"Druga mistrzyni gry"
Kontynuacje mają to do siebie, że oczekiwania wobec nich są zawsze duże, może nawet większe niż wobec pierwowzorów. Z jednej strony pada na nie blask poprzedników, ale z drugiej strony też są porównywane do nich bezlitośnie. Najczęściej komentarze wytykają, że nie tego się spodziewano, bo zbyt są podobne do pierwowzoru lub brak w nich wyraźnych nawiązań. I tak źle i tak niedobrze dla sequela. Dodatkowo gdy kontynuacja jest pisana przez innego autora konfrontacja w przeważającej części skupia się na wskazywaniu elementów, które nie są zgodne z tym czego oczekiwano. To obiektywne czy subiektywne spojrzenie? W końcu "ciąg dalszy" ma prawo do autonomii i rozwijania wątków zgodnie z zamysłem jej autora.
Czytałam książkę Sydneya Sheldona teraz jestem po lekturze jej kontynuacji pióra Tilly Bagshave. I jak wypada porównanie? Nie ma porównania, ponieważ traktuję "Drugą mistrzynię gry" jako odrębną historię. Ogromna fortuna dziedziczona z pokolenia na pokolenie, której źródłem był łut szczęścia i gorączka szukania bogactw mineralnych na całym świecie. Kariera od pucybuta do milionera to już przeszłość, chociaż dla niektórych nadal jest powodem do zazdrości przekazywanej potomnym. Pieniądze szczęścia nie dają i chyba jest to jedno z adekwatniejszych haseł dotyczących dziejów rodziny Blackwell-Templeton, chociaż z drugiej strony czy tam gdzie ich nie ma nie występują te same problemy? W końcu rodzinne kłótnie i swary nie zależą od ilości zer na koncie, ale od samych powinowatych. Jednak tam gdzie jest ich dużo często rodzi się chęć by zgromadzić ich jeszcze więcej i to za wszelką cenę. Autorka nie oszczędza niczego głównej bohaterce, spadkobierczyni wielkiej fortuny i równie wielkiej zazdrości. Od momentu narodzin towarzyszą jej tragiczne chwile, a rodzina mimowolnie staje się źródłem dodatkowych cierpień. Niemniej nie jest to dramat, raczej historia silnej kobiety, która wbrew wszystkim i wszystkiemu chce osiągnąć swoje cele - tak jak wcześniej jej babka i pradziad. W jej przypadku to nie tylko rodzinna firma jest jej obiektem pożądania, lecz również zemsta na ludziach, którzy zniszczyli jej dzieciństwo i okaleczyli ją. To co miało ją pogrążyć dało jej przewagę, chociaż niedostrzeganą nawet przez najbliższych, na drodze do zdobycia tego czego pragnie. Kalectwo pozwala dostrzeżenie tego co inni starają się ukryć przed nią i jednocześnie wykorzystuje ona przeżytą tragedię by zyskać przewagę nad innymi w wyścigu do upragnionego fotela prezesa rodzinnego imperium. Walka jednak nie będzie fair, chwilowe zapomnienie kosztować będzie główną bohaterkę utratę prawie wszystkiego, bo w tej wojnie jest tylko jedna zasada - liczy się tylko i wyłącznie wygrana, a każdy chwyt jest dozwolony.
Świat przedstawiony przez Tilly Bagshaw to ogromne bogactwo, tempo życia ma prędkość odrzutowca, którym bohaterowie przemieszczają się pomiędzy Stanami Zjednoczonymi, Azją, Europą i Afryką. Jednak największą moc sprawczą mają dwa uczucia: miłość i nienawiść. To na ich fundamentach zbudowane jest każde zwycięstwo i porażka, a ceną za nie jest ból i szczęście. Legenda rodzinnej fortuny uzależnia jak narkotyk nie tylko bezpośrednich spadkobierców, ale i tych zapomnianych krewnych. Sukces jest chwilowy, porażka wliczona w jego cenę, przychodzi zawsze nagle bez ostrzeżenia w momencie największego triumfu.
Dla mnie "Druga mistrzyni gry" to połączenie romansu z trzymającym w napięciu kryminałem. Zawiera wszystko to co sprawia, iż z zapartym tchem oglądamy programy o sławnych i bogatych gdy są na szczycie i gdy spadają z niego z hukiem. Autorka świetnie nawiązała do swego wielkiego poprzednika - Sidney`a Sheldona, zachowała szybkie tempo akcji i napięcie oraz wykreowała silną bohaterkę - cechy charakterystyczne jego powieści. Jednak stworzyła osobną historię, wciągającą czytelnika w świat wielkiego biznesu i równie wielkich namiętności, gdzie zwycięstwo jest spektakularne, ale trwa tylko chwilę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz