Przedpremierowo:
„Mistrzyni”
Manuela Gretkowska
Można by powiedzieć cudze chwalicie, swego nie znacie, hasło to powtarza się zbyt często od kilkuset lat, jak nie dłużej. Wiele już się zmieniło, ale wciąż odkrywamy, że zapomnieliśmy, nie dostrzegamy lub nie doceniamy tego i przede wszystkim tych, którzy są twórcami na krajowym podwórku, wyszli i wychodzą przed szereg, mistrzynie i mistrzowie. A warto, bo jak się już niejednokrotnie przekonaliśmy patrzymy daleko, a tuż obok były lub są osoby, o jakich warto pamiętać.
Kobieta petarda? Nie, kobieta kometa, to określenie lepiej pasuje do Lucyny Ćwierczakiewiczowej, nie zaistniała i nie zachwyciła na chwilę, lecz przez lata zwracała na siebie uwagę i na swoją pracę. Wbrew dziewiętnastowiecznym konwenansom, przypisanej roli oraz społecznym opiniom realizuje się zawodowo, oczywiście na swój sposób. Jak to możliwe? Na pewno to zasługa charakteru, wykorzystania okoliczności oraz robienia tego, co się naprawdę lubi, nawet jeśli wszyscy wokół nie wierzą w to, uważają, że to nie wypada, a tak w ogóle i szczególe nie wierzą w jakikolwiek sukces, poza nielicznymi. W końcu to „tylko” kobieta, tak naprawdę sama niezbyt dużo mogąca, bo najczęściej najpierw o niej decyduje ojciec, potem mąż. Tyle, że w tym przypadku okazuje się ta opinia nietrafiona, gdyż panienka z dobrego tomu, młoda mężatka, rozwódka, ponownie mężatka i jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli bizneswoman oraz autorka, dokładnie wie co chce osiągnąć i nie zważa na to, co mówią o niej inni. A mówią dużo, czasem mało przychylnie, oczywiście nie kiedy ona jest blisko. Przyjaźni się z Bolesławem Prusem, jej książki przewyższają nakłady jego książek, ale również Henryka Sienkiewicza czy też narodowych wieszczy. Mało? Do tego pomoc ubogim, wprowadzanie nowości w kulinariach, modzie, urządzaniu wnętrz i jak potrzeba przeklinanie głośno i na forum, tych, którzy na to zasługują. W naszych czasach na pewno zdobyłaby jeszcze większy rozgłos, ale to w swoich pokazała na co ją stać, używając swoich zalet i wad, bezkompromisowo i płacąc za to wysoką cenę.
Duet doskonały czyli Manuela Gretkowska pisząca o Lucynie Ćwierczakiewiczowej. Dwie kobieta, dziewiętnasty i dwudziesty pierwszy wiek oraz wbrew pozorom, osiągnięciom technologicznym i społecznym, wiele wspólnego, zwłaszcza w tym drugim aspekcie, lecz również i w innych. „Mistrzyni” czyta się prawie na jednym oddechu, fabularyzowany fragment ostatnich lat życia niezwykłej kobiety ma w sobie wszystko to, co sprawia, że czytamy do samego końca, bez zbędnych przerw czy też rozpraszania. Pisarka doskonale oddała ducha epoki, narodu i przede wszystkim głównej bohaterki, przypominając ją wszystkim tym, którzy jeszcze nie słyszeli o tej osobowości, gdyż niewątpliwie nią była. Na równi, a może nawet bardziej, z literackimi tuzami, o jakich uczymy się obecnie na lekcjach języka polskiego i historii, znana wówczas i zapomniana później oraz teraz. Na jej osiągnięcia nawet po ponad stu latach patrzy się z podziwem, przez lata jakbyśmy to teraz powiedzieli guru tematyki jak po prostu lepiej żyć, ale również edukatorka, nie bojąca się wskazywać gdzie trzeba wprowadzać zmiany i podająca przepis jak to zrobić. Chodzący zbiór cnót niewieścich? Oczywiście, zaradność, szczerość, stawianie na swoim, brak lęku przed tym słynnym „co ludzie powiedzą”, bo przecież to jej słuchano i dobrze płacono za dobre rady, to niektóre z zalet. Wady też są, w końcu kto ich nie ma, zauważane, komentowane i odzwierciedlane w satyrycznych rysunkach między innymi. Manuela Gretkowska pokazała jedne i drugie, nie zapominając o pokazaniu prawdziwego człowieka, a nie zakurzonego pomnika, odstawionego do kąta historii, zresztą niesłusznie. Można by bez trudu porównać tę postać do kreacji Meryl Streep jako Julii Child, lecz przecież to Lucyna Ćwierczakiewiczowa była pierwsza przed nią i całym szeregiem znanych oraz barwnych osobowości, jakie brylowały kiedyś i teraz. Tytuł oddaje co do joty kim była, prawdziwa „Mistrzyni” w tym, co robiła, ale także człowiek, popełniający błędy i drogo za nie płacący, oceniająca i oceniana, zapadająca w pamięć i równocześnie prawie zapomniana. Pełna sprzeczności, po części dziecko swoich czasów – pozytywizmu, ale także sięgająca dalej, przekuwającą to, co tak wielu uważało za słabość w atuty. Kim była bohaterka Manueli Gretkowskiej? Bez wątpienia kimś, kogo warto poznać i docenić, nie gloryfikować, ale po prostu zapamiętać.
Premiera:
24 listopada
Zapowiada się mocno obiecująco.
OdpowiedzUsuńFakt - zapowiada się bardzo obiecująco. Manuelę Gretkowską kojarzę z innych pozycji pisarskich , równie ciekawych. Sporo oglądałem jej wywiadów w telewizji :) Serdecznie pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńZastanowię się jeszcze, a na razie mam co czytać.
OdpowiedzUsuńAleż się cieszę, że ta książka już znajduje się na mojej półce.
OdpowiedzUsuńZastanawiałam się nad tą książką... widzę, że mam czego żałować ;)
OdpowiedzUsuńChyba się nie skuszę.
OdpowiedzUsuńTo musi być książka petarda sądząc po połączeniu dwóch tak charakterystycznych kobiet.
OdpowiedzUsuńMyślę, że mogłaby mi się spodobać.
OdpowiedzUsuń