piątek, 4 marca 2011

Upadek, klęska czy zmiany?


     Dziecięce psoty - niewinność pomimo winy jest cechą tego okresu - w otoczeniu rodem z XIX w., ale w końcu przecież właśnie w tej epoce jest osadzony film na motywach powieści Tomasza Manna "Buddenbrookowie. Dzieje upadku rodziny". Można porównywać film do dzieła pisanego i odwrotnie, jednak w tym przypadku to dwa odrębne utwory, których konfrontowanie nie tyle jest trudne, co mija się z celem. Bo dlaczego wytykać, że w powieści drukowanej autor przedstawił dany fragment tak, a na ekranie zostało to zobrazowane inaczej. Najlepiej jest potraktować film i książkę jako osobne byty lub nawzajem uzupełniające się. Oczywiście mogą podnieść się głosy o wyższości powieści Manna nad ekranizacją, ale wtedy znaczyłoby to, że z góry zakładamy, iż będziemy oglądać film z zamiarem punktowania na minus scenariusza, gry aktorskiej i scenografii, a może odwrotnie? Film ma inne środki przekazu niż książka, przy słowach pisanych dopowiadamy sobie w myślach miny, gesty no i twarze bohaterów, a gdy jesteśmy widzami dostajemy gotową wizję kogoś innego - nie zawsze zgodną z naszą. 
     Jednak czas wracać do filmu, to on jest dzisiaj w centrum uwagi. Tymczasem okazuje, że nie sposób nie zestawiać go z przeczytanymi słowami,  ale nie po to by oceniać. Wraz z kolejnymi kadrami nasuwają się też porównania do "Sagi rodu Forsythe`ów" i "Rodziny Połanieckich". Ten sam lub podobny okres, czas wielkich przemian, rewolucji przemysłowej, gdzie nowe powoli wypiera stare, czy to w technice czy w obyczajach i społeczeństwie. Gdzieś rodzi się podejrzenie, iż zmiany nastąpią w kolejnych kadrach. Buddenbrookowie to kwintesencja tego co było najlepsze lub miało za takie uchodzić w epoce, która powoli przemija, a może to wrażenie jest wpływem drugiej części tytułu - "Dzieje upadku rodziny"? Jednak ujęcie za ujęciem, tak jak strona za stroną, historia biegnie dalej. Widzimy konflikt pomiędzy sercem a rozumem, tym czego otoczenie oczekuje po kimś, a tym czego się pragnie. Chwile gdy bohaterowie mogą pokazać swoją prawdziwą twarz, nieskrępowaną pętami konwenansów, są przeplatane odbiciem jak w krzywym zwierciadle – towarzystwa, dla którego gra pozorów jest już codziennością i tylko ona się liczy. Uczucie, iż nadchodzą zmiany staje się coraz silniejsze i narasta ciekawość jak zostaną ukazane. Dalej nie udaje mi się oddzielić książki od filmu, ciągle pierwowzór jest gdzieś w tle. Na ekranie bardziej uwidoczniona jest więź z Toni z ojcem, która jakoś mniej do mnie docierała w książce, a może to celowy zabieg scenarzysty? Jednak jedna zasada, zapamiętana z drukowanych stron, zostaje wspaniale oddana  - obowiązek względem rodziny, tradycja nad szczęściem osobistym. Sfilmowane sceny doskonale oddają tę atmosferę i późniejszy wybór - jednostka jest tylko jedną z wielu, które następują po sobie, tworząc wartość jaką jest familia Buddenbrook. Tu też odczuwam różnicę wobec tego co przeczytałam, ale takie przedstawienie ciągłości rodzinnej nie jest gorsze, jest po prostu inne. W książce to dziadkowie byli tą sumą przeszłych pokoleń. Jednak bunt, wobec tego co było dobre kiedyś, jest podkreślony. Chęć pójścia nową drogą, a nie utartą ścieżkę i rezygnacja z marzeń także. Zdmuchiwane ziarnka piasku obrazowo to ujmują. Te same pragnienia są oddawane przez ujęcia z odbieraniem statecznemu jegomościowi ciastka, które w ukryciu próbuje zjeść. Jednak nigdy nie jest mu dane go dokończyć, bo zjawia się żona i kończy odruch własnej woli. Lecz tuż obok