„Marcin”
Patrycja
Żurek
Brak
nadziei nie jest dostrzegany od razu, nie rodzi się z sekundy na sekundę, ale
drąży człowieka od środka długo i metodycznie, aż w końcu osiąga swój cel.
Potem już każdy dzień wydaje się być gorszym od poprzedniego albo takim samym straconym,
bo nic już dobrego nie może się wydarzyć. Czy można, patrząc z boku, dostrzec
ogrom emocji, który jest buzuje przykryty czymś, co jest brane tylko za nie?
Łatwo
ulec złudzeniu, że ma się szansę na szczęście, takie zwykłe, wydające się innym
czymś oczywistym. Marika jednak wie, że nic w jej życiu nie jest proste, a
wydostanie się z pułapki w jakiej tkwi odkąd pamięta widzi tylko w jednym. Anna
potępia przyjaciółkę, lecz sama też straciła złudzenia na lepsze jutro, chociaż
zdaniem bliskich nie ma na co narzekać. Obie widzą w siebie nawzajem utracone
marzenia, lecz czy tak jest naprawdę? Otoczenie w jakim egzystują od urodzenia
wybija z głowy nie pozwala na patrzenie w przyszłość z optymizmem, lecz czasem
pojawia się szansa na odmianę, chociaż czy rzeczywiście nią jest? Może to
jedynie iluzja? Marcin żyje wspomnieniami tego, co było, w teraźniejszość widzi
echa przeszłości, to go napędza by dalej egzystować lub raczej codziennie
walczyć by przeżyć kolejny dzień. Ma swój cel w tym trwaniu, to jedyne co mu pozostało,
co dalej gdy go w końcu osiągnie? Czy da się uciec od siebie samego, przeznaczenia i autodestrukcji?
Pewne
książki odkrywają przed czytelnikami niewygodną rzeczywistość lub raczej
kierują ich wzrok na nią, gdyż ona wcale nie jest czymś nowym, ale obrazem odpychanym
w jak najdalszy zakątek umysłu. Patrycja Żurek jest właśnie autorką takiej
powieści, której czytanie przeistacza się w coś więcej niż tylko lekturę, to przede
wszystkim poznawanie bohaterów od strony, jaka rzadka jest zauważana. W „Marcinie”
nie ma ciepłych barw, są za to prawdziwe kolory w jakich widzą świat ludzie,
znajdujący się na skraju wytrzymałości, a nawet już po przekroczeniu cienkiej
granicy, za którą nie ma już niczego realnego, ale jest koszmar utkany z lęków
i traum. Pisarka z niesamowitą precyzją oddaje emocje bohaterów i niezwykle
mocną kreską rysuje ich sylwetki, będące po części symbolami, lecz przede
wszystkim czytelnik widzi w nich człowieka, nie papierową figurę. Tę historię
można rozpatrywać z wielu perspektyw, ale ta poznawana z punktu widzenia
postaci przedstawia ich uczucia i spojrzenie na świat wokół nich. Patrycja Żurek
nie osładza niczego, nie stara się na siłę wprowadzać światłą tam gdzie go nie
ma, nie daje bohaterom „dobrych rad”, jednak pokazuje skąd wzięła się ich
teraźniejszość oraz przede wszystkim spojrzenie na świat. Łatwo jest osądzić
kogoś, patrząc na pozory jakie stwarza, często nieświadomie, i wydać wyrok. Pisarka
pokazuje dramat z jakim na co dzień zmagają, stawia pytania, trudne, na jakie
łatwo odpowiedź sztampowo i obcesowo, lecz prawda jest dramatyczna i
skomplikowana. Bycie pokonanym przez miejsce gdzie dorastali wydaje się wpisane
w życiorysy bohaterów, którzy krok po kroku powielają role odgrywane wcześniej przez
bliskich. „Marcin” nie jest jasną panoramą ludzkich losów, lecz widać w niej
to, przed czym uciekamy niejednokrotnie wzrokiem, umysłem i sercem.
Za możliwość
przeczytania książki
dziękuję
wyd. Inanna
Wędruje na moją listę do przeczytania. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńChcę poznać tę historię. 😊
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja. Bardzo zachęcająca. :)
OdpowiedzUsuńCiekawa książka i fajnie ja zrecenzowalas ^^ jak na nią trafię to przeczytam :)
OdpowiedzUsuńLektura jeszcze przede mną, ale książka czeka już na półce :)
OdpowiedzUsuńNie słyszałam wcześniej o tej książce, dopiero po Twojej recenzji zaczęłam się nią bliżej interesować :)
OdpowiedzUsuń