wtorek, 2 grudnia 2025

Razem łatwiej

Przedpremierowo:

„Wielkie mi rzeczy!”

Boguś Janiszewski

 

Zwykło się patrzeć na bajki przez pryzmat literatury dziecięcej tylko i wyłącznie. Czasem jeszcze przypomina się jej walor dydaktyczny, ale rzadko myślimy o metodzie terapeutycznej. Czytanie tak dla starszych, jak i młodszych, bywa odskocznią i równocześnie pozwala „przepracować” trudne tematy. W tym momencie powinno pomyśleć się właśnie o lekturze, łączącej te dwa punkty czyli o bajkach terapeutycznych.

 

Ile razy zachęcamy dzieci do samodzielności i radzeniu sobie z przeszkodami oraz kreatywnego myślenia? Same przydatne umiejętności, ale również mogące w zbyt dużej skali być źródłem problemów. W naszej rzeczywistości zbyt często narzekamy na niesamodzielność, więc gdy mamy jej odwrotność nie dostrzegamy nierzadko tego, co tak naprawdę się za tym kryje. Bajka „Wielkie mi rzeczy!” pomaga zrozumieć nie tylko źródło trudności, ale również zwraca na inne bolączki też niezauważane. Samotność lub osamotnienie, proszenie o pomoc, współpraca, odwaga przyznania się do błędów, mają ze sobą dużo wspólne, lecz te pierwsze wyklucza to drugie i niestety staje się błędnym kołem, w jakie bardzo łatwo wpaść. Dlatego aspekt nauki przydatnych umiejętności społecznych wraz z terapeutycznym funkcją ujęte w bajkową historię łatwiej trafiają do młodych czytelników i równocześnie pozwalają im na zidentyfikowania własnych trudności oraz zwrócenie uwagi na ich występowanie na przykład u przyjaciół. „Wielkie mi rzeczy!” doskonale obrazuje wartość wspólnego działania i odpowiedzialności za własne czyny oraz jak szybko można z samodzielności stworzyć samotność. Bajka i pomoc w identyfikacji obecnych oraz przyszłych problemów, dołóżmy do tego bohaterów, jacy nie tylko słowami, ale także swoimi działaniami, przedstawiają, co jest istotne albo co powinno nim być oraz co znaczy dobry indywidualizm. Mali czytelnicy lub słuchacze otrzymują przysłowiowe dwa w jednym. Zamiast moralizatorstwa i mało przystępnych komunikatów jasny przekaz. Dodatkowo gotowe scenariusze zajęć i wyjaśnienie, czym jest sama bajkoterapia to kolejne atuty „Wielkich mi rzeczy!”, umożliwia to nawet w warunkach domowych zastosowaniu tej metody.



Bajka do pobrania bezpłatnie na stronie:


https://zaczytani.org/bajka/wielkie-mi-rzeczy 


                                                 Za możliwość przeczytania 

książki 

dziękuję:

sobota, 29 listopada 2025

Królowa jest tylko jedna

Nowość:

„Królowa dram”

Paweł Nowak

@zwyczajnychlopak

 

Zrobienie dramy wydaje się łatwe, ale nie każdy to potrafi zrobić po mistrzowsku. Niektórzy są w tym mistrzami, nawet więcej zasiadają wprost na królewskim tronie, gdy chodzi o tę konkurencję. Pamiętać trzeba o jednym, że to bardzo skomplikowana sprawa, na tyle, że większość wybiera prostotę i trzymanie się z daleka od niej. Nie bez powodu…

 

Czasem człowiek ma pod górkę, ale od czego przyjaciele? Z pewnością najlepszą przyjaciółką dla Adasia, Karoliny, Alberta, jest Eliza, chcąca dla nich jak najlepiej. Ogarnięcie ich świata to przysłowiowy Pikuś, tak jakby i zbyt często nie do końca. Stara się naprawdę szczerze, problem w tym, iż z własnymi problemami aż tak dobrze jej nie idzie. No dobrze bądźmy szczerzy nie ma tym polu prawie żadnych sukcesów. Jednak w końcu trzeba i z tym zrobić porządek, wyznaczyć sobie cel i dążyć do niego wbrew przeciwnościom, a tych Eliza napotyka nadspodziewanie dużo, chociaż czy nie było to do przewidzenia? Książka, a konkretnie napisanie jej i wydanie, jest nowym kierunkiem działania, lecz nie daje o sobie zapomnieć dotychczasowa praca, miłość też jakoś daje popalić, pozostali jeszcze przyjaciele… No cóż dużo tego, ale kto jak nie właśnie królowa dram może to wszystko ogarnąć? Nasuwa się tylko jedno pytania: czy to możliwe połączyć cały ten życiowy chaos w coś poukładanego i niepogrążającego?