jest osoba, która spróbowała zakazanej drogi i kpi sobie z nakazów i zakazów. Powoli widzimy, że i kurczowe trzymanie się przeszłości i rzucanie się, na przekór wszystkiemu, w całkiem nowe obszary nie jest odpowiednim rozwiązaniem. A do tego historyczne tło zmian, nie zważających na zasady Buddenbrooków i im podobnych, które wprowadzają zamieszanie w dotąd uporządkowanym świecie. Posady świata, jaki był znany od pokoleń, zaczynają się chwiać. Jedni są tym zdziwieni, inni tego nie rozumieją, i ci szczególnie mają przekonanie, że to tylko chwilowe szaleństwo. Ale utarta ścieżka staje się pułapką, to co w przeszłości dawało sukces teraz rodzi klęskę. Honor i zasady przestają się liczyć, a może były źle pojmowane i dlatego wydały takie owoce? To co kiedyś było podziwiane jest teraz wyśmiewane przez tych, którzy kroczą tą samą ścieżką, tylko los jeszcze uśmiecha się do nich. Wyjściem jest przekazanie obowiązków kolejnemu spadkobiercy, koniec pewnej epoki staje się jeszcze bardziej widoczny. Jednak raz wprawione w ruch koło jest już nie do zatrzymania, czy to upadek czy tylko nieuchronne zmiany? Będą na lepsze czy na gorsze? Więzy rodzinne, stanowiące siłę Buddenbrooków, rozmywają się, zostają już tylko pozory, a źle pojęta duma uwidacznia nadchodzącą klęskę. Wiele scen ma ją w tle, lecz dla mnie jest nią ta gdy pracownik przemawia nad kołyską kolejnego dziedzica słowami, które przypominają o dawnej świetności i jednocześnie są pijackim bełkotem zwiastującym przyszłość.
     Szczegółowe opisy Tomasza Manna zostały zastąpione pełnymi alegorii obrazami. Jednym z nich jest scena powrotu nad morze, gdzie kiedyś był wrak kutra. Dawał on schronienie podczas burzy, po latach zostało z niego tylko parę desek,  one świadczą, że kiedyś w ogóle istniał. Podobnie rzecz ma się z rodziną Buddenbrooków - teraz to ona jest jak rozbity statek, jej kres będzie taki sam. A także ta, gdy zostaje przekreślony szkic drzewa genealogicznego ręką najmłodszego pokolenia - symboliczny koniec. Upadek rodziny Buddenbrooków. Takich scen rodzajowych jest wiele, każdy może dostrzec inne. Analogicznie, jak w tekście książki, widz zauważa różne powiązania, jednak ktoś inny widzi zupełnie coś odmiennego. U Tomasza Manna mamy słowa, w filmie są obrazy.
     Czy film jest wiernym odzwierciedleniem tekstu? Nie, ale nie taka jego rola. Są różne opinie w tym temacie, jednak w tym konkretnym przypadku myślę, że ekranizacja uzupełnia słowa, a różnice wychodzą tylko na dobre filmowemu przedstawieniu. Każdy może sam sobie wyrobić opinię, czytając  powieść i oglądając film - kolejność jest indywidualnym wyborem.
       Tak jak książka ma swojego autora- Tomasza Manna, tak i film ma swoich twórców, tych którzy są widoczni – czyli aktorów, i tych stojących w cieniu – a więc reżysera, scenarzystę, kompozytora muzyki i wielu jeszcze  innych, współtworzących to co widzimy na ekranie. Role nestorów rodu Buddenrooków powierzono Iris Berben i  Arminowi Mueller-Stahl. Młodsze pokolenie tej rodziny to Jessica Schwarz jako Toni, August Diehl przedstawia Christiana, a Markowi Washke powierzono odegranie pierworodnego - Hannego Buddenbrooka, Lea Bosco jest jego filmową żoną Gerdą . Reżyserem ekranizacji oraz jednym ze scenarzystów jest Heinrich Breloer, drugim twórcą scenariuszajest Horst Königstein. Strona muzyczna należy do Hansa-Petera  Ströera.



Książka została przekazana od serwisu nakanapie.pl

http://nakanapie.pl/forum/film/1386/recenzja-do-filmu-buddenbrookowie#t1299259016Recenzja nakanapie.pl