popularnością u twórców i literackich i filmowych cieszą się historie, gdzie głównym wątkiem jest poszukiwanie mniej lub bardziej mitycznego skarbu. Raz są to próby udane, raz są kalką swoich poprzedników. Czy kolejna historia spod znaku poszukiwaczy zaginionego symbolu wiary czy też historycznego ma łatwiej przy swej premierze czy trudniej? Odbiorcy skuszą się pod wpływem wcześniejszych doświadczeń, a może będą znudzeni kolejnym pomysłem? To zależy od każdego z osobna. W końcu sięganie do historii lub mitów ma swą tradycję jeszcze w starożytności, druga sprawa to zalew podobnych sobie opowieści, jaki ostatnio wysyp można zaobserwować. Jednak najlepiej ocenić samemu, nie kierując się uprzedzeniami lub skrótem z okładki książki.
"Trzecie dno" na pierwszy rzut oka mogłoby być jednym z wielu sobie podobnych powieści, gdzie tajemniczy przedmiot jest poszukiwany i przez tych z jasnej strony mocy i tych z jej ciemniejszej części. Jednak wyróżnia się pod wieloma względami i to od początku do końca. Zaczyna się tak jak mistrz Hitchcock radził czyli od trzęsienia ziemi - w tym przypadku bolszewickiej rewolucji, a potem napięcie nie maleje - może po trosze z ciekawości co będzie dalej, a po trosze z powodu, że chciałoby się wiedzieć co tak naprawdę będzie szukane. Autor umieścił właściwą akcję w latach siedemdziesiątych XX w., a prolog w burzliwych latach dwudziestych, gdy tworzył się Związek Radziecki. Nie Europa Zachodnia, Afryka czy Stany Zjednoczone tylko Polska i Azerbejdżan to scena wydarzeń - szczególnie ten drugi obszar dosyć egzotyczny, ale jeszcze nie eksploatowany w tym gatunku literatury. Pomysł ciekawy i sprawdzający się, bo nazwa na pewno obiła się nieraz pewnie o uszy, lecz na tyle mało, że wciąga swoją egzotyką. Tym razem tajemniczym skarbem nie jest symbol chrześcijański, ale muzułmański - też powiew świeżości. Do tego zamiast CIA czy MI5 jest KGB - jeżeli napiszę, iż to ta ciemna moc raczej nie zdziwię nikogo, chociaż kto wie ... Czas na jaśniejszych bohaterów: Marka Solorza i jego żonę, profesora o tatarskich korzeniach i pewną azerską doktorantkę z jej powiązaniami rodzinno/kulturowo/religijnymi. Jednak każda postać z książki nie do końca jest tym kim wydaje się na początku, czasem można się domyślić ich roli, a czasem nie wychodzi ona z ukrycia do końca. Do tego romans polsko-azerski i jeden krajowy, a w tle wszechobecny wywiad i jego knowania.
Pomysł na książkę może nie najnowszy, ale miejsce akcji i główny wątek odświeżają  ideę przewodnią, a do tego niepewność czy to co wydaje się prawdą jest nią czy skrywa kolejny sekret, wzmacniają zaciekawienie jak rozwinie intrygę autor. Czas spędzony na czytaniu na pewno nie jest stracony. Jest relaksem, który może nawet spowoduje, że czytelnik zainteresuje się odległym Azerbejdżanem i jego jakże ciekawą historią.


Książka została przekazana od serwisu nakanapie.pl

piątek, 18 marca 2011

Kanadyjska niespodzianka

"Pod gwiazdami Smoka"

