piątek, 4 marca 2011

Upadek, klęska czy zmiany?


     Dziecięce psoty - niewinność pomimo winy jest cechą tego okresu - w otoczeniu rodem z XIX w., ale w końcu przecież właśnie w tej epoce jest osadzony film na motywach powieści Tomasza Manna "Buddenbrookowie. Dzieje upadku rodziny". Można porównywać film do dzieła pisanego i odwrotnie, jednak w tym przypadku to dwa odrębne utwory, których konfrontowanie nie tyle jest trudne, co mija się z celem. Bo dlaczego wytykać, że w powieści drukowanej autor przedstawił dany fragment tak, a na ekranie zostało to zobrazowane inaczej. Najlepiej jest potraktować film i książkę jako osobne byty lub nawzajem uzupełniające się. Oczywiście mogą podnieść się głosy o wyższości powieści Manna nad ekranizacją, ale wtedy znaczyłoby to, że z góry zakładamy, iż będziemy oglądać film z zamiarem punktowania na minus scenariusza, gry aktorskiej i scenografii, a może odwrotnie? Film ma inne środki przekazu niż książka, przy słowach pisanych dopowiadamy sobie w myślach miny, gesty no i twarze bohaterów, a gdy jesteśmy widzami dostajemy gotową wizję kogoś innego - nie zawsze zgodną z naszą. 
     Jednak czas wracać do filmu, to on jest dzisiaj w centrum uwagi. Tymczasem okazuje, że nie sposób nie zestawiać go z przeczytanymi słowami,  ale nie po to by oceniać. Wraz z kolejnymi kadrami nasuwają się też porównania do "Sagi rodu Forsythe`ów" i "Rodziny Połanieckich". Ten sam lub podobny okres, czas wielkich przemian, rewolucji przemysłowej, gdzie nowe powoli wypiera stare, czy to w technice czy w obyczajach i społeczeństwie. Gdzieś rodzi się podejrzenie, iż zmiany nastąpią w kolejnych kadrach. Buddenbrookowie to kwintesencja tego co było najlepsze lub miało za takie uchodzić w epoce, która powoli przemija, a może to wrażenie jest wpływem drugiej części tytułu - "Dzieje upadku rodziny"? Jednak ujęcie za ujęciem, tak jak strona za stroną, historia biegnie dalej. Widzimy konflikt pomiędzy sercem a rozumem, tym czego otoczenie oczekuje po kimś, a tym czego się pragnie. Chwile gdy bohaterowie mogą pokazać swoją prawdziwą twarz, nieskrępowaną pętami konwenansów, są przeplatane odbiciem jak w krzywym zwierciadle – towarzystwa, dla którego gra pozorów jest już codziennością i tylko ona się liczy. Uczucie, iż nadchodzą zmiany staje się coraz silniejsze i narasta ciekawość jak zostaną ukazane. Dalej nie udaje mi się oddzielić książki od filmu, ciągle pierwowzór jest gdzieś w tle. Na ekranie bardziej uwidoczniona jest więź z Toni z ojcem, która jakoś mniej do mnie docierała w książce, a może to celowy zabieg scenarzysty? Jednak jedna zasada, zapamiętana z drukowanych stron, zostaje wspaniale oddana  - obowiązek względem rodziny, tradycja nad szczęściem osobistym. Sfilmowane sceny doskonale oddają tę atmosferę i późniejszy wybór - jednostka jest tylko jedną z wielu, które następują po sobie, tworząc wartość jaką jest familia Buddenbrook. Tu też odczuwam różnicę wobec tego co przeczytałam, ale takie przedstawienie ciągłości rodzinnej nie jest gorsze, jest po prostu inne. W książce to dziadkowie byli tą sumą przeszłych pokoleń. Jednak bunt, wobec tego co było dobre kiedyś, jest podkreślony. Chęć pójścia nową drogą, a nie utartą ścieżkę i rezygnacja z marzeń także. Zdmuchiwane ziarnka piasku obrazowo to ujmują. Te same pragnienia są oddawane przez ujęcia z odbieraniem statecznemu jegomościowi ciastka, które w ukryciu próbuje zjeść. Jednak nigdy nie jest mu dane go dokończyć, bo zjawia się żona i kończy odruch własnej woli. Lecz tuż obok jest osoba, która spróbowała zakazanej drogi i kpi sobie z nakazów i zakazów. Powoli widzimy, że i kurczowe trzymanie się przeszłości i rzucanie się, na przekór wszystkiemu, w całkiem nowe obszary nie jest odpowiednim rozwiązaniem. A do tego historyczne tło zmian, nie zważających na zasady Buddenbrooków i im podobnych, które wprowadzają zamieszanie w dotąd uporządkowanym świecie. Posady świata, jaki był znany od pokoleń, zaczynają się chwiać. Jedni są tym zdziwieni, inni tego nie rozumieją, i ci szczególnie mają przekonanie, że to tylko chwilowe szaleństwo. Ale utarta ścieżka staje się pułapką, to co w przeszłości dawało sukces teraz rodzi klęskę. Honor i zasady przestają się liczyć, a może były źle pojmowane i dlatego wydały takie owoce? To co kiedyś było podziwiane jest teraz wyśmiewane przez tych, którzy kroczą tą samą ścieżką, tylko los jeszcze uśmiecha się do nich. Wyjściem jest przekazanie obowiązków kolejnemu spadkobiercy, koniec pewnej epoki staje się jeszcze bardziej widoczny. Jednak raz wprawione w ruch koło jest już nie do zatrzymania, czy to upadek czy tylko nieuchronne zmiany? Będą na lepsze czy na gorsze? Więzy rodzinne, stanowiące siłę Buddenbrooków, rozmywają się, zostają już tylko pozory, a źle pojęta duma uwidacznia nadchodzącą klęskę. Wiele scen ma ją w tle, lecz dla mnie jest nią ta gdy pracownik przemawia nad kołyską kolejnego dziedzica słowami, które przypominają o dawnej świetności i jednocześnie są pijackim bełkotem zwiastującym przyszłość.
     Szczegółowe opisy Tomasza Manna zostały zastąpione pełnymi alegorii obrazami. Jednym z nich jest scena powrotu nad morze, gdzie kiedyś był wrak kutra. Dawał on schronienie podczas burzy, po latach zostało z niego tylko parę desek,  one świadczą, że kiedyś w ogóle istniał. Podobnie rzecz ma się z rodziną Buddenbrooków - teraz to ona jest jak rozbity statek, jej kres będzie taki sam. A także ta, gdy zostaje przekreślony szkic drzewa genealogicznego ręką najmłodszego pokolenia - symboliczny koniec. Upadek rodziny Buddenbrooków. Takich scen rodzajowych jest wiele, każdy może dostrzec inne. Analogicznie, jak w tekście książki, widz zauważa różne powiązania, jednak ktoś inny widzi zupełnie coś odmiennego. U Tomasza Manna mamy słowa, w filmie są obrazy.
     Czy film jest wiernym odzwierciedleniem tekstu? Nie, ale nie taka jego rola. Są różne opinie w tym temacie, jednak w tym konkretnym przypadku myślę, że ekranizacja uzupełnia słowa, a różnice wychodzą tylko na dobre filmowemu przedstawieniu. Każdy może sam sobie wyrobić opinię, czytając  powieść i oglądając film - kolejność jest indywidualnym wyborem.
       Tak jak książka ma swojego autora- Tomasza Manna, tak i film ma swoich twórców, tych którzy są widoczni – czyli aktorów, i tych stojących w cieniu – a więc reżysera, scenarzystę, kompozytora muzyki i wielu jeszcze  innych, współtworzących to co widzimy na ekranie. Role nestorów rodu Buddenrooków powierzono Iris Berben i  Arminowi Mueller-Stahl. Młodsze pokolenie tej rodziny to Jessica Schwarz jako Toni, August Diehl przedstawia Christiana, a Markowi Washke powierzono odegranie pierworodnego - Hannego Buddenbrooka, Lea Bosco jest jego filmową żoną Gerdą . Reżyserem ekranizacji oraz jednym ze scenarzystów jest Heinrich Breloer, drugim twórcą scenariuszajest Horst Königstein. Strona muzyczna należy do Hansa-Petera  Ströera.



Książka została przekazana od serwisu nakanapie.pl

http://nakanapie.pl/forum/film/1386/recenzja-do-filmu-buddenbrookowie#t1299259016Recenzja nakanapie.pl

czwartek, 3 marca 2011

Gdy czas zejść ze sceny ...

"Hamlet w stanie spoczynku. Rzecz o Skolimowie"

     Bohaterowie sztuk teatralnych bądź filmów nie starzeją się, jednych i drugich mamy w pamięci w kwiecie wieku, a nawet gdy tworząc swoje kreacje aktorskie już promienieli dojrzałością i tak czas dla nich się zatrzymał - w naszej pamięci, ale nie w rzeczywistości. Oni też się starzeją, tak jak i my. By ich aktorskie emploi mogło świecić pełnym blaskiem, gdzieś w tle pracują na to ludzie, równie oddani sztuce sceniczno-filmowej, o których nie myślimy czyli scenarzyści, reżyserzy, montażyści, kostiumolodzy i wielu, jeszcze mnie znanych. Jednak czy opromienieni sławą czy pozostający w cieniu, dla jednych i drugich nadchodzi moment gdy kurtyna sceniczna opada lub ekran kinowy gaśnie. Wtedy niektórzy przybywają do Skolimowa, gdzie zaczyna się ich życie poza rampą teatralną i kadrem filmowym, ale w otoczeniu podobnych im ludzi, gdzie nadal mogą żyć czasem minionym w teraźniejszości.
      Magiczny świat, którzy tworzyli przez lata nadal jest w naszych myślach gdy słyszymy o Skolimowie, ich blask opromienia i to miejsce. Zaczynając książkę "Hamlet w stanie spoczynku. Rzecz o Skolimowie" miałam właśnie taki obraz przed oczyma, do tego gdzieś jeszcze kołatały się strzępki informacji o zbiórkach pieniędzy, ale to oni - aktorzy, znani z filmów i z teatru są w centrum zainteresowania. Skolimów to jednak coś więcej, to także unikatowa idea, której pomysłodawcy umieli ją urzeczywystnić, a następne pokolenia utrzymać przy życiu. Lektura książki ukazuje cienie i blaski starości. Każdy okres w życiu człowieka ma swoje zalety i wady, inaczej widzą ten moment młodsi, inaczej równolatkowie. Jednak jedno jest pewne na początku przyciąga nas do tego tytułu magia, a może zwykła ciekawość, podobna do tej, która powoduje, że czytamy magazyny plotkarskie, oglądamy programy o gwiazdach. Ale szybko okazuje, że ta książka to coś więcej niż tylko historia o aktorach na emeryturze. Tak, gwiazdy sceny, ekranu, tańca mają w niej swoje miejsce, ale na równi z nimi przedstawiona jest też historia ludzi cienia - kostiumologów, suflerów, inspicjentów oraz samego Skolimowa, miejsca gdzie życiową przystań znaleźli związani ze sztuką, a czasem osoby z całkiem innych kręgów. Obalane są mity, pokazywana prawda, która wcześniej jakoś umykała w innych opisach tego miejsca i ich mieszkańców. Niektórzy bohaterowie są mi mało znani, niektórych nie pamiętam w ogóle, lecz teraz mam okazję by ich poznać, nie w blasku sławy i chwały, ale gdy już o nich się słuch zaginął. Może to daleko wysunięty wniosek, ale sceniczno-filmowi weterani i Skolimów to dla mnie pewien synonim, może za duże uproszczenie, ale skojarzenie było i utrwaliło się tylko. "Hamlet w stanie spoczynku (...)" wykracza daleko poza li i tylko obszar aktorski i jego otoczenia, to również zapis dziejów polskiej kultury i jej losów, na tle zmian politycznych-pokoleniowych. Książka ta ukazuje również kulisy, które są raczej niedostępne dla widza, i nawet gdy gwiazda odchodzi ze sceny, nadal one jej towarzyszą, a dom w Skolimowie jest jednocześnie dla nich i kulisami i sceną i równorzędnym bohaterem sztuki.
      Gabriel Michalik stworzył jednocześnie biografię niezwykłego miejsca i pamiętnik o ludziach sceny, tych z pierwszego i drugiego planu, bez wzniosłych słów, za to z dużym zrozumieniem środowiska, o którym pisze. Sielanki nie ma, tak jak Skolimów nie jest oazą spokojnej starości rodem jak z reklamowego filmu, lecz wciągającym portretem ludzi, dla których teatr i film był i jest centrum życia, chociaż nie zawsze blask sławy był ich udziałem. Obraz tym prawdziwszy, bo ukazujący zalety, wady, słabostki gwiazd i niedocenianych wyrobników sztuki teatralno-filmowej. Po latach hołdem dla samej idei skolimowskiego domu aktora, jego pomysłodawców oraz przeszłych, obecnych i przyszłych mieszkańców jest właśnie lektura "Hamleta w stanie spoczynku".