 

Spokój przy lekturze „Królowej dram” nikomu nie grozi, dobry humor z pewnością tak, ale… jeśli spodziewacie się prostej komedii to dostaniecie o wiele więcej. Oczywiście jest niejedną omyłkę, tytułowych dram również nie brakuje i to różnego kalibru oraz kilka większych problemów. Od bohaterek i bohaterów najlepiej rozpocząć, bo to nie kto inny, a oni właśnie wspólnie są źródłem akcji, jakiej nie powstydziliby się najlepsi scenarzyści, zresztą kreatywności Pawłowi Nowakowi jeszcze bardziej i nie jest to na wyrost, a raczej spore niedopowiedzenie. Jednak wśród tego chaosu nie ma bałaganu, jest on doskonale kontrolowany przez autora, co pozwala cieszyć się poznawaniem losów Elizy, dla jakiej nie ma takiej sytuacji, jakiej nie potrafiłaby skomplikować i doprowadzić nad przepaść lub raczej do niej wpaść. Czy to polska Bridget Jones? Bije ją na głowę i to pod każdym względem oraz w żadnym wypadku jej kopią. Ta pierwsza pewnie odpadłaby w przedbiegach w ubieganiu się o koronę królowej dram, a jak wiadomo królowa jest tylko jedna i z dumą ją nosi Eliza. Komediowa do granic, ale w żadnym razie wyśmiana, bo po prostu jest sobą, nawet jeśli próbuje się zmienić. Przyjaciółka, taka prawdziwa, co nie oznacza, iż nie powoduje zgrzytania zębów u swoich przyjaciół. Czy jedyna w swoim rodzaju? Z pewnością tak. Przerysowana? Nie do końca i w pozytywnym tego słowa znaczeniu, jeżeli już tak spojrzymy na jej osobę. Zresztą warto spojrzeć głębiej i dostrzec w królowej dram” więcej niż komedię, bo to również historia o marzeniach, przyjaźni prawdziwej i udawanej oraz o tym, jak widzimy siebie oraz jak nas widzą inni.


Za możliwość przeczytania

 książki 

dziękuję:

piątek, 28 listopada 2025

Koniec i początek

Nowość:

„Tajemnica”

Ilona Gołębiowska

 

Miejsce i ludzie, jedno i drudzy tworzą coś, co daje wsparcie w trudnych chwilach i radość na co dzień lub stanowi obciążenie, jakie kładzie się cieniem          na człowieku. Dom, to punkt na mapie i ci, którzy zbudowali w nim coś więcej niż tylko mury, a prawdziwą życiową przystań, zbudowaną z uczuć, rąk wyciągniętych z pomocą, słów otuchy, ale i mówiących szczerą prawdę, nie zawsze wygodną i czasem też tajemnic…

 

Plan na najbliższą przyszłość, zresztą na tę dalszą również, nie obejmował przeprowadzki, nawet czasowej, do Lublina. To, że Marysia Złotowska pochodzi z okolic tego miasta nie oznacza, że opuszczenie, stolicy przychodzi jej łatwo. To ma być tymczasowe rozwiązanie, konflikt z prezesem rzadko komu służy i właśnie służbowe „zesłanie” jest efektem zawodowych niesnasków. Plusem powrotu w rodzinne strony jest bliskość Starego Młyna, sióstr oraz ciotki i wujka. Jednak czy to wynagrodzi tęsknotę za ukochanym, warszawskim miejscem pracy i samą metropolią? No cóż nie do końca, bo pracy jest naprawdę dużo lub jeszcze więcej, rozłąka jest naprawdę trudna do zniesienia. Jednak pozostaje Młynarzówka z jej ciepłem, rodziną i schronieniem, gdy ma     się wszystko dosyć. Przypadkiem lub też zrządzeniem losu Marysia spotyka jeszcze jedną ciotkę. Matylda od lat jest skonfliktowana z resztą rodziny, czy jest szansa by starsze pokolenie zaczęło z sobą rozmawiać? Pozostaje jeszcze związek na odległość i Jakub, mężczyzna, który jest wprost chodzącą tajemnicą, a i innych sekretów nie brakuje wokoło. Ale zawsze jest Stary Młyn, jaki dla sióstr         Złotowskich jest domem, którzy przygarnął je kiedy straciły prawie wszystko… Niekiedy trzeba zrobić krok w tył, chociaż to bolesne i trochę zmienić punkt widzenia, lecz czy Marysia jest na to gotowa?