Z czym kojarzy się Kanada? Z syropem klonowym, dwujęzycznością, europejską atmosferą tak różną od amerykańskiej kultury, Vanquever i Toronto, ale z jednym jakoś nie mam skojarzeń ze zbrodnią i sławnym śledczym. A jednak historie wykreowane przez Maureen Jennings nie odbiegają niczym od kryminałów Agathy Christie czy Arthura Conan Doyle`a. Słowa na wyrost? Nie! Autorka zdobyła już uznanie czytelników na całym świecie, teraz czas również na Polskę. To tyle tytułem wstępu, dalej jest jeszcze bardziej interesująco. Doskonałe rozeznanie w tle historycznym, oddające ducha epoki, dodaje tylko smaku lekturze. Każdy element pasuje do snutej opowieści, tak, że łatwo napływają przed oczy obrazy, czy będące tożsame z zamysłem autorki? To już raczej subiektywna ocena. Intryga kryminalna doskonale wykorzystuje realia końca XIXw., osadzona jest wśród problemów, które były na porządku dziennym ówczesnych czasów i jednocześnie stanowiły tajemnicę poliszynela. Więc co z tym wątkiem kryminalnym? Jest obecny od pierwszej do ostatniej strony. W końcu motywy zbrodni aż tak bardzo nie zmieniają się pomimo upływu lat - chciwość, chęć ukrycia prawdy, sekrety, zawsze wzbudzają silne emocje. Jeżeli do tego dodać obawę przed utratą dobrej opinii, źródła morderstwa już tryskają z pełną mocą. Zbrodnicza intryga zahacza i o wyższe klasy społeczne i o niższe, nikt nie jest tu bez winy, ma ona te same korzenie gdy dotyczy ludzi bogatych i ustosunkowanych jak i tych z nizin społecznych. Śmierć jednej kobiety odsłania sekrety starannie chronione przez inne panie, które chciały je ukryć przed otoczeniem. Śledztwo powoli pnie się w górę drabiny społecznej by zaraz gwałtownie opaść, ujawniając i skrywane tajemnicy rodziny sędziego jak i śpiewaczki kabaretowej. Kto zabił? To już należy odkryć samemu, chociaż odpowiedź nie jest jednoznaczna. Nie można zapomnieć też o doskonale przedstawionych realiach końca XIXw., gdzie już można ujrzeć zapowiedź zmian społeczno-kulturowych, ale nadal wszechobecne są surowe zasady moralne królowej Wiktorii. Bohaterowie są jak najbardziej wiarygodni, ich charaktery i postępowanie jest dopasowane do czasów, w których toczy się akcja książki. Wszystkie elementy układają się w doskonały kryminał z interesującymi postaciami, doskonale osadzony w Toronto na przełomie wieków, w którym to inteligencja detektywa gra pierwsze skrzypce.

Książka udostępniona przez wydawnictwo Wydawnictwo Oficynka

wtorek, 15 marca 2011

Nowy stosik



Poprzednie stosiki zmniejszają się, ale pojawił się nowy z książkami z prezentu urodzinowego, tymi do recenzji i wygraną :)

Przyszłość bez katharsis

"Katharsis Futurum"

Quo vadis Unio Europejska a może quo vadis człowieku? Co nas czeka za lat kilkadziesiąt? Oaza szczęśliwości dla swych mieszkańców czy totalitarny ustroj, gdzie oderwane od życia dyrektywy wprowadzają tylko chaos i zamęt? "Katharsis Futurum" nie ukazuje optymistycznej przyszłości zjednoczonej Europy, a raczej taką spod znaku gdzie trup ściele się gęsto, a prawo jest tylko na papierze. Chociaż z drugiej strony unifikacja i zjednoczenie powiodło się, tylko czy taką wizję mieli unijni "ojcowie"? Z takiej sytuacji wynika właśnie wątek sensacyjny powieści - by przestępstwo  mogło być ścigane musi zostać zgłoszone policji. Brak zgłoszenia to brak śledztwa i wszystko zgodne z prawem, jednak czy sprawiedliwe? W końcu kto powiedział, że prawo jest słuszne? Przynajmniej brak obłudy albo jest już ona posunięta do granic możliwości. Jednak ustawodawstwo to jest tylko punktem wyjścia historii kryminalnej, chociaż Polska z przyszłości dużo nie odbiega od swojskiej atmosfery teraźniejszości i przeszłości - dużo krzyku, mało efektu, a prowizorek najwięcej. Przejdźmy jednak do samej opowieści, gdzie atmosfera niezadowolenia z wymiaru sprawiedliwości też wydaje się znajoma, semantyką są tylko jej źródła. Widoczna jest bezradność ofiar i śmiałość sprawców, którym fory daje samo prawo. W końcu to ofiara musi zgłosić, że popełniono przestępstwo na niej, nawet gdy jej się zmarło w jego wyniku. "CRH" tylko trzy litery albo aż trzy litery, to one decydują czy winny poniesie karę i czy policja w ogóle podejmie śledztwo. W końcu ktoś musi powiadomić stróżów prawa, że robota czeka na nich, nic nie przychodzi bez wysiłku. Wizja futurystycznego świata przedstawia się mało przyjaźnie, przynajmniej na polskiej ziemi - chamstwo, złośliwość, brak perspektyw, wszystko to i o wiele więcej wyolbrzymione, a może tylko obnażone? Z czego się więc "oczyszczać" i kto powinien to zrobić? Obywatel czyli jednostka, ogół czyli społeczeństwo, a może jakaś określona jego cząstka, system to państwo czy zjednoczona Europa? Może wystarczy zacząć od siebie samego, swojego życia, pracy, łatwiej powiedzieć niż wykonać, zawsze stanie coś na przeszkodzie ... Katharsis w jakiej formie? Najprostszej - życia zgodnie z własnym sumieniem czy krucjaty wobec otoczenia ... Tylko po co uwalniać się od tego co nas rani lub ograniczać, a jeśli wystarczy dotrzeć do źródeł cierpienia i zlikwidować je w zarodku? Kolejne pytanie i wiele możliwych odpowiedzi, niekończący się labirynt z nieskończoną ilością wyjść, właściwych lub nie. A pośród tego bohater, który nie jest ani ostatnim sprawiedliwym ani nie zamierza dalej kroczyć utartą drogą życiową, mniej lub bardziej uczciwą.
Oczyszczenie w "Katharsis futurum" to chęć rozpoczęcia nowego życia, tyle że po trupach w w przenośni jak i najbardziej dosłownym tego słowa znaczeniu. Eliminacji podlegają wszyscy Ci, którzy przez lata krępowali i upokarzali, tylko czy jest to obiektywna prawda czy subiektywne odczucie? To już zależy od perspektywy, z której dokonuje się oceny.
Autor ukazuje może nie apokaliptyczny obraz przyszłości i nas samych, ale bardziej szkic jaki wynika z różnych debat na temat dokąd zmierza nasz świat. Optymizmu raczej nie ma co się doszukiwać, a może właśnie takie pokazanie tego co prawdopodobnie wydarzy się, ale wcale nie musi, jest bardziej realne od przedstawiania oazy szczęśliwości? Warto sięgnąć po ten tytuł także i dlatego by się przekonać jak można śnić o zbrodni doskonałej, punkt po punkcie realizować plan,by się przekonać, że jednak nie wszystko można przewidzieć z góry. Jedna uwaga dla tych co wrażliwszych na przekleństwa, a raczej wulgaryzmy, ścielą się o wiele gęściej niż trup. Jednak gdy "ominąć" owe podkreślniki beznadziejnej sytuacji historia warta zainteresowania i chwili zamyślenia nad tym co będzie ...
Książka udostępniona przez wydawnictwo Novae Res

niedziela, 13 marca 2011

Odnaleziony rękopis

"Rękopis odnaleziony w Saragossie"
Pierwsze słowa, które nasuwają mi się po lekturze "Rękopisu znalezionego w Saragossie" to cudze chwalicie swego nie znacie. Tytuł książki szybciej kojarzy się z filmem Jerzego Hasa pod tym samym tytułem z niezapomnianym Zbyszkiem Cybulskim niż dziełem Jana Potockiego. Jednak tak jak ekranizacja weszła już do klasyki polskiej filmoteki, tak samo jest jest z jej literackim pierwowzorem. Co jest takiego w "Rękopisie ...", że zasługuje na peany? Awanturnicza historia spod znaku płaszcza i szpady przewyższająca "Trzech muszkieterów" A. Dumasa i inne opowieści umiejscowione w tej epoce. Są w tej powieści historie pojedynków w honorowych sprawach i dzieje rozbójników o złotym sercu. A wszystko to w otoczce nadnaturalnej atmosfery, w której rzeczywistość przeplata się ze światem z sennych mar. Duchy i upiory tworzą rodzaj gotyckiej powieści, gdzie są one na równi z bohaterami realnymi. Nie jest to zbiór bajek, a raczej gawęd 1001 i jednej nocy, rozwijających swoje wątki w miarę czytania. Każda opowieść jest związana z poprzednią i jednocześnie nawiązuje do niej kolejna. Chociaż powieść nie jest jednorodna, bo składa się z wielu opowiadań, nie są one przypadkowym zbiorem spiętym jednym tytułem. To melanż przygody, legend, mitycznych bohaterów, honorowych pojedynków. Z każdą kolejną stroną wciąga czytelnika świat wykreowany kilka stuleci temu, ale nic nie tracący na swej aktualności. Dlaczego? Ponieważ odwołują się do ponadczasowych zasad takich jak honor, rycerskość, zwycięstwa dobra nad złem. By jednak nie zabrzmiało to zbyt górnolotnie nie można nie wspomnieć o przygodowym klimacie, wciągającym czytelnika w lekturę, uczuciu zaciekawienia czym zostaniemy zaskoczeni na kolejnych stronach i nieoczekiwanym zwrotom akcji. Bohaterami są rozbójnicy, pustelnik, magowie, piękne kobiety, widma, honorowy kawaler i damy. W tle kabała i magia. A więc to co czym cechowały się XVIII w. powieści i co nadal jest atrakcyjne dla czytelników. To wszystko zawiera się w pięknej twardej obwolucie ze złotą czcionką w tytule - nie ocenia się książki po okładce, ale w tym przypadku jest do doskonały dodatek do jej zawartości.
Tajemnicze przygody, piękne acz zwodnicze kobiety, honorowi kawalerowie, złoczyńcy o złotych sercach - to wszystko i o wiele więcej można znaleźć czytając "Rękopis znaleziony w Saragossie". Pomimo "wiekowości" lektura ta nie "trąci myszką", zachował się jej urok i czar.