Książka udostępniona przez wydawnictwo Wydawnictwo ISKRY

wtorek, 1 marca 2011

Każdy ma stosik, mam i ja ;)

   Mój stosik na najbliższe dni, a w drodze kilka kolejnych :)

Oblicza miłości

"Zła miłość"
    „Zła miłość”. Dlaczego zła? Z jakiego powodu ma być zła? Co złego może się kryć w
miłości? Ona jest zła czy ci, którzy ją czują, a może Ci, do których jest skierowana są źli? Jest zła czy toksyczna? Wiele pytań, a ich źródłem jest tytuł opowiadania, teraz czas na jego zawartość. Pierwsza strona, druga strona, a gdzie tytułowa zła miłość? Nie widzę jej. Jednak czy miłość rozpoznaje się dzięki oczom? Czy one mówią nam o uczuciach? A gdzie w tym serce, jaka jest jego rola? Co jest istotą miłości - to co widzimy czy to co czujemy? Przecież wzrok nieraz ulega złudzeniu, czasem widzimy to co chcemy zobaczyć lub to chcą inni byśmy ujrzeli. Tyle liter złożyli już w słowa ludzie piszący o miłości, jej barwach, o tym czy jest dobra czy nie, jaki ma smak i zapach. Każdy ma jej osobistą definicję, podobną i różną jednocześnie od innych. Więc dlaczego, czytając o niej, nie umiemy jej rozpoznać? Bo kierujemy się tym co widzimy, nie sięgamy głębiej. Jednak gdy wraz z główną bohaterką zaczniemy podążać za nią będziemy zauważać coś więcej niż tylko serię sytuacji, pozornie nic nie mających z miłością i jej złą stroną wspólnego. Mała dziewczynka, nic nie wiedząca o życiu, chociaż sama opisująca siebie, że jest nad wiek rozwinięta, może być uosobieniem każdego z nas. Przecież lata życia wcale nie świadczą o wiedzy. Z czasem zapominamy, iż "patrząc" sercem widzi się coś więcej niż tylko "okładkę", sięga się głębiej, ale najczęściej za to skupiamy się tylko na powierzchowności.
     Autor powoli wprowadza czytelnika w istotę tego co jest prawdziwą miłością. Stawia
główną bohaterkę przed różnymi sytuacjami, wydającymi się oderwanymi od tematu uczuć.  Ma ona przewodnika, kilkuletniego chłopca, początkowo nie zauważa tego co chce jej  przekazać. Skupia się na tym co ma przed oczyma i nie szuka niczego więcej. Jednak powoli zaczyna dostrzegać coś więcej niż powierzchowność, kieruje wzrok dalej i głębiej. Dociera do niej to co jest ukryte przed oczyma, ale tylko dzięki wskazówkom innych. Sama nie umie dostrzec nic poza ładną otoczką, nie widzi wnętrza. Z czasem zaczyna rozumieć kim tak naprawdę jest jej towarzysz i jaka jest jego rola. Dzięki nim czytelnik ma też szansę poznać czym jest tytułowa "zła miłość". Wykorzystywaniem tego co czują do nas inni, ogrzewaniem się blaskiem uwielbienia, czy brakiem jej wzajemności? Na pewno wszystkim tym, lecz również niezrozumieniem, iż jest chorobą, która zaraża nie tylko jej ofiary, ale i nosiciela. "Zła miłość" to nie tylko uczucie do innych, ale i do samego siebie. Odmawiając odwzajemnienia uczucia ranimy także i siebie, bo nic co jednostronne nie jest tak naprawdę prawdziwe. Co więc jest miłością? To co widzimy czy to co jest we wnętrzu? Wzrok może mylić, uważać miraż za rzeczywistość, ale serce nie kieruje się tym co piękne powierzchownie, wchodzi głębiej, tam gdzie oczy już nie docierają. Wtedy można zobaczyć czym jest prawdziwa miłość i czym jest ta tytułowa zła – raniąca, nieodwzajemniona, do niewłaściwej osoby, nierozpoznana. Miłość przybiera różne postacie, jednak jest tylko jedna ta właściwa, gdy spotykają się dwie połówki. Problem tylko w tym by ją rozpoznać, bo gdy nie pamiętamy o niej przeradza się w "złą". Największym wrogiem prawdziwej miłości jest zapomnienie czym naprawdę jest. Dlaczego nie pamiętamy o niej? Bo boimy się, że nas zrani, odwracamy się od niej, ale nadal pragniemy jej. Bierzemy ją od innych, jednak w zamian nie dajemy nic. Czasem z góry ktoś uprzedza, że nie umie kochać, lecz nie przeszkadza mu to w odbieraniu uczucia od drugiej strony. Wtedy rodzi się grzech, który nie może być usprawiedliwiony obawą przed zranieniem.
     O czym jest „Zła miłość”? O miłości – na pewno, lecz nie takiej jaka przychodzi nam  na myśl, gdy o niej słyszymy. To opowieść o poszukiwaniu jej prawdziwej twarzy, takiej  jakiej powinna być, jej realny obraz jest ukazany na przykładzie uczucia negatywnego. Bo  żeby zrozumieć czym jest trzeba też wiedzieć jakie są jej złe oblicza. Tak łatwo rzuca się  słowa o miłości, bez zastanowienie się czym ona jest dla innych, czym powinna być dla nas. Z czasem możemy oddalić się od jej prawdziwego obrazu, zapomnieć czym powinna być i stać się pustą skorupą, z wnętrza której nie będziemy umieli się wydostać


Książka została przekazana od serwisu nakanapie.pl

Recenzja nakanapie.pl

niedziela, 27 lutego 2011

sobota, 26 lutego 2011

Konkursowa niespodzianka

Uwielbiam czytać, pisać też mi się zdarza, czasem nawet z dobrym skutkiem. Portal nakanapie.pl zadał pytanie, a ja coś naskrobałam ;)
Uciekam przed oprawcami ... czyli moja sytuacja jest niezbyt ciekawa i przewaga raczej nie po mojej stronie, a do tego jeszcze liczba próbujących mnie złapać jest mnoga - to już kolejne ostrzeżenie by przedsięwziąć ostrzejsze środki ochrony swojej osoby. Jedyna dostępna droga to świat iluzji i fantazji, moich, ścigających czy reszty? To, że uciekam nie znaczy w końcu, iż mam być ofiarą - na to się nie zgadzam !! A więc kierunek: rzeczywistość iluzjo-fantastyczna, czyli labirynt bibliotecznych ścieżek z moich marzeń. Biblioteka, która jest moją jedyną drogą ucieczki, ma wielopoziomowe półki, z drabinkami, które pozwalają z wysokości sprawdzić gdzie aktualnie są oprawcy - chociaż teraz to raczej już tylko zagubione jednostki. Więc role przynajmniej trochę uległy zmianie. Już nie jestem sama, mam sojuszników - regały z książkami i same dzieła, a prześladowcy jakby skarłowacieli i stracili na szybkości. Czas na to by urządzić im ścieżkę zdrowia pośród słowa drukowanego. W świat bibliotecznej fantazji wpadłam przy literaturze science-fiction, spokojnie przycupnęłam na wysokości gdzieś przy literce L jak Lem, w końcu czasem bywam dobrą gospodynią, czyli przepuszczam mych dręczycieli przodem, to oni są tu gośćmi. Lawirując pomiędzy zgromadzonymi woluminami pokazuje się im gdzieś w okolicy literatury faktu, przecież na tym polega zabawa by gonić króliczka, a nie złapać go ;) Znowu myślą, że już mnie mają, teraz podążają w rejon spod znaku wiersza, trochę zagubieni kręcą się wkoło, zatem czas dać im wskazówkę. Malutkie zamieszanie powstaje w dziale sensacji, oni wybierają ścieżkę do krwawych horrorów, ja do literatury kobiecej, przecież i mnie i im należy się trochę odpoczynku. Znów daję o sobie znać, ale niedoszli oprawcy mają dosyć mnie i mojej iluzji, tyle czasu pomiędzy książkami nie spędzili nigdy, wycofują się. I tak ze ściganej stałam się ścigającym, a gnębiciele poczuli trochę kultury słowa pisanego. Jaki z tego morał? Nie zaczepiać osób spokojnie czytających książki, wychodzących z bibliotek, idących z torbą książek, bo mole książkowe są groźne ;)

http://nakanapie.pl/konkursy/smiertelna-fantazja

czwartek, 24 lutego 2011

 "Goj patrzy na Żyda. 
Dzieje braterstwa i nienawiści od Abrahama do współczesności"

Nie jest łatwo napisać książkę o narodzie żydowskim, ponieważ będzie ona oceniana nie tylko od strony literackiej, ale także historyczno-kulturowej oraz społecznej, a na pewno przez pryzmat prześladowań. Wiele słów przelano na papier w tym temacie, były one wzniosłe, rzeczowe, czasem zacietrzewione, a zdarzały - i niestety zdarzają się nadal - pełne nienawiści.  Jednak można także w całkiem innym tonie pokazać historię Żydów - z perspektywy goja, bez patetyzmu i próby schlebiania jakiejkolwiek stronie. Nie są to suche fakty z historycznych źródeł czy też kompilacja wiedzy dziejowej. Wydaje się,że doskonale znamy historię narodu żydowskiego, mamy ugruntowana opinię, że nasze społeczeństwo było tolerancyjne wobec Żydów, jednak czy aby na pewno? Czy było ostoją normalności w tyglu europejskich antysemickich wystąpień na przestrzeni wieków? Trudno powiedzieć czy takie postrzeganie naszej wspólnych dziejów jest tylko wygodnym stereotypem czy też prawdziwym obrazem. W czasie lat szkolnych, na lekcjach historii, uczymy się o wielu narodach, jednak nie licząc okresu II wojny światowej, informacje o narodzie żydowskim są skąpe. Książka "Goj patrzy na Żyda" pozwala na poznanie tego co wielu z nas wydaje się dobrze znane starego testamentu i późniejszych dziejów naszego kręgu kulturowego. Nawet na znane biblijne przypowieści zaczyna się patrzeć z innej perspektywy, dotychczasowa wiedza uzupełniana jest nieznanymi dotąd faktami. Nie są to jednak tylko suche wykłady, raczej żywe słowa, które w ciekawy sposób przekazują to było pomijane przez nas lub innych. To co się działo u zarania tworzenia się narodu żydowskiego autor, by ułatwić zobaczenie podobieństw, porównuje do znanej nam historii innych europejskich nacji, a nawet współczesnej literatury. W ogóle dużo jest porównań do historii starożytnej Europy i jej potomnych. Połączenie subiektywnych myśli ze źródłami historycznymi sprawia, że słowa się wręcz "połyka". Nie jest to forma pisanego teledysku, ale raczej dowcipnego i pełnego autoironii moderowania faktów historycznych i żydowskiej i gojowskiej. Strona za stroną zauważamy podobieństwa pomiędzy narodami, które zdawałyby się różnić prawie wszystkim, wspólne korzenie powinny zbliżać - tylko dlaczego oddalają? Autor obala wiele mitów, przesądów i stereotypów, które nie mają pokrycia w historii lub wynikły z niezrozumienia religii  i jej wpływu na życie społeczeństwa żydowskiego. Książka nie jest tuba propagandową, nie ma głośnego oburzenia nad niesprawiedliwym postrzeganiem obcej nam kultury, jest za to rzeczowe wyjaśnienie rożnic i ich genezy, jednak bez tonu mentorskiego. Mylnym jest także wrażenie lekkości czytanych słów - bo takimi nie są, niosą całkiem poważne tezy i pytania, a antytezy i odpowiedzi skłaniają do chwil, krótszych lub dłuższych, zastanowienia nad tym co mamy przed oczyma. Po prostu całkiem inny styl narracji pozwala na przyswajanie podanej treści nie w typie wykładowca-uczeń, a raczej gawędziarz i słuchacze. Książka "Goj patrzy na Żyda" nie jest wykładem raczej opowieścią, gdzie umiejętnie przeplatają się fakty, daty i wyjaśnianie niejasności, które czasem nam się nasuwają. Trzeba naprawdę dysponować ogromną wiedzą, ale i fascynować się konkretnym zagadnieniem by odbiorcy nie przytłoczyć informacjami. W tym przypadku nie ma cienia ciężaru gatunkowego, chociaż trzeba się skupić na czytanym tekście. Historyczne bądź mityczne postacie nabierają realnych kształtów, stają się bardziej dostępni, a co za tym idzie ich postępowanie jest też zrozumialsze. Może na początku dziwić swobodny ton wypowiedzi, jednak w miarę zagłębiania się w lekturę, taki ton zaczyna być jak najbardziej właściwy. Co daje lektura książki prof. Kuncewicza? Wiedzę o narodzie żydowskim, jego kulturze i historii - z całą pewnością. Tezę, że pomimo różnic mamy podobne korzenie, a historia "ich" i "nas" nie jest aż tak odmienna, jak się czasem wydaje. Daje też pewność, że można mówić ciekawie na tematy, które dla laików lub przeciętnego człowieka wydają się trudne. Pozwalają też inaczej spojrzeć na dzieje Żydów, niż tylko przez pryzmat narosłych przez wieki stereotypów lub walki z nimi. W końcu nie jest to tylko historia jednego narodu,a raczej szersze spojrzenie na część wspólnego dziedzictwa, które ukształtowało i nadal kształtuje społeczeństwa, niezależnie od ich religii, poglądów politycznych czy też spadku historycznych doświadczeń. Książka "Goj patrzy na Żyda" jest pełną inteligentną gawędą, przy której czas płynie szybko i do której będzie się wracać latami. A poznana historia świetnie oddaje drugą część tytułu "Dzieje braterstwa i nienawiści od Abrahama po współczesność", bo wiele w niej podobieństw i pokazane są też źródła niechęci, które po części wynikają z niewiedzy, a po części poczucia się "lepszym" kosztem innych.

