niedziela, 9 października 2016

Wybrzeże zła

"Karmazynowy brzeg"
Douglas Preston
Lincoln Child


Dobry detektyw wśród różnorodnych zagadek umie dostrzec tę, mającą w sobie to nieokreślone "coś", sprawiające, że po prostu trzeba się zająć jej rozwiązaniem. Innym może wydawać się banalna, zbyt prosta lub zwyczajna, ale pod takimi pozorami kryje się intrygująca tajemnica obiecująca śledztwo z niecodziennymi wyzwaniami. Od tego już krok do dochodzenia, w jakim można spodziewać się wiele niespodzianek i nieoczekiwanych zwrotów akcji.

Kradzież wina w małym nadmorskim miasteczku to kaliber przestępstwa, wydający się dla takiego śledczego jak Aloysius Pendergast zbyt mały. Nawet jeśli były to bardzo dobre roczniki, jest to raczej temat w sam raz dla miejscowej policji. Ale wbrew pozorom zainteresował go  własnie en przypadek i to na tyle, by zjawić się w sennym Exmouth. Szybko okazuje się, iż szlachetne trunki to raczej była zasłona dymna, a złodzieje mieli na oku zupełnie inny łup. W piwnicznej wnęce znajdował się ludzki szkielet i to on był właściwym celem. Dlaczego ktoś miałby kraść szczątki, stare i zapomniane, zresztą skąd o tym wiedzieli przestępcy, jeśli nawet właściciel o nich nie wiedział? Kim był człowiek zamurowany w piwnicy? Na te pytanie Pendergast zamierza znaleźć odpowiedzi, pomimo niezbyt ciepłego przyjęcia przez lokalnych stróżów prawa. Atmosfera nieufności, wręcz wrogości, otaczała detektywa i jego towarzyszkę już nie raz, nie takie przeszkody już eliminował na swojej drodze i tym razem także zbytnio nie przejmuje się nimi. Najważniejsze jest teraz śledztwo, wiążące się z wejściem w przeszłość Exmouth, jak się okazuje mroczną i pełną sekretów oraz mającą wpływ na współczesne wydarzenia. Miasteczko skrywa dużo sekretów i być może to one właśnie są motywem brutalnej zbrodni, która właśnie wstrząsnęła mieszkańcami miasteczka. Pendergast nie byłby sobą gdyby nie zainteresował się tym morderstwem, to co odkrywa związane jest z tym zaszło kilkaset lat wcześniej w pobliskim Salem. Tak, chodzi o TO Salem oraz proces czarownic i wszystko co potem zdarzyło się. Exmouth stało się podobno azylem dla ocalonych, lecz jaki to ma związek z kradzieżą winą, kośćmi z piwnicy i niedawnym zabójstwem? Pendergast z pomocą swojej asystentki Constance Greene bada każdy szczegół, nawet taki wydający nieistotny lub w ogóle nie związanym z ostatnimi wypadkami. To co odkrywają rzuca całkiem inne światło i na przeszłość i na teraźniejszość, okazuje się, że zło od wieków ma się dobrze w Exmouth, nie pochodzi ono jednakże z magii i czarów, lecz od ludzi. Pod otoczką mitów kryje się prawda o wiele bardziej przerażająca niż ktokolwiek mógłby przypuszczać jeszcze kilka dni wcześniej.

Coś jeszcze chowa się w nadmorskim krajobrazie, złowrogiego i nieustępliwego. Aloysius Pendergast jest na czyimś celowniku, kto to jest i czego chce? Zagrożenie wisi w powietrzu i tylko kwestia czasu gdy uderzy z całym impetem. Czy uda się w odpowiednim momencie zauważyć nadchodzący cios?

Duet pisarski - Douglas Preston i Lincoln Child już wielokrotnie owocował intrygującymi książkami, a cykl o agencie i detektywie Pendergaście za każdym razem przynosi nietuzinkową lekturę. Tym razem również czytelników czeka spora dawka sensacji podana w gotyckim klimacie Nowej Anglii. Główny bohater jak zawsze wkracza w świat, w którym nie brak tajemnic i sekretów, a przede wszystkim zbrodni. Przeszłość i teraźniejszość przenikają się dając punkt wyjścia dla thrillera w jakim mroczne pragnienia przeplatają się z iluzją i zagadką kryminalną sięgającą bardzo głęboko w ludzką naturę. "Karmazynowy brzeg" to mistrzowska rozgrywka Pendergasta z złem, nawiązująca do wcześniejszych części cyklu, ale będąca także odrębną historią z licznymi niepodziewanymi zwrotami akcji. Autorzy zadbali o odpowiedni poziom napięcia, zwiększając jego poziom z każdym rozdziałem, aż do finału, gdzie triumfuje kolejna tajemnica. Pozostaje jeszcze epilog, gdzie czytający poznają co oznacza grom z jasnego nieba, gdyż Preston i Child ne zadowalają się prostym zakończeniem.


Za możliwość przeczytania książki
dziękuję:



piątek, 7 października 2016

Wyniki rozdawajki

Przyszedł czas na podanie do kogo powędruje 







czyli:



Zwyciężczynię proszę o kontakt 
w sprawie wysyłki na mail: 
kmpessel@gmail.com



Dziękuję wszystkim za udział, 
a za niedługo kolejna rozdawajka ;)

środa, 5 października 2016

Bankowy kryminał

"Montecristo"
Martin Suter


Jednostka i ogół, co ważniejsze - interes człowieka czy dobro ogólnospołeczne? Odpowiedź wcale nie ma jedynie dwóch alternatyw, wzajemnie wykluczających się, pomiędzy nimi jest cała gama rozwiązań, mniej lub bardziej akceptowalnych. Czasem trzeba się opowiedzieć za jedną ze stron pomimo, że sumienie wprost krzyczy o zdradzie zasad i wszystkiego tego co do tej pory było życiowym kierunkowskazem. Niestety rzeczywistość nie jest czarno-biała, aż za często ma różnorodne odcienie szarości, które skutecznie zacierają granice pomiędzy dobrem i złem.

Kiedyś w końcu trzeba spojrzeć sobie w oczy i podjąć decyzję jakie kroki najlepiej przedsięwziąć w najbliższej przyszłości. Jonas Brand jako reporter zbyt dużych osiągnięć na swoim koncie nie ma, bo trudno raczej do nich zaliczyć krótkie wywiady lub migawki z eventów bądź imprezowych ścianek. Kiedyś miał aspiracje by stać się dziennikarzem śledczym, lecz bez odpowiedniego tematu trudno ruszyć z karierą. Po latach trafia mu się intrygujący przypadek, podobno nie istnieją oryginalne dwa banknoty o tym samym nominale, w jednej walucie i z identycznym numerem seryjnym. A jednak Jonas ma w swoim portfelu właśnie takie białe kruki i zamierza zbadać co kryje się za nimi. Niemożliwe stało się faktem, takiej gratki nie można przegapić, szczególnie gdy pragnie się czegoś więcej od losu. Prywatne śledztwo rusza z miejsca, nie spektakularnie, za to przynosząc konkretne tropy, które są więcej niż obiecujące i zapowiadają, że Brand miał nosa kierując się intuicją. Coś jeszcze zaprząta jego uwagę, pewno wydarzenie sprzed kilku miesięcy również wydaje się mieć potencjał sensacyjny. Nikt przecież, bez powodu, nie popełnia samobójstwa, zwłaszcza kiedy ma dobrą pracę, kochającą rodzinę i chwilę przed śmiercią był szczęśliwy. Co mogło pchnąć bankiera do takiego czynu? Policja zamknęła dochodzenie z jednoznacznym wynikiem, ale ta wersja wydarzeń jest nie do przyjęcia dla bliskich i znajomych samobójcy. Paolo Contini rzucił się z pociągu, którym jechał także Jonas, a ten nagrał reakcje współpasażerów odruchowo. Teraz te urywki mogą stać się punktem wyjścia reportażu. W ciągu kilku miesięcy dzięki zbiegowi okoliczności w ręce Branda trafiają dwa interesujące wątki, każdy ma potencjał by wynieść dotychczasowego, szeregowego, pracownika telewizji na wyższy poziom.

Jednak nic nie jest aż tak proste jak wydawało się początkowo, co więcej gdy im się przyjrzeć z bliska niepokojące przypuszczenia nasuwają się człowiekowi do przemyślenia. Samobójcza śmierć szwajcarskiego bankiera i dwa identyczne banknoty franków szwajcarskich, jedno z drugim nie ma nic wspólnego, chyba, że ... odrzuci się to co niemożliwe, przyjrzy się pozostałym śladom chociaż wydają się nieprawdopodobne i ogromnie niebezpieczne jak się okazuje. Czy warto dalej brnąć w dochodzenie i badać co faktycznie miało miejsce? Może właściwszym jest postawienie na kolejną szansę, równie niespodziewaną i co ważniejsze nie wiążącą się z tajemnicami oraz jakimkolwiek zagrożeniem? Jedno pytanie tylko nie daje spokoju Jonasowi - w co faktycznie "wdepnął"?