Książka udostępniona przez wydawnictwo Zielona Sowa

czwartek, 10 marca 2011

Stosik

Dzięki wspaniałym przyjaciółkom trzy górne książki trafiły do mnie w prezencie urodzinowym, który będzie jeszcze uzupełniony. A dolne tomy to nagroda w konkursie i własne zakupy

niedziela, 6 marca 2011

Życie nie-życie

 "REBEKA"

Kobieta, samotna, ale nie sama. Ma rodzinę, męża i dziecko, jednak ludzie, którzy powinni być jej najbliżsi, nie są. Pragnie ich miłości, ale jednocześnie sama nie umie pokochać nikogo. Chociaż kiedyś kochała, a może wspomnienie tego uczucia jest tylko wygodną wymówką dla jej niezadowolenia ze swojej egzystencji? W końcu cień miłości sprzed lat towarzysz jej ciągle, wszystko co dzieje się w jej życiu jest związane z mężczyzną sprzed lat. Może tak wygodniej iść przez życie, kiedy nic nie może się równać czy na plus czy na minus z tym co było, a jedyne wyjście to porównania do tego co było i nie wróci. Kobieta jednocześnie oskarża siebie i broni, to co było największym szczęściem w jej życiu jest też jej najgorszym doświadczeniem. Nie jest to rozpatrywanie jednego wydarzenia z różnych stron tylko ciągłe powracanie do niego i w zależności od samopoczucia oskarżanie przeszłości lub jej gloryfikowanie. Jej teraźniejszość mogłaby być nawet szczęśliwa, gdyby nie to co czuła i myśli, że czuje nadal - to jest dla niej bardziej realne niż życie, które prowadzi. Czy rozmowy z samą sobą dają jej ukojenie? Nie, to tylko wzmaga tęsknotę za tym co było i ból z tego co obecnie jest. Przeszłość wciąż jest przywoływana, obojętnie czy szczęśliwa czy nie, tak samo rani. To w ucieczce przed nią wyszła za mąż, jednak nie można uciec przed samym sobą. Nikt nie może dać szczęścia drugiej osobie jeżeli sam nie umie go poczuć. Jednak niektórzy wolą do końca żyć w kłamstwie, oszukiwać samych siebie niż rozliczyć się z tym co było i w końcu iść naprzód. Bo tak właściwie całym światem bohaterki są wspomnienia. Czy jest ona niespełniona życiowo? Czy jej marzenia o wielkiej miłości mogą się ziścić? Gdzieś pomiędzy litanią skarg, oskarżeń, usprawiedliwień przemykają chwile zadowolenia, więc nie do końca kobieta zaprzepaściła swoje szanse na spełniony byt. A wielkie uczucie? Może było w przeszłości, może jest niedostrzeżone obok niej albo dopiero przed nią - jednak sama buduje wokół siebie mur odgradzający ją od niego, bo w końcu nie umie otworzyć się na coś nowego. Takich ludzi spotykamy nie tylko na prowincji, chyba, że mamy na myśli prowincję życiową i nie są to jedynie kobiety. Lektura "Rebeki" może dać impuls do zastanowienia się nad tym czy doceniamy to co osiągnęliśmy, co jest dla nas ważne i czy czasem nie pozwalamy na to by naszym życiem kierowało coś co dawno powinno odejść.
Książka udostępniona przez wydawnictwo Novae Res

piątek, 4 marca 2011

Upadek, klęska czy zmiany?


     Dziecięce psoty - niewinność pomimo winy jest cechą tego okresu - w otoczeniu rodem z XIX w., ale w końcu przecież właśnie w tej epoce jest osadzony film na motywach powieści Tomasza Manna "Buddenbrookowie. Dzieje upadku rodziny". Można porównywać film do dzieła pisanego i odwrotnie, jednak w tym przypadku to dwa odrębne utwory, których konfrontowanie nie tyle jest trudne, co mija się z celem. Bo dlaczego wytykać, że w powieści drukowanej autor przedstawił dany fragment tak, a na ekranie zostało to zobrazowane inaczej. Najlepiej jest potraktować film i książkę jako osobne byty lub nawzajem uzupełniające się. Oczywiście mogą podnieść się głosy o wyższości powieści Manna nad ekranizacją, ale wtedy znaczyłoby to, że z góry zakładamy, iż będziemy oglądać film z zamiarem punktowania na minus scenariusza, gry aktorskiej i scenografii, a może odwrotnie? Film ma inne środki przekazu niż książka, przy słowach pisanych dopowiadamy sobie w myślach miny, gesty no i twarze bohaterów, a gdy jesteśmy widzami dostajemy gotową wizję kogoś innego - nie zawsze zgodną z naszą. 
     Jednak czas wracać do filmu, to on jest dzisiaj w centrum uwagi. Tymczasem okazuje, że nie sposób nie zestawiać go z przeczytanymi słowami,  ale nie po to by oceniać. Wraz z kolejnymi kadrami nasuwają się też porównania do "Sagi rodu Forsythe`ów" i "Rodziny Połanieckich". Ten sam lub podobny okres, czas wielkich przemian, rewolucji przemysłowej, gdzie nowe powoli wypiera stare, czy to w technice czy w obyczajach i społeczeństwie. Gdzieś rodzi się podejrzenie, iż zmiany nastąpią w kolejnych kadrach. Buddenbrookowie to kwintesencja tego co było najlepsze lub miało za takie uchodzić w epoce, która powoli przemija, a może to wrażenie jest wpływem drugiej części tytułu - "Dzieje upadku rodziny"? Jednak ujęcie za ujęciem, tak jak strona za stroną, historia biegnie dalej. Widzimy konflikt pomiędzy sercem a rozumem, tym czego otoczenie oczekuje po kimś, a tym czego się pragnie. Chwile gdy bohaterowie mogą pokazać swoją prawdziwą twarz, nieskrępowaną pętami konwenansów, są przeplatane odbiciem jak w krzywym zwierciadle – towarzystwa, dla którego gra pozorów jest już codziennością i tylko ona się liczy. Uczucie, iż nadchodzą zmiany staje się coraz silniejsze i narasta ciekawość jak zostaną ukazane. Dalej nie udaje mi się oddzielić książki od filmu, ciągle pierwowzór jest gdzieś w tle. Na ekranie bardziej uwidoczniona jest więź z Toni z ojcem, która jakoś mniej do mnie docierała w książce, a może to celowy zabieg scenarzysty? Jednak jedna zasada, zapamiętana z drukowanych stron, zostaje wspaniale oddana  - obowiązek względem rodziny, tradycja nad szczęściem osobistym. Sfilmowane sceny doskonale oddają tę atmosferę i późniejszy wybór - jednostka jest tylko jedną z wielu, które następują po sobie, tworząc wartość jaką jest familia Buddenbrook. Tu też odczuwam różnicę wobec tego co przeczytałam, ale takie przedstawienie ciągłości rodzinnej nie jest gorsze, jest po prostu inne. W książce to dziadkowie byli tą sumą przeszłych pokoleń. Jednak bunt, wobec tego co było dobre kiedyś, jest podkreślony. Chęć pójścia nową drogą, a nie utartą ścieżkę i rezygnacja z marzeń także. Zdmuchiwane ziarnka piasku obrazowo to ujmują. Te same pragnienia są oddawane przez ujęcia z odbieraniem statecznemu jegomościowi ciastka, które w ukryciu próbuje zjeść. Jednak nigdy nie jest mu dane go dokończyć, bo zjawia się żona i kończy odruch własnej woli. Lecz tuż obok jest osoba, która spróbowała zakazanej drogi i kpi sobie z nakazów i zakazów. Powoli widzimy, że i kurczowe trzymanie się przeszłości i rzucanie się, na przekór wszystkiemu, w całkiem nowe obszary nie jest odpowiednim rozwiązaniem. A do tego historyczne tło zmian, nie zważających na zasady Buddenbrooków i im podobnych, które wprowadzają zamieszanie w dotąd uporządkowanym świecie. Posady świata, jaki był znany od pokoleń, zaczynają się chwiać. Jedni są tym zdziwieni, inni tego nie rozumieją, i ci szczególnie mają przekonanie, że to tylko chwilowe szaleństwo. Ale utarta ścieżka staje się pułapką, to co w przeszłości dawało sukces teraz rodzi klęskę. Honor i zasady przestają się liczyć, a może były źle pojmowane i dlatego wydały takie owoce? To co kiedyś było podziwiane jest teraz wyśmiewane przez tych, którzy kroczą tą samą ścieżką, tylko los jeszcze uśmiecha się do nich. Wyjściem jest przekazanie obowiązków kolejnemu spadkobiercy, koniec pewnej epoki staje się jeszcze bardziej widoczny. Jednak raz wprawione w ruch koło jest już nie do zatrzymania, czy to upadek czy tylko nieuchronne zmiany? Będą na lepsze czy na gorsze? Więzy rodzinne, stanowiące siłę Buddenbrooków, rozmywają się, zostają już tylko pozory, a źle pojęta duma uwidacznia nadchodzącą klęskę. Wiele scen ma ją w tle, lecz dla mnie jest nią ta gdy pracownik przemawia nad kołyską kolejnego dziedzica słowami, które przypominają o dawnej świetności i jednocześnie są pijackim bełkotem zwiastującym przyszłość.
     Szczegółowe opisy Tomasza Manna zostały zastąpione pełnymi alegorii obrazami. Jednym z nich jest scena powrotu nad morze, gdzie kiedyś był wrak kutra. Dawał on schronienie podczas burzy, po latach zostało z niego tylko parę desek,  one świadczą, że kiedyś w ogóle istniał. Podobnie rzecz ma się z rodziną Buddenbrooków - teraz to ona jest jak rozbity statek, jej kres będzie taki sam. A także ta, gdy zostaje przekreślony szkic drzewa genealogicznego ręką najmłodszego pokolenia - symboliczny koniec. Upadek rodziny Buddenbrooków. Takich scen rodzajowych jest wiele, każdy może dostrzec inne. Analogicznie, jak w tekście książki, widz zauważa różne powiązania, jednak ktoś inny widzi zupełnie coś odmiennego. U Tomasza Manna mamy słowa, w filmie są obrazy.
     Czy film jest wiernym odzwierciedleniem tekstu? Nie, ale nie taka jego rola. Są różne opinie w tym temacie, jednak w tym konkretnym przypadku myślę, że ekranizacja uzupełnia słowa, a różnice wychodzą tylko na dobre filmowemu przedstawieniu. Każdy może sam sobie wyrobić opinię, czytając  powieść i oglądając film - kolejność jest indywidualnym wyborem.
       Tak jak książka ma swojego autora- Tomasza Manna, tak i film ma swoich twórców, tych którzy są widoczni – czyli aktorów, i tych stojących w cieniu – a więc reżysera, scenarzystę, kompozytora muzyki i wielu jeszcze  innych, współtworzących to co widzimy na ekranie. Role nestorów rodu Buddenrooków powierzono Iris Berben i  Arminowi Mueller-Stahl. Młodsze pokolenie tej rodziny to Jessica Schwarz jako Toni, August Diehl przedstawia Christiana, a Markowi Washke powierzono odegranie pierworodnego - Hannego Buddenbrooka, Lea Bosco jest jego filmową żoną Gerdą . Reżyserem ekranizacji oraz jednym ze scenarzystów jest Heinrich Breloer, drugim twórcą scenariuszajest Horst Königstein. Strona muzyczna należy do Hansa-Petera  Ströera.



Książka została przekazana od serwisu nakanapie.pl

http://nakanapie.pl/forum/film/1386/recenzja-do-filmu-buddenbrookowie#t1299259016Recenzja nakanapie.pl

czwartek, 3 marca 2011

Gdy czas zejść ze sceny ...

"Hamlet w stanie spoczynku. Rzecz o Skolimowie"

     Bohaterowie sztuk teatralnych bądź filmów nie starzeją się, jednych i drugich mamy w pamięci w kwiecie wieku, a nawet gdy tworząc swoje kreacje aktorskie już promienieli dojrzałością i tak czas dla nich się zatrzymał - w naszej pamięci, ale nie w rzeczywistości. Oni też się starzeją, tak jak i my. By ich aktorskie emploi mogło świecić pełnym blaskiem, gdzieś w tle pracują na to ludzie, równie oddani sztuce sceniczno-filmowej, o których nie myślimy czyli scenarzyści, reżyserzy, montażyści, kostiumolodzy i wielu, jeszcze mnie znanych. Jednak czy opromienieni sławą czy pozostający w cieniu, dla jednych i drugich nadchodzi moment gdy kurtyna sceniczna opada lub ekran kinowy gaśnie. Wtedy niektórzy przybywają do Skolimowa, gdzie zaczyna się ich życie poza rampą teatralną i kadrem filmowym, ale w otoczeniu podobnych im ludzi, gdzie nadal mogą żyć czasem minionym w teraźniejszości.
      Magiczny świat, którzy tworzyli przez lata nadal jest w naszych myślach gdy słyszymy o Skolimowie, ich blask opromienia i to miejsce. Zaczynając książkę "Hamlet w stanie spoczynku. Rzecz o Skolimowie" miałam właśnie taki obraz przed oczyma, do tego gdzieś jeszcze kołatały się strzępki informacji o zbiórkach pieniędzy, ale to oni - aktorzy, znani z filmów i z teatru są w centrum zainteresowania. Skolimów to jednak coś więcej, to także unikatowa idea, której pomysłodawcy umieli ją urzeczywystnić, a następne pokolenia utrzymać przy życiu. Lektura książki ukazuje cienie i blaski starości. Każdy okres w życiu człowieka ma swoje zalety i wady, inaczej widzą ten moment młodsi, inaczej równolatkowie. Jednak jedno jest pewne na początku przyciąga nas do tego tytułu magia, a może zwykła ciekawość, podobna do tej, która powoduje, że czytamy magazyny plotkarskie, oglądamy programy o gwiazdach. Ale szybko okazuje, że ta książka to coś więcej niż tylko historia o aktorach na emeryturze. Tak, gwiazdy sceny, ekranu, tańca mają w niej swoje miejsce, ale na równi z nimi przedstawiona jest też historia ludzi cienia - kostiumologów, suflerów, inspicjentów oraz samego Skolimowa, miejsca gdzie życiową przystań znaleźli związani ze sztuką, a czasem osoby z całkiem innych kręgów. Obalane są mity, pokazywana prawda, która wcześniej jakoś umykała w innych opisach tego miejsca i ich mieszkańców. Niektórzy bohaterowie są mi mało znani, niektórych nie pamiętam w ogóle, lecz teraz mam okazję by ich poznać, nie w blasku sławy i chwały, ale gdy już o nich się słuch zaginął. Może to daleko wysunięty wniosek, ale sceniczno-filmowi weterani i Skolimów to dla mnie pewien synonim, może za duże uproszczenie, ale skojarzenie było i utrwaliło się tylko. "Hamlet w stanie spoczynku (...)" wykracza daleko poza li i tylko obszar aktorski i jego otoczenia, to również zapis dziejów polskiej kultury i jej losów, na tle zmian politycznych-pokoleniowych. Książka ta ukazuje również kulisy, które są raczej niedostępne dla widza, i nawet gdy gwiazda odchodzi ze sceny, nadal one jej towarzyszą, a dom w Skolimowie jest jednocześnie dla nich i kulisami i sceną i równorzędnym bohaterem sztuki.
      Gabriel Michalik stworzył jednocześnie biografię niezwykłego miejsca i pamiętnik o ludziach sceny, tych z pierwszego i drugiego planu, bez wzniosłych słów, za to z dużym zrozumieniem środowiska, o którym pisze. Sielanki nie ma, tak jak Skolimów nie jest oazą spokojnej starości rodem jak z reklamowego filmu, lecz wciągającym portretem ludzi, dla których teatr i film był i jest centrum życia, chociaż nie zawsze blask sławy był ich udziałem. Obraz tym prawdziwszy, bo ukazujący zalety, wady, słabostki gwiazd i niedocenianych wyrobników sztuki teatralno-filmowej. Po latach hołdem dla samej idei skolimowskiego domu aktora, jego pomysłodawców oraz przeszłych, obecnych i przyszłych mieszkańców jest właśnie lektura "Hamleta w stanie spoczynku".

Książka udostępniona przez wydawnictwo Wydawnictwo ISKRY

wtorek, 1 marca 2011

Każdy ma stosik, mam i ja ;)

   Mój stosik na najbliższe dni, a w drodze kilka kolejnych :)

Oblicza miłości

"Zła miłość"
    „Zła miłość”. Dlaczego zła? Z jakiego powodu ma być zła? Co złego może się kryć w
miłości? Ona jest zła czy ci, którzy ją czują, a może Ci, do których jest skierowana są źli? Jest zła czy toksyczna? Wiele pytań, a ich źródłem jest tytuł opowiadania, teraz czas na jego zawartość. Pierwsza strona, druga strona, a gdzie tytułowa zła miłość? Nie widzę jej. Jednak czy miłość rozpoznaje się dzięki oczom? Czy one mówią nam o uczuciach? A gdzie w tym serce, jaka jest jego rola? Co jest istotą miłości - to co widzimy czy to co czujemy? Przecież wzrok nieraz ulega złudzeniu, czasem widzimy to co chcemy zobaczyć lub to chcą inni byśmy ujrzeli. Tyle liter złożyli już w słowa ludzie piszący o miłości, jej barwach, o tym czy jest dobra czy nie, jaki ma smak i zapach. Każdy ma jej osobistą definicję, podobną i różną jednocześnie od innych. Więc dlaczego, czytając o niej, nie umiemy jej rozpoznać? Bo kierujemy się tym co widzimy, nie sięgamy głębiej. Jednak gdy wraz z główną bohaterką zaczniemy podążać za nią będziemy zauważać coś więcej niż tylko serię sytuacji, pozornie nic nie mających z miłością i jej złą stroną wspólnego. Mała dziewczynka, nic nie wiedząca o życiu, chociaż sama opisująca siebie, że jest nad wiek rozwinięta, może być uosobieniem każdego z nas. Przecież lata życia wcale nie świadczą o wiedzy. Z czasem zapominamy, iż "patrząc" sercem widzi się coś więcej niż tylko "okładkę", sięga się głębiej, ale najczęściej za to skupiamy się tylko na powierzchowności.
     Autor powoli wprowadza czytelnika w istotę tego co jest prawdziwą miłością. Stawia
główną bohaterkę przed różnymi sytuacjami, wydającymi się oderwanymi od tematu uczuć.  Ma ona przewodnika, kilkuletniego chłopca, początkowo nie zauważa tego co chce jej  przekazać. Skupia się na tym co ma przed oczyma i nie szuka niczego więcej. Jednak powoli zaczyna dostrzegać coś więcej niż powierzchowność, kieruje wzrok dalej i głębiej. Dociera do niej to co jest ukryte przed oczyma, ale tylko dzięki wskazówkom innych. Sama nie umie dostrzec nic poza ładną otoczką, nie widzi wnętrza. Z czasem zaczyna rozumieć kim tak naprawdę jest jej towarzysz i jaka jest jego rola. Dzięki nim czytelnik ma też szansę poznać czym jest tytułowa "zła miłość". Wykorzystywaniem tego co czują do nas inni, ogrzewaniem się blaskiem uwielbienia, czy brakiem jej wzajemności? Na pewno wszystkim tym, lecz również niezrozumieniem, iż jest chorobą, która zaraża nie tylko jej ofiary, ale i nosiciela. "Zła miłość" to nie tylko uczucie do innych, ale i do samego siebie. Odmawiając odwzajemnienia uczucia ranimy także i siebie, bo nic co jednostronne nie jest tak naprawdę prawdziwe. Co więc jest miłością? To co widzimy czy to co jest we wnętrzu? Wzrok może mylić, uważać miraż za rzeczywistość, ale serce nie kieruje się tym co piękne powierzchownie, wchodzi głębiej, tam gdzie oczy już nie docierają. Wtedy można zobaczyć czym jest prawdziwa miłość i czym jest ta tytułowa zła – raniąca, nieodwzajemniona, do niewłaściwej osoby, nierozpoznana. Miłość przybiera różne postacie, jednak jest tylko jedna ta właściwa, gdy spotykają się dwie połówki. Problem tylko w tym by ją rozpoznać, bo gdy nie pamiętamy o niej przeradza się w "złą". Największym wrogiem prawdziwej miłości jest zapomnienie czym naprawdę jest. Dlaczego nie pamiętamy o niej? Bo boimy się, że nas zrani, odwracamy się od niej, ale nadal pragniemy jej. Bierzemy ją od innych, jednak w zamian nie dajemy nic. Czasem z góry ktoś uprzedza, że nie umie kochać, lecz nie przeszkadza mu to w odbieraniu uczucia od drugiej strony. Wtedy rodzi się grzech, który nie może być usprawiedliwiony obawą przed zranieniem.
     O czym jest „Zła miłość”? O miłości – na pewno, lecz nie takiej jaka przychodzi nam  na myśl, gdy o niej słyszymy. To opowieść o poszukiwaniu jej prawdziwej twarzy, takiej  jakiej powinna być, jej realny obraz jest ukazany na przykładzie uczucia negatywnego. Bo  żeby zrozumieć czym jest trzeba też wiedzieć jakie są jej złe oblicza. Tak łatwo rzuca się  słowa o miłości, bez zastanowienie się czym ona jest dla innych, czym powinna być dla nas. Z czasem możemy oddalić się od jej prawdziwego obrazu, zapomnieć czym powinna być i stać się pustą skorupą, z wnętrza której nie będziemy umieli się wydostać


Książka została przekazana od serwisu nakanapie.pl

Recenzja nakanapie.pl