Książka udostępniona przez wydawnictwo Wydawnictwo ISKRY

Czasem słońce, czasem deszcz, a czasem wygrana w konkursie

Słońca jak na lekarstwo, mrozu i śniegu mam powyżej uszu, a nawet wyżej, każde wyjście poza drzwi wyjściowe to godziny opatulania się ciuchami, szalami, itd, itp, jednak pośród tego wszystkiego Uśmiech Losu czyli konkurs "czego najbardziej nie lubisz w ksiązkach i dlaczego?" na blogu http://konkursy-ksiazkowe.blog.pl/

A to moja wypowiedź:
"Czego nie lubię w książkach? Może zacznijmy od okładek, a raczej ich tylnej części, gdzie umieszcza się wprowadzenie do danego tytułu - czasem potrafi zniechęcić, dlatego wolę gdy go nie ma. Wolę zaskoczenie niż przekonywanie mnie, że książka jest świetna, a potem w trakcie czytania szukać tej doskonałości i przekonać się, że istnieje ona tylko w zapowiedzi. Jednak to może bardziej uzależnione jest od wydawców, a nie autorów, niemniej nie lubię tylnego słowa wstępnego. Co jeszcze czasem podnosi moje ciśnienie? Długie opisy "okoliczności przyrody" - tak miejskiej, wiejskiej jak i modowej, które nie wnoszą nic ani do akcji ani do tła historii, po prostu mam wrażenie, że są po to by książka nie była zbyt cienka lub na siłę mają "uatrakcyjnić" bohaterów, by byli jak najbardziej wiarygodni - co daje skutek odwrotny, w postaci szybkiego przewracana kartek. Podobnie jest z osadzaniem głównych postaci w miejscach, których autor nie zna, wtedy podejrzliwym okiem czeka się na kolejną wpadkę, no i autentyczność gdzieś znika. Czasem twórca pomimo "wpadek" wychodzi obronną ręką z opresji, bo wbrew wszystkiemu jego pomysł jest na tyle ciekawy, że kryje inne niedociągnięcia, jednak czasami ..."

poniedziałek, 21 lutego 2011

"Efemeryda"

 Przeczytane i polecane :)

 "Efemeryda"

Spokojne, przewidywalne życie, praca, która jest spełnieniem dziecięcych marzeń - to codzienność Artura Gałeckiego, pilota samolotów pasażerskich. Kolejny powrót do domu po długim locie przynosi jednak nagły atak niczym nieuzasadnionego lęku, obezwładniającego i niosącego ze sobą poczucie zagrożenia. Od tego momentu macki strachu już na stałe oplatają głównego bohatera, a dziwne wydarzenia mające miejsce w jego mieszkaniu rodzą atmosferę grozy. Czy to co się dzieje jest rzeczywiste czy tylko wynikiem zmęczenia i przepracowania? Może jest tylko złudą lub zemstą byłej dziewczyny? Tylko dlaczego powraca w tym momencie historia sprzed lat, którą też okrywa cień tajemnicy? Czy przeszłość z teraźniejszością łączą się ze sobą? Elementem wspólnym jest Gałecki, który po chwili oddechu zaczyna znów czuć lęk tym razem przed skutkami swoich myśli, nabierających realnych a czasem nawet morderczych kształtów. Chwila oddechu, strach zalewający bohatera pozostał gdzie za nim, jednak czy to  jest prawda czy tylko pobożne życzenie? Ciekawość narasta, wciągając czytelnika w świat podejrzeń, nic już nie jest tym czym było. Ziarno niepewności zostało zasiane ... Teraz w każdym momencie czai się niepewność podszyta przekonaniem, że zło, które ma się pojawić to kwestia czasu, raczej bliższego niż dalszego. A może to coś niewiadomego co nas przeraża zawsze było w nas i czekało na moment by pokazać swoje oblicze, a raz ujrzane już nigdy nie zejdzie do podziemia. Czasem gdzieś odzywa się w nas głos, ostrzegający nas przed kolejnym krokiem, chociaż wszyscy inni przekonują nas, że nie mamy racji. Może w takich momentach nieświadomie dostrzegamy zagrożenie, niewidoczne dla innych, wyczuwalne jednak dla tych, którzy mają zdolność wyczucia nadejścia zła zanim ono zaatakuje. Jest też inne wyjaśnienie, może zło się czekało na człowieka, który umiałby nadać mu kształt w realnym świecie. Czaiło się gdzieś między ludźmi, czekało na swoją ofiarę i jednocześnie wyzwoliciela, kogoś kto nada mu realny kształt. Gdy już stanie się rzeczywistym bytem zostaje dostrzeżony przez resztę, ale wtedy jest już za późno by je pokonać. Gdzie jest źródło zła? Czy ma jakiś początek? Czy jest wynikiem czynów człowieka, jego karą za winy, a może jest zawsze obecne w życiu ludzkim i tylko czeka na chwilę słabości by zmienić człowieka potwora. W jednej chwili bohater przestaje odczuwać lęk, nie ogarnia go strach, bo to czego się bał wydarzyło się, ale czy naprawdę cała jego historia miała miejsce? A może była opowieścią o zupełnie czymś innym, czymś jednorazowym i niepowtarzalnym, co szybko się pojawia, ale równie szybko znika.
"Efemeryda" to historia o pilocie, jego lękach, kolejnego lotu i grozie, która zaczyna się od lekkiego niepokoju,a kończy się ... Czytając tę książkę nie możemy przewidzieć końca, bo tak jak w najlepszych klasykach gatunku,jest on nieprzewidywalny. To co zostało uznane za pewnik jest obalane, a gdy znów poczujemy triumf, że tym razem już odkryliśmy tajemnicę opowieści znowu czeka nas porażka, bo historia znowu skręca w innym kierunku niż sądziliśmy. Jest napięcie i groza oraz ciągle towarzyszące pytanie co jeszcze się wydarzy, a gdy nadchodzą ostatnie strony dostajemy zakończenie jakiego nie się nie spodziewaliśmy. A czy czytać w samolocie? To trzeba już sprawdzić samemu ...

Książka udostępniona przez wydawnictwo Wydawnictwo Oficynka

piątek, 4 lutego 2011

Świat, Książki i Ja

Uwielbiam książki, te grube i te cienkie, horrory i romanse, kryminały i komedie, stare i nowe, polecane i odradzane. Każdy tom znajdzie miejsce na mojej półce - pojemnej bardzo, są na niej pozycje będące spadkiem "rodowym" i mój "dorobek". Nie umiem rozstać się z żadną, nie są one ozdobą, ale czymś czego potrzebuję tak samo jak jedzenia czy picia. Nowy lokator - "Namiestniczka" -trafi do mojego domu dzięki portalowi nakanapie.pl: http://nakanapie.pl/forum/nowa-wersja-nakanapie/1242/konkurs-namiestniczka

Krainy mityczne i realne, dalekie i bliskie, przeszłe/obecne/przyszłe, oazy spokoju i te, gdzie wojna trwa w najlepsze, alternatyw mnogość - dla każdego coś dobrego. Więc jeżeli tylko ode mnie zależy gdzie mam być Namiestnikiem to wybieram krainę książek. Jest różnorodna, bo każdy gatunek literacki ma tu zapewnione warunki rozwoju. Pokojowo żyją sobie i baśnie i horrory, thrillery kłaniają się na ulicy romansom. Widuje się poradniki grające w scrabble`a z tomikami wierszy, w końcu kult słów to tutaj religia powszechna. Biografie pilnują książki dla dzieci, by te nie spadły z huśtawek. Nikogo nie dziwi "gorąca" dysputa podręczników szkolnych z lekturami. Gdzieś przy półce "przyprawy świata" w osiedlowym sklepie przewodniki wymieniają się życiowymi przepisami z książkami kulinarnymi. Społeczność książek kolorowa i różnorodna jest, są i konserwatyści w postaci publikacji papierowej i postępowe ebooki, gdzieś pomiędzy nimi krążą audiobooki. Czasem wybuchają konflikty, ale od czego jest w końcu Namiestnik? Jego zadaniem jest dbanie by w krainie książek, każda z nich czuła się dobrze i była przyjacielem czytelnika. Taka kraina to nie utopia, można odnaleźć wszędzie tam gdzie są książki;)

piątek, 28 stycznia 2011

Świat miłych niespodzinek

Na koniec tygodnia pracy (tego zawodowego) i początek weekendu miła niespodzianka dzięki portalowi nakanapie.pl i pytaniu - "Do drzwi Twojego domu puka tajemniczy Przybysz (płci dowolnej) - co robisz?" :)


Co robię gdy tajemniczy Przybysz puka do mych drzwi? Szukam zakładki do książki, to mój pierwszy ruch. Jak zaznaczyłam miejsce gdzie mi przerwano, patrzę na zegar - trzeba się zorientować w czasoprzestrzeni. W końcu docieram do drzwi i sprawdzam przez judasza (dziwna nazwa nader użytecznego szpiegowskiego urządzenia domowego użytku) - tajemniczy gość płci dowolnej jeszcze stoi. Nie ocenia się książki po okładce, tak więc przybysz został zlustrowany tylko od stóp do głów metodą wzrokowo-judaszową. Oględziny nie wypadły negatywnie, ale lata rozmaitych przestróg typu "nie otwieraj obcym" tudzież setki przeczytanych kryminałów, że o horrorach nie wspomnę, zrobiły swoje. Podobno zaufanie dobra rzecz, ale kontrola jeszcze lepsza, i jak tu nie wyjść na paranoiczkę, do tego niegościnną? Zapytanie dlaczego ów człowiek puka do mych drzwi zdradzi moją obecność przy nich ... z drugiej strony jak tak długo czeka na odzew to raczej może mieć ważny powód ... I bądź tu mądra. Otworzenie drzwi wydaje się mało rozsądne, nie otworzenie spowoduje, że ciekawość mnie zje. I tak źle i tak niedobrze. Chwila, chwila, stop dla czarnowidztwa. W końcu moi sąsiedzi pewnie też już tkwią przez szpiegowskich urządzeniach domowego użytku, ich odwaga cywilna vel wścibstwo jest ogromne, a i głos mój nie należy do słabowitych, więc otwieram drzwi ja ... i sąsiadka z naprzeciwka ... A tajemniczy przybysz okazuje się całkiem znajomy, chociaż posiada swoje sekrety, ale to już całkiem inna historia z dreszczykiem ;)

czwartek, 20 stycznia 2011

Świat Happy Endu

Lubię Happy End`y, wierzę w nie i wiem, że niestety nie zawsze zdarzają się w życiu. Nie raz i nie dwa słyszałam wiele opinii na temat tego typu zakończeń. Podobno w realnym świecie nie ma na nie miejsca, a już uwieńczenie końca książki, filmu, czymś takim zaraz u wielu rodzi podejrzenie o ckliwy romans, co najmniej. A jak ktoś powie, że lubi takie rozwiązanie to podpada najczęściej pod kategorię braku realizmu i życiowego doświadczenia. Jak to jest z tym szczęśliwym końcem, a może początkiem? Pewnie wierzy w taki epilog wielu, tylko mało, który z nas przyznaje się do tego. Dlaczego? Niewykluczone, iż jest to spowodowane zapatrzeniem się w produkcje z gatunku tzw. kobiecej literatury. Podobno ich też nikt nie ogląda, tylko czemu wszyscy są bieżąco i z nowościami i z całą historią przedstawianą np. w odcinkach ... Co innego się robi, a co innego mówi ;) Czym dla mnie jest Happy End? Nie różowym (w tym miejscu każdy może wpisać swój "ulubiony" kolor) epilogiem, ale kresem historii, gdzie udało się przezwyciężyć trudności, w pojedynkę lub w parze/grupie. Może nie wszystko ułożyło się tak jak byśmy sobie tego życzyli, jednak zachowało się najważniejsze szacunek do siebie i ludzi, na których nam zależy, z wzajemnością. A, że nie wszystko poszło gładko? Nie zawsze jest tak, iż wszystko idzie po myśli. Happy End`y mają i romanse i kryminały i horrory - w końcu i w nich zło zostało zwyciężone, chociażby na chwilę. To nią trzeba się cieszyć, tak jak momentem gdy jesteśmy szczęśliwi bądź przynajmniej zadowoleni z tego, że coś powiodło się. Może mało realne, ale to w końcu przynajmniej w jakimś stopniu sami kreujemy swoje otoczenie. Nic złego czy też naiwnego jest w tym, że jakiś czas damy sobie prawo do marzeń. One się spełniają, więc uwaga na to o czym marzymy ...

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Świat poniedziałkowych niespodzianek

Nie lubią niespodzianek, bo z reguły są mało pozytywne, jednak czasem jest inaczej. W najgorszy dzień w roku coś się mi udało - wygrana w konkursie na portalu nakapie.pl. Gratuluję pozostałym zwycięzcom i dziękuję :)

Jestem dosyć upierdliwą i upartą osobą, znający mnie ludzie (i zwierzęta też) wiedzą o tym dobrze. Nie raz i nie dwa przekonały się o tym Panie na poczcie i w różnorodnych urzędach. Więc gdyby ktoś, kiedyś wpadł na pomysł zamknięcia mnie w jakimś pomieszczeniu bez mojej zgody, to poniżej ma próbkę tego co go będzie czekało. Tekścik poniżej jest odpowiedzią na pytanie: "Tracicie przytomność. Budzicie się w pustym, zamkniętym pomieszczeniu, w którym panuje ciemność. Co robicie?", zadane w konkursie portalu nakanapie.pl

Puste, zamknięte pomieszczenie, do tego ciemne i ja po utracie przytomności ... Miejmy nadzieję, że przytomność straciłam kiedy pod ręką miałam swoją torbę. Wiadomo kobiecy sakwojaż zapewni przeżycie w każdej ekstremalnej sytuacji, a mój to już w ogóle "skarbiec" dobra wszelakiego, więc jeżeli mam go i do tego jeszcze komórkę - dobra nasza, dam radę wszystkim i wszystkiemu. Jeżeli nie mam niezbędnika każdej kobiety to sprawa trochę gorzej się przedstawia, ale od czego inwencja twórcza? Czyli zaczynam od sprawy podstawowej - szybki przegląd co jest przy mnie metodą dotykową - gdy brak telefonu i/lub torebki lub ze światłem gdy coś z niezbędnika jednak zostało mi pozostawione. Po pierwszych oględzinach czas na trochę dalszy rekonesans, "delikatnie", kroczek po kroczku sprawdzam czy jest możliwe włączenie światła, moje źródło światła nie jest niewyczerpane. Wypadałoby by też zobaczyć gdzie mnie goszczą, a przy okazji, szybciej wtedy można ogarnąć ewentualne drogi ewakuacji typu drzwi, okno lub coś im podobnego w przeznaczeniu. Jeżeli brak podświetlenia to i tak szukam drogi wyjścia, nic mnie powstrzyma od wyjścia z miejsca gdzie mnie umieszczono bez słowa z czyjeś strony. Kolejne rozdroże - jest okno i/lub drzwi i/lub coś je przypominające staram się je otworzyć, zamknięte? No to pukam, z mniejszym lub większym natężeniem siły, pora na wymachy nogą przyjdą później - w miarę narastania irytacji. Brak reakcji? No to biorę się za próby otwarcia np. narzędziem wytrychopodobnym, zawsze coś znajdzie się wokół mnie jeżeli brak mojej "torebeczki". A co jak próba nie powiedzie się albo widocznego wyjścia brak? Plan B - trzeba szukać ukrytego, przecież w książkach i nie tylko istnieją takie! Ostukuję, opukuję, może coś się znajdzie. Tak łatwo przecież nie odpuszczę. Nie znalazłam takiego architektonicznego rozwiązania, trochę frustracja wzrosła, a że złość piękności szkodzi chwila oddechu, w postaci ...---..., coś jeszcze zostało mi w głowie z lekcji przysposobienia obronnego. Jest szansa, że ktoś usłyszy i nawet jak nie zrozumie to go to przynajmniej zainteresuje. Nadal zero odzewu? Czas na małą drzemkę, w końcu podobno najlepsze pomysły przychodzą we śnie ;) Aha, zapomniałabym o jednej istotnym elemencie o charakterze akustycznym - cały czas, z przerwą na S.O.S. Morse`m, wrzeszczę. Gardło mam odporne i wytrzymałe, wyćwiczone podczas lekcji muzyki ;)

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Świat nagród

Czasem mam pokrętne spojrzenie na Świat, czasem dzielę się nim z szerszym forum. Poniższy tekst wysłałam na konkurs portalu nakanapie.pl ... i zyskał uznanie jury konkursu ;)
Niech no pomyślę z czym kojarzy gladiatorka? Z gladiatorem? Facetami ze starożytnego Rzymu walczącymi na arenach z dzikimi zwierzętami lub innymi, których przeznaczeniem był podobny los. Więc "Gladiatorka to ja"? Mała analiza dnia powszedniego - zamiast ciężkiego treningu z mieczem, trójzębem czy też innym narzędziem typu ostrego damska torba, tak na oko z jakieś kilka kg ciężka, tor przeszkód to nasze "kochane" chodniki z ich przeuroczymi dziurami, a przeciwnikiem/sprzymierzeńcem współpasażerowie porannego autobusu. Jako rynsztunek obronny tarcza w postaci książki i mp3 z odpowiednią muzyką - najlepsza obrona przeciwko złemu humorowi innych i mojemu. Po takiej rozgrzewce, godnej prawdziwej "gladiatorki", kolejna runda przygotowań do walki dnia, tzn. chciałam powiedzieć dnia pracy. W ramach kolejnego sparingu - pierwsza rozmowa z szefostwem, to jak spotkanie oko w oko z panterą, nigdy nie wiadomo jak zareaguje i ona i oni. Potem następuje clou dnia czyli sama praca vel występ na arenie. Piasku pochłaniającego pot i krew nasze biuro nie posiada, jest za to "pomocne" ramię zwierzchnie ... wrzucającego "gladiatorkę" w wir boju ponownie. Czas na spotkanie ze stadem lwów , czy spragnionych krwi nie wiadomo do chwili gdy padną pierwsze słowa - ciosy. Takiego ryku nie powstydziłby się żaden czworonóg z płową grzywą. Wymiana ciosów czyli słów trwa, szala zwycięstwa przechyla się raz w jedną raz w drugą stronę, w końcu przeciwnik pokonany. W tym momencie istotna różnica pomiędzy starożytnymi gladiatorami a współczesną "gladiatorką" zwłok jakiegokolwiek gatunku ssaków brak, wszak my już cywilizowani jesteśmy ... Wiwatu tłumu nie uświadczy się, kciuka w dół czy w górę uniesionego też brak, zamiast tego kolejna walka, której początek obwieszcza dzwonek telefonu i ryk żądnego krwi zwierza, teraz to chyba pojedynek z niedźwiedziem. Wreszcie koniec walki, "gladiatorka" przeżyła kolejny dzień, a jeszcze dogrywka w postaci zakupów w centrum handlowym, ale to już bardziej wojna podjazdowa, szczególnie w okresie wyprzedaży. Więc "gladiatorką" jestem, może nie dla innych, lecz dla siebie. Czasem dzień kończy się moim zwycięstwem czasem triumfem innego gladiatora bądź zwierza. Czas płynie, a pewne zwyczaje nadal trwają, gladiatorki są wśród nas!

niedziela, 2 stycznia 2011

Noworoczny Świat

Był rok 2010, jest 2011 ... Chcemy by to co nie najlepsze w poprzednim roku zostało w nim, a nowy rok był początkiem zmian na lepsze. Jak każe sylwestrowo-noworoczny obyczaj od pierwszych minut kolejnego roku zaczyna się litania postanowień, do czego się w końcu zabierzemy, jakie nawyki porzucimy, co ulepszymy. W tym momencie nie liczy się realność, ważne jest, że przez moment znów mamy dziecięcy zapał do zmian. Życzymy innym by ich marzenia spełniły się, nam życzą podobnie. Może w tym roku starczy sił i optymizmu by coś wprowadzić w życie albo pomóc innym w ich postanowieniach. Może w tym roku kolejne dni nie będą oddalać nas od tego co chcieliśmy osiągnąć i stycznia tylko przybliżać. Wiele zależy od nas, ale też od naszego otoczenia. Czasem słowo, jakiś gest skierowany do nas lub przez nas może pomóc. Na razie cieszymy świąteczną atmosferą i by ona jak najdłużej była w nas.

sobota, 18 grudnia 2010

Zimowy świat

Jest taki czas w roku ... gdy zaskakuje nas zima. Raz nastaje wcześniej, raz później, ale zawsze z takim samym efektem - zaskakuje wszystkich. Gdy mrozów i śniegu jeszcze nie ma, zastanawiamy się czy jak każe coroczny obyczaj zaskoczy drogowców. Pomimo tlącej się nadziei, że może w tym roku będzie wyjątek od reguły i zamiast zasp będą odśnieżone chodniki i drogi. Jednak wiara ta zaczyna gasnąć zaraz po wyjściu z domu. Narzekamy na zaśnieżone i oblodzone drogi, chodniki są jak trasy wyścigów - z odcinkami specjalnymi. Głośne narzekania stają się wszechobecne, tylko, że aura zaskoczyła też nas. Letnie opony, wyjście na ostatnią chwilę na przystanek, niedopasowanie ciuchów do temperatury na zewnątrz ... takich "grzeszków" ma się wiele na sumieniu. Zawinił ktoś, my też nie jesteśmy bez winy, ale jakoś łatwiej zauważyć czyjeś zaniedbanie niż nasze. Wspólne dzielenie niedoli, powtarzającej się co roku ogrzewa lepiej niż czapka, szalik i inne tekstylne zimowe utensylia. Jakoś trudno zauważyć piękno śnieżnego krajobrazu gdy jest się spóźnionym, zmarzniętym albo stoi się w korku, którego końca nie widać, a może wystarczy zacząć od siebie - spojrzeć rano za okno, na termometr, wyjść wcześniej, przygotować się po prostu do białego puchu i nawet jeżeli się go nie lubi zrobić wszystko by zminimalizować szok zimowy ;)

niedziela, 21 listopada 2010

Taki jest świat: A świat ciągle pędzi gdzieś ...

Taki jest świat: A świat ciągle pędzi gdzieś ...: "Świat nie stoi w miejscu, ciągle pędzi. Z każdą sekundą oddalamy się od tego co było, a przybliżamy do tego co będzie. Wszystko przemija, z..."

A świat ciągle pędzi gdzieś ...

Świat nie stoi w miejscu, ciągle pędzi. Z każdą sekundą oddalamy się od tego co było, a przybliżamy do tego co będzie. Wszystko przemija, zdajemy sobie z tego sprawę na moment, gdy zatęsknimy za czymś co już jest za nami i nie ma możliwości powrotu do tego. Im bardziej odczuwamy brak to co minęło tym bardziej uświadamiamy sobie co już jest za nami. Było, a nie jest, nie zawsze w przeszłości zdawaliśmy sobie sprawę, że w danym momencie tracimy coś, za czymś kiedyś zatęsknimy. Tyle się działo wokół wtedy, czymś się delektowaliśmy, o coś walczyliśmy i niestety coś umykało, ale tego nie zauważaliśmy. Dopiero po czasie zaczynamy tęsknić za tym co nie było dane nam przeżyć i co już jest poza naszym zasięgiem. Nie żałujemy tego czego doświadczyliśmy kiedyś, tylko ta uporczywa myśl, że coś nas ominęło, że czegoś nie zauważyliśmy, że coś nie było nam dane lub nie sięgnęliśmy po to. Co zrobić by kolejne "coś" nie minęło nas, by znowu za jakiś czas nie zastanawiać się dlaczego patrzyliśmy w innym kierunku gdy pojawiło się na horyzoncie? Nie na wszystko jest czas, czasem nie wiemy, iż właśnie jest odpowiedni moment. Innym się udaje zobaczyć tę chwilę, a nam po raz kolejny nie ...

czwartek, 7 października 2010

Świat książek

Świat ma wiele kolorów, a nowe odcienie zyskuje dzięki książkom. Pozwalają one podróżować po odległych krainach, stawać się kimś innym, spełniać marzenia lub przynajmniej na chwilę oderwać się od rzeczywistości, w której żyjemy. Czasem rozbudzają w nas pragnienia, będące w nas ukryte lub z jakich nie zdajemy sobie sprawy. Książki są po prostu oknem na świat, ukazującym piękno nie dostrzegane, ale i to o czym nie chcielibyśmy pamiętać ... Każdy z nas znajdzie wśród nich coś dla siebie, na każdą chwilę życia, one zawsze mogą być blisko nas, tylko trzeba im na to pozwolić. Ta sama książka dla jednych może być lekturą życia, innych znudzić po kilku wersach, a czasem dopiero po latach docenimy jej wartość, a może nigdy do nas nie przemówi. Jednak każda lektura coś wnosi do naszego życia - wiedzę, emocje, obrazy. Nie rozumiem niszczenia słowa pisanego, obojętnie od sposobu - od dosłownego po przenośny, mogę się nie zgadzać się z autorem czy też innymi czytelnikami, to moje prawo, ale warunkowe - tylko i wyłącznie wtedy gdy przeczytam książkę, a nie gdy osądzam po pozorach, opinii kogoś innego lub tylko dlatego, że mam taką zachciankę. Każde słowo przez nas wypowiedziane czy też zapisane pozostaje i to my bierzemy za nie odpowiedzialność. Każdy ma prawo wyboru tego co czyta, chociaż są takie momenty gdy ktoś odgórnie decyduje o tym - lektury szkolne, wbrew pozorom to zmora nawet tych uwielbiających czytać, jednak prawda jest taka, że by móc powiedzieć, iż coś mi nie odpowiada trzeba to poznać, a nie ściągi/bryki/streszczenia nie są wyjściem.