Czasem tytuł co nieco podpowiada o fabule kryjącym się za nim, lecz w przypadku "Montecristo" po części jest on zwodniczy, chociaż nie do końca. Jego pełne znaczenie dopiero poznaje się na samym końcu, kiedy ostatni element niesamowitej układanki zostaje włożony na swoje miejsce. Szwajcaria jest jednym z synonimów pieniędzy, bankowości oraz bezpieczeństwa i nie ukrywajmy nie kojarzy się zbytnio z kryminalną opowieścią. Ale Martin Suder pokazał, że tam gdzie większość dostrzega nudny krajobraz, ktoś z wyobraźnią odkrywa całkiem nową panoramę. "Montecristo" to trzymający w napięciu trhiller, więcej niż tylko ocierający się o polityczny lub raczej gospodarczy czarny scenariusz. Podobno jak nie wiadomo o co chodzi, to na pewno pieniądze powinny być brane pod uwagę, czy autor książki słyszał o tej maksymie nie wiadomo, lecz podczas lektury nasuwa się ona często i stanowi świetną jej interpretacją, zamierzoną bądź nie. Ale na tym nie koniec, Martin Suter zadbał by czytelnik nie nudził się czytając jego książkę, z wydających się całkowicie odrębnych od siebie wątków stworzył  historię w jakiej nie brak niespodzianek, zaskakujących zwrotów akcji i spektakularnego, w wielu aspektach, finału. Dylemat - jednostka czy ogół to tylko jedna z kilku kwestii, z którymi skonfrontowani są bohaterowie "Montecristo". Suter nie oszczędza ich i niejednego symbolu Szwajcarii.



Za możliwość przeczytania książki
 
 dziękuję wyd. Rebis

poniedziałek, 3 października 2016

Wywiad z A.G. Riddlem - autorem Atlantydzkiej zarazy"





Wywiad przeprowadziła z A.G. Riddle - Iwona Malinowska
materiały udostępnione dzięki uprzejmości wyd. Jaguar

Najważniejsi są czytelnicy


Ponad jedenaście tysięcy recenzji na Amazonie i ponad milion sprzedanych egzemplarzy - takim wynikiem może pochwalić się "Gen Atlantydzki", debiutancka powieść amerykańskiego pisarza A. G. Riddle, która szturmem podbiła listy bestsellerów. A. G. Riddle udowodnił tym samym, że sukces na rynku książki nie zależy od znalezienia wyszczekanego agenta (bo autor go nie miał), ani droga kampania promocyjna (Riddle zmieścił się w oszałamiającej kwocie osiemnastu dolarów), ani kierunkowe wykształcenie.

Iwona Malinowska: Będzie banalnie - jak to się stało, gość zajmujący się Internetem rzucił dotychczasową pracę i został pisarzem?

A. G. Riddle: Pracować zacząłem w trakcie studiów. To wtedy założyłem pierwszą firmę. Przez dziesięć lat zajmowaliśmy się serwerami, bazami danych i programowaniem. Aż wreszcie, kiedy zakończyłem ostatni z projektów, poczułem, że pora na coś innego. Ponieważ zawsze uwielbiałem czytać i w ten właśnie sposób relaksowałem się po pracy, uznałem, że mógłbym sprawdzić, jak poradzę sobie w zupełnie innej dziedzinie. 

IM: "Gen Atlantydzki" ma bardzo skomplikowaną fabułę. Nie raz i nie dwa spotkałam się z twierdzeniem, że debiutować najlepiej krótką formą. Nie obawiałeś się takiego skoku na głęboką wodę?

AGR: Nie bardzo. Przyzwyczaiłem się do pracy nad kompleksowymi, rozbudowanymi projektami, a poza tym potrzebuję wyzwań, żeby nie znudzić się tym, co robię. Wiedziałem również, że jeśli nie mój debiut nie zaskoczy, zapewne będę zmuszony poszukać sobie czegoś innego do roboty. Postawiłem wszystko na jedną kartę z nastawieniem, że albo zaliczę spektakularną porażkę, albo odniosę równie spektakularny sukces.

IM: Od samego początku planowałeś trylogię?

AGR: Tak. Naszkicowałem sobie bardzo konkretny zarys całej serii. Oczywiście po napisaniu dwóch tomów parę rzeczy musiałem pozmieniać, jednak kręgosłup powieści nie poniósł właściwie żadnego uszczerbku. Od początku intrygowała mnie tajemnica naszego przetrwania, to, jakim cudem udało nam się nie wyginąć 70 000 lat temu, i w jaki sposób, cudownie ocalali, pozbyliśmy się pozostałych hominidów, by wreszcie zawładnąć Ziemią. Mit o Atlantydzie również mnie fascynował. Opowieść o  zaawansowanej technologicznie, niestroniącej od wojny cywilizacji, która w mgnieniu oka przepadła, zachęca do refleksji nad tym, dokąd właściwie zmierzamy i co czeka nas w przyszłości. Z połączenