"Martwe jezioro"
Olga Rudnicka
Porządki mają to do siebie, że ... wprowadzają chaos, przynajmniej w przypadku mojego księgozbioru. Najpierw są wielkie plany, i tak w jak w każdej innej sytuacji sprawdzają się idealnie, w tym jednym jedynym przypadku zawodzą w dużej części. Powód tego jest bardzo prosty - wpada mi w oko dawno nie czytany tytuł i jakoś tak chęć zapanowania nad książkami odchodzi w zapomnienie. Tym razem zamiary zostały pokrzyżowane przez "Martwe jezioro" Olgi Rudnickiej. Zamiast żmudnego przekładania książek lektura, która chociaż znana po raz kolejny wciągnęła mnie swoją akcją.
Beata od lat daje sobie radę samodzielnie, z rodziną raczej nie wiążą jej więzy serdeczności i familijnych uczuć. Cóż nie każdy ma rodzinę taką jak najlepsza jej najlepsza przyjaciółka - Ula. Dla jednych liczą się emocje, a inni dbają jedynie o to, co powiedzą inni. Kiedy nie da się czegoś zmienić trzeba przejść nad tym do porządku dziennego i nie ranić siebie samego wiecznym pytaniem - dlaczego? Zaproszenie na ślub siostry wydaje się co najmniej nie na miejscu, a na pewno jest dowcipem w bardzo złym guście. Ale nie jest to pomyłka na liście gości, ale Beata nie wierzy w nagły poryw serca rodziców i siostrzyczki. Szczególnie ostatnie odkrycia sprawiają, że młoda kobieta zastanawia się nad wszystkim co było jej udziałem, a wesele wydaje się dobrą okazją by wyjaśnić kilka spraw, w tym własne pochodzenie. Co innego wspomnienia, nawet te nieprzyjemne, czym innym jednak jest ponowny kontakt z ludźmi, jacy zranili najmocniej w życiu. Upływ czasu wcale nie zmniejszył bólu, lecz w świetle ostatnich wiadomości trzeba zmierzyć się z matką i ojcem by w końcu odkryć prawdę i najważniejsze - kim się jest. Rzeczywistość czasem bywa bardziej zaskakująca niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Beata przekonuje się o tym na własnym przykładzie, lecz nawet jej przypuszczenia okazują się nie dorównywać temu, co faktycznie miało miejsce i co jeszcze ją czeka w rodzinnym domu.
Uroczystość weselna to moment kiedy skumulowane emocje i nie tylko one ujawniają się z pełną mocą. Dawne tajemnice i te o wiele nowszej daty wychodzą na jaw, tak samo jak prawdziwe zamiary ludzi, jacy powinni być oparciem, a są największymi wrogami. Co wydarzyło się trzydzieści lat temu i dlaczego miało oraz ma to taki wpływ na rodzinę Rostowskich? Czy warto grzebać w przeszłości? A może bez wiedzy o faktach w niej ukrytych nie da się wejść w szczęśliwą przyszłość?
Po raz kolejny "Martwe jezioro" wciągnęło mnie swoją fabułą i wszystko inne zostało odłożone. Książka Olgi Rudnickiej nawet gdy zna się ją dobrze nie nudzi, wprost przeciwnie - czytelnik znowu zagłębia się w perypetie Beaty i wraz z nią odkrywa skomplikowane kulisy jej rodziny. Na pozór idealna familia kryje mroczne tajemnice, jakie naznaczyły wiele osób na lata. Historia Beaty Rostowskiej powędrowała znowu na półkę by z jakiś czas przypomnieć o sobie, a porządki muszą poczekać na dogodniejszą porę, ponieważ druga część również jest w planach czytelniczych.
Olga Rudnicka
Porządki mają to do siebie, że ... wprowadzają chaos, przynajmniej w przypadku mojego księgozbioru. Najpierw są wielkie plany, i tak w jak w każdej innej sytuacji sprawdzają się idealnie, w tym jednym jedynym przypadku zawodzą w dużej części. Powód tego jest bardzo prosty - wpada mi w oko dawno nie czytany tytuł i jakoś tak chęć zapanowania nad książkami odchodzi w zapomnienie. Tym razem zamiary zostały pokrzyżowane przez "Martwe jezioro" Olgi Rudnickiej. Zamiast żmudnego przekładania książek lektura, która chociaż znana po raz kolejny wciągnęła mnie swoją akcją.