 

Dom. Miejsce gdzie wraca się w dobrych i złych chwilach. Marzenia, jakie stały się rzeczywistością. A co gdy to drugie chwieje się w posadach? Jak odnaleźć siebie w nowych warunkach? Cykl Siostry ze Starego Młyna    niesie z sobą dużą dawkę emocjonalnych rozterek, a druga część zatytułowana „Tajemnica” do już ujawnionych sekretów dodaje nowe. Jedne z nich mają korzenie w przeszłości znanych już bohaterek, inne wnoszą nowe postacie, lecz każde z nich pokazują wpływ na rodzinne więzy. Ilona Gołębiowska nie mitologizuje rodziny, ale pokazuje jak złożona to struktura i co znaczy dla swoich członków. Łatwo jest przedstawić sielankową wersję, jednak gdy zaczyna się patrzeć z bliska dostrzega się rysy, problemy i przemilczane trudne momenty. Z nich właśnie autorka „Tajemnicy” robi atut i popycha bohaterów do konfrontowania się z prawdą, często nie taką, jakiej mieli obraz, bolesną i trudną do zaakceptowania. Nic nie dzieje się od razu, wszystko ma swoje miejsce i czas oraz przede wszystkim człowieka, stawiającego czoła temu wszystkiemu, czego nie dostrzegał lub od czego uciekał. To nie dramat a opowieść o ludziach, jacy wiedzą co znaczy dom, ten prawdziwy i potrafią otworzyć drzwi również dla innych, czasem też popełniając po drodze błędy. Siostry ze Starego Młyna nie jest plastrem na emocjonalne rany, ale pokazuje jak się go tworzy, używa i jak ważne jest podanie pomocnej dłoni nie jedynie bliskim, lecz także nieznajomym.


                                          Za możliwość przeczytania

 książki 

dziękuję:

wtorek, 25 listopada 2025

Zabójcze zbiory

Nowość:

„Żniwiarz cienia”

Katarzyna Bonda


Zbrodnia nie zawsze od razu zostaje odkryta. Niektórzy sprawcy wolą działać w ciszy i w ukryciu. Czasem ich mordercze czyny zostają dostrzeżone, ale oni wciąż pozostają w cieniu dokonując krwawych żniw…

Kiedy wszystkie tropy zdają się potwierdzać najgorszy scenariusz śledztwa Lenie Silewicz włącza się ostrzegawcza lampka. Trzeba poznać jednak, że było tak od samego początku tej sprawy, która dotyczy policjanta i to z górnej, nie dolnej, półki. Ostrożność była wskazana od samego początku, a im bardziej głębiej tym więcej znaków ostrzegawczych. Niby rozwiązanie jest już widoczne na horyzoncie, nawet są dowody, a nie poszlaki, ale… coś nie daje spokoju Lenie, chociaż inni poszliby tylko i wyłącznie w kierunku wyznaczanym przez ślady ona rozgląda się też wokoło. Czyżby inni nie dostrzegli sceny, na jakiej od jakiegoś czasu ktoś wystawia mordercze przedstawienia? Jak ten watek ma się do tego, od którego wszystko zaczęło się? Czasem przypadek bywa wyreżyserowany i wcale nie splot okoliczności, a intuicja, sprawiają, iż ktoś bliżej mu się przygląda. Gdzie zaprowadzi Silewicz jej nieszablonowe działania i co jeszcze kryje się w pajęczynie powiązań aż lepkich od kłamstw, przysług i nie zawsze odpowiednio rozumianych przysług?

To dochodzenie nie należało do łatwych, raczej jest z kategorii tych, które ujawniają nie jedynie mroczna stronę ludzkiej natury, lecz również sieć powiązań. Najnowszy tytuł Katarzyny Bondy to rasowy kryminał gdzie liczy się śledcza intuicja i łączenie strzępków informacji oraz podążanie własnymi ścieżkami. Seria z Leną Silewicz wyróżnia się główną bohaterką, daleką od głównego nurtu i to pod każdym względem. Z książki na książkę czytelnik dostrzega jej ewolucję, czasem jest to bardziej rewolucja, ale co istotne na naszych oczach kształtuje się śledcza i również w tej dostrzega się kolejne lekcje jakie przyswaja i równocześnie wykorzystuje wcześniejsze doświadczenia. „Żniwiarz cienia” to nie jednowątkowa opowieść, a wielowarstwowa historia wpierw wydająca się toczyć kilkoma nurtami z jednym mocno zaakcentowanym. Jednak z rozdziału na rozdział zwiększa się wrażenie, że za znanymi faktami kryje się o wiele więcej i z dużym prawdopodobieństwem jeszcze najważniejsze pozostało niedostrzeżone. Autorka doskonale opanowała sztukę stopniowania napięcia oraz skupiania uwagi czytelnika na z góry ustalonych elementach. W tej książce, jak i w całym cyklu, zabójcza rozgrywka jest zaplanowana w każdym nie tylko detalu, ale także niuansie. Tu się czuje, że znaczenie ma wszystko, pytanie jedynie gdzie umieścić ten szczegół w dochodzeniowej układance. Poza stroną kryminalną jest również pokazane życie prywatne stróżów prawa, jak ich zawód przekłada się na rodzinę, związki. Katarzyna Bonda pokazuje ludzką twarz, kiedy maski zostają zdjęta lub same opadły, jak trudno pozostać obiektywnym równocześnie walcząc z echami z własnej przeszłości i obudzonymi demonami.


                                          Za możliwość przeczytania

 książki 

dziękuję:

sobota, 22 listopada 2025

Strefa cienia

Przedpremierowo:

„Umbra”

Paulina Świst

 

W cieniu niejedno da się schować, lecz nie oznacza to zapomnienia. Wprost przeciwnie. Jeśli masz coś do ukrycia to prędzej lub później ktoś wydobędzie to na światło dzienne. Od tego już krok do zmierzenia się ze skutkami czyli stawienia czoła temu, co jedynie czekało by przypomnieć o sobie.

 

Kiedy budzisz się w kontenerze, a obok ciebie jest ktoś, kto wywołuje wściekłość samym oddychaniem to wiesz, że jest źle, a to nie najgorsza wiadomość jak na ciebie czeka. Prawie równocześnie uświadamiają sobie tę mało optymistyczną prawdę Zofia Bojarska i Artur Cieniowski. Adwokatka i prokurator, jacy znają się nawzajem i do tej pory więcej ich dzieliło, a połączyło… no cóż co się wydarzyło w Wiśle, pozostaje w Wiśle. Tyle, że pewnych spraw nie da się zapomnieć, a nawet jeśli nie pamięta się to jeszcze gorzej. Jednak najważniejsze w tym momencie jest współpraca, bo inna opcja raczej jest z kategorii tych statecznych. A więc współdziałanie wymagające pełnego zaangażowania, odsłonięcia najciemniejszych fragmentów w życiorysie i liczenia, że druga strona też da się z siebie wszystko. Do czego doprowadzi to niecodzienna kolaboracja? Kto stoi za tą akcją? Z pewnością Bojarska i Cieniowski mają niejednego wroga, ale czy wspólnego jeżeli stoją po przeciwnych stronach? Co się wydarzy gdy połączą siły? Dalszy ciąg zależy od nich, a gdy złapią trop nikt już nie powstrzyma by rozwiązać tę oryginalną zagadkę, jakiej stali się częścią. Jednak czy ktoś nimi nie pragnie sterować?

 

Powiedzmy sobie szczerze Paulina Świst nie daje żadnej taryfy ulgowej swoim bohaterom, czytelnikom zresztą również. Jedni i drudzy przekonują się o tym w najnowszej książce. Spokojnie nigdy nie jest w książkach autorki, za to postawienie na akcję i błyskawiczną reakcję jak najbardziej. Czy „Umbra” zaskakuje? Znani bohaterowie i schemat tak jakby już nam coś przypominający… I tu pojawia się pierwszy błąd zwany niedocenieniem przeciwnika, bo otrzymujemy fabułę gdzie znaków zapytania jest wiele, a perypetie postaci dalekie są od przewidywalności. Zresztą czy to możliwe przy pani mecenas i panu prokuratorze, jacy mają w głębokim poważaniu ogólnie przyjęte zasady i doskonale wiedzą jak wykorzystać prawo na korzyść swojej pracy? Jazda bez trzymanki to dla nich chleb powszedni, bez hamulców zdarza się na co dzień, a co jeśli tym razem przetestuje ich granice? Zapędzenie w kąt takich osób oznacza jedno: rozgrywkę na śmierć i życie, gdzie pewniejsza wydaje się opcja numer jeden niż dwa. Dodajmy do tego dawkę humoru, często w kolorze czarnym, cięte riposty padające w dialogach prawie nieustannie oraz coraz mocniej krystalizujące się podejrzenie, że coś zostało genialnie ukryte przed najbardziej zainteresowanymi. Suma tych elementów daje nam mistrzowską „Umbrę”, thriller z zagadką kryminalną oraz warstwą obyczajową, iskrzącą się nieustannie oraz z bohaterami, jacy szybko wskakują do tych najbardziej ulubionych. Po finale oczywiście pozostaje jak zawsze kilka pytań czyli to już koniec i co dalej? Czy to znaczy, że…?


Premiera:

26.11.2025