Przedpremierowo:
„Zapomnij jak się nazywam”
J.S. Monroe
Pamięć ludzka wydaje się dość precyzyjnym mechanizmem, nieograniczonym w swojej pojemności, gdzie znajdzie się miejsce na to, co ważne i całkowicie zbędne. Bywa ona największym sprzymierzeńcem człowieka, ale również i najgorszym wrogiem. Co gorsze: pamiętać wszystko, nawet najgorsze chwile czy zapomnieć, nawet o tym, co było dobre i na nowo budować swoje wspomnienia, bez obciążającego bagażu?
Jak można nie wiedzieć jak się nazywasz, gdzie mieszkasz, gdzie było się wczoraj, a jedyne co utkwiło w pamięci to budynek, nie jakiś, ale w konkretnej miejscowości i przy określonej ulicy? Laurze i Tony`iemu też nie tak łatwo w to uwierzyć gdy otwierają drzwi obca kobieta twierdzi, że to jej dom. Oni ją nie znają, za to ona zdaje się poznawać budynek, no i świetnie pamięta adres, poza tym nic więcej. Skradziona torebka też nie ułatwia sprawy, bo były w niej dokumenty. Dlaczego więc właśnie to miejsce utkwiło w głowie nieznajomej? Małżeństwo nigdy jej nie widziało, nie kojarzy ją z jakichkolwiek wspólnych wydarzeń. Po prostu kompletnie obca osoba, lecz jednocześnie zna ich dom jak oni sami. O co w tym chodzi? To samo pytanie nurtuje najbardziej zainteresowaną, co ją ściągnęło właśnie tutaj? Nikt tego nie wie, lecz wielu chce pomóc kobiecie, ale co faktycznie kieruje nią i nimi? Nic podejrzanego nie dzieje się, ale ta sytuacja wydaje się mieć drugie dno, chociaż czy tak jest w rzeczywistości? Komuś twarz kobiety z amnezją kogoś przypomina, ale kogo? Może to jedynie zbieg okoliczności? W tej historii są same znaki zapytania, co jest prawdą, a co jest ewentualnym oszustwem? Kiedy wróci pamięć nieznajomej? Coś nie daje spokoju Laurze, ich niespodziewany gość także chce odzyskać swoje wspomnienia, a Tony jest bardzo pomocny. Pozostaje jeszcze sprawa najważniejsza czyli odzyskania tego, co zostało z jakiegoś powodu utracone, ale czy wtedy na pewno wszystko wróci do tego stanu sprzed pojawienia się tajemniczej kobiety?
Wstrząsający finał. Te dwa ostatnie słowa z opisu okładki książki „Zapomnij jak się nazywam” wydają się mówić wszystko, ale nim on nastąpi przed czytelnikami czterysta stron doskonałego thrillera. Narastający niepokój daje się odczuć od samego początku powieści i jego obecności nie da się zignorować, wzmaga go kluczowy znak zapytania i to, co zaczyna się rozgrywać na naszych oczach. J.S. Monroe zręcznie podsyca zaintrygowanie, wskazuje prawdopodobne wyjaśnienia tego, co ma miejsce, z drugiej strony przedstawia nadzwyczaj spokojną okolicę, gdzie każdy każdego zna i wszyscy wiedzą o sobie wszystko. No właśnie czy tak faktycznie jest? Na ile znamy siebie samych, naszych bliskich, sąsiadów, znajomych? Czy chwila pojawienia się głównej bohaterki, chodzącej zagadki, jest przypadkowa, co w ogóle jest zbiegiem okoliczności, a co nie? Kolejne pytania bez szybkiej odpowiedzi, za to będące źródłem nowych, następne warstwy w historii, która nie jest prosta i w jakiej wiadomo od samego początku, że kryje w sobie coś mrocznego, tylko co to jest? Nikt i nic nie wydaje się podejrzane, oprócz tego, co widzimy na samym początku, lecz wciąż jest obecne jest wrażenie, że czegoś nie dostrzegamy, coś nam umyka, a czy to, co jest powiedziane prawie wprost jest potencjalną odpowiedzią? J.S. Monroe prowadzi z czytającymi rozgrywkę, ale nie przygotowuje ich na to, co ma nastąpić. Niewinne wątki rozwijają się w więcej niż zaskakującym kierunku, ale pisarz przygotował o wiele więcej niż przypuszczamy. Człowiek nie zawsze jest aż tak skomplikowany jak się nam wydaje, lecz czasem doskonale ukrywa przed otoczeniem tym kim jest w rzeczywistości. W „Zapomnij jak się nazywam” pokazane jest to z kilku punktów widzenia, tak samo jak i potęgę pamięci oraz wspomnień.
Premiera:
14 kwietnia