Beata od lat daje sobie radę samodzielnie, z rodziną raczej nie wiążą jej więzy serdeczności i familijnych uczuć. Cóż nie każdy ma rodzinę taką jak najlepsza jej najlepsza przyjaciółka - Ula. Dla jednych liczą się emocje, a inni dbają jedynie o to, co powiedzą inni. Kiedy nie da się czegoś zmienić trzeba przejść nad tym do porządku dziennego i nie ranić siebie samego wiecznym pytaniem - dlaczego? Zaproszenie na ślub siostry wydaje się co najmniej nie na miejscu, a na pewno jest dowcipem w bardzo złym guście. Ale nie jest to pomyłka na liście gości, ale Beata nie wierzy w nagły poryw serca rodziców i siostrzyczki. Szczególnie ostatnie odkrycia sprawiają, że młoda kobieta zastanawia się nad wszystkim co było jej udziałem, a wesele wydaje się dobrą okazją by wyjaśnić kilka spraw, w tym własne pochodzenie. Co innego wspomnienia, nawet te nieprzyjemne, czym innym jednak jest ponowny kontakt z ludźmi, jacy zranili najmocniej w życiu. Upływ czasu wcale nie zmniejszył bólu, lecz w świetle ostatnich wiadomości trzeba zmierzyć się z matką i ojcem by w końcu odkryć prawdę i najważniejsze - kim się jest. Rzeczywistość czasem bywa bardziej zaskakująca niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Beata przekonuje się o tym na własnym przykładzie, lecz nawet jej przypuszczenia okazują się nie dorównywać temu, co faktycznie miało miejsce i co jeszcze ją czeka w rodzinnym domu.
Uroczystość weselna to moment kiedy skumulowane emocje i nie tylko one ujawniają się z pełną mocą. Dawne tajemnice i te o wiele nowszej daty wychodzą na jaw, tak samo jak prawdziwe zamiary ludzi, jacy powinni być oparciem, a są największymi wrogami. Co wydarzyło się trzydzieści lat temu i dlaczego miało oraz ma to taki wpływ na rodzinę Rostowskich? Czy warto grzebać w przeszłości? A może bez wiedzy o faktach w niej ukrytych nie da się wejść w szczęśliwą przyszłość?
Po raz kolejny "Martwe jezioro" wciągnęło mnie swoją fabułą i wszystko inne zostało odłożone. Książka Olgi Rudnickiej nawet gdy zna się ją dobrze nie nudzi, wprost przeciwnie - czytelnik znowu zagłębia się w perypetie Beaty i wraz z nią odkrywa skomplikowane kulisy jej rodziny. Na pozór idealna familia kryje mroczne tajemnice, jakie naznaczyły wiele osób na lata. Historia Beaty Rostowskiej powędrowała znowu na półkę by z jakiś czas przypomnieć o sobie, a porządki muszą poczekać na dogodniejszą porę, ponieważ druga część również jest w planach czytelniczych.
Olga Rudnicka pisze całkiem przyjemnie - czytałam Lilith i mam w planach kolejną jej książkę, bodajże Cichy wielbiciel czy jakoś tak... Martwe jezioro być może kiedyś też trafi w moje ręce, chyba nawet moja mama je jakiś czas temu czytała :)
OdpowiedzUsuńPolecam wszystkie książki tej autorki :)
UsuńSłyszałam wiele dobrego o Oldze ale nic z jej twórczości nie czytałam, chyba czas to zmienić :-)
OdpowiedzUsuńZawsze można nadrobić zaległości :)
UsuńSłyszałam wiele dobrego o Oldze ale nic z jej twórczości nie czytałam, chyba czas to zmienić :-)
OdpowiedzUsuńBardzo chce poznać tę książkę. Od dawna o niej myślę.
OdpowiedzUsuńPolecam też II cz. "Czy ten rudy kot to pies"
UsuńZ chęcią przeczytam tę książkę.
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuńKsiążki tej autorki mam na razie w planach :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam panią Rudnicką :) czytałam prawie wszystkie jej książki i mam ochotę na więcej :)
OdpowiedzUsuń