Nowość:
Nie zawsze zło chowa się, czasem po
prostu jest przezorne i doskonale zdaje sobie sprawę, że dopóki nikt nie zwróci
na nie uwagi będzie mogło trwać. W cieniu czuje się doskonale, ale gdy zostanie
oświetlone rzadko kiedy panikuje, wie o co toczy się stawka. Być albo nie być i
to pierwsze jest najważniejsze, kosztem innych i za cenę ich życia, w przenośni
i dosłownie.
Wcale nie takie spokojne miasteczko,
ale podobne do setek innych, nawet w okolicy niejedno podobne by się znalazło,
nie takie samo, lecz prawie. Złoczyn nie wyróżniał się zbytnio ani na plus, na
minus również. Oczywiście ma swoje cechy charakterystyczne, lecz poza tym jest
w miarę spokojnie i przewidywalnie. Do czasu, a dokładnie gdy zostają odkryte
ślady świadczące niezbicie o tym, że właśnie tutaj działa seryjny morderca i to
taki, mający na koncie może i rekord w liczbie ofiar. Wbrew pozorom dochodzenie
toczy się szybko, sprawnie i do przysłowiowego odtrąbienia sukcesu jest już
krok, a nawet mniej. Tyle, że niektórzy mają wątpliwości i to zdające się mieć
potwierdzenie w poszlakach wskazujących nowe tropy. Jaki jest prawdziwy obraz
tej sprawy? Nowe kierunki okazują się zaskakujące i zapowiadające niemałe
przetasowania, lecz to możliwe, że właśnie taki był przebieg wydarzeń? Jedno
jest pewne: morderstwa miały miejsce, natomiast cała reszta skomplikowała się
bardziej niż ktokolwiek brał pod uwagę. Czy to już koniec? A jeśli to dopiero
początek?
Genialny makiawelizm, nie na pokaz,
leczy ukryć prawdę, nie tę na użytek mas, lecz mordercy. Nikt nic nie widział?
Nikt nic nie słyszał? Widziały i słyszały ofiary oraz oczywiście sprawca.
Rzadko śledztwo jest banalnie proste i jak się okazuje przekonują się o tym najbardziej
zainteresowani. To nie kolejne dochodzenie do odhaczenia, chociaż wszystko na
wskazywało, a może wszystko wygląda zupełnie inaczej niż komukolwiek wydaje
się? W „Wiem kiedy umrzesz” nic nie jest do końca takie jak się wydaje, początkowo
niejeden czytelnik będzie tak myśleć, ale gdzieś tam czuje się, że trzeba mieć
oczy szeroko otwarte. Zbrodnie nie bywają domeną wielkich miast, a punkty na
mapie zdające się być transparentne wcale takie nie są. Robert J. Szmidt doskonale
przyciąga naszą uwagę drugim planem, oddaniem detali pogranicza, ukazaniem
kontrastów, presji czasu i bycia w świetle reflektorów, a gdzie tkwi haczyk? No
właśnie to detale oddane idealne, lecz pomiędzy nimi tkwi wątpliwość lub raczej
ich liczba mnoga, lecz nie za duża, ale dająca do myślenia. Prawdziwy majstersztyk
czy po prostu splot okoliczności? Kto stoi za serią morderstw? Na te pytania
odpowiedź okazuje się równie skomplikowana co prosta i vice versa. Jeśli chcecie
prostej kryminalnej lektury to nie sięgajcie po „Wiem kiedy umrzesz”, bo w tej
przewidywalność oznacza, iż daliście się podejść, na pocieszenie powiem lub
raczej napiszę, że nie Wy jedni. Autor krok po kroku usypia naszą czujność, a
potem wstrząsa raz za razem, w finale umieszczając w epicentrum trzęsienia
ziemi albo może prawie, bo w ostatniej kropce kryje się dużo więcej niż można
było się spodziewać lub przewidywać!
Za możliwość przeczytania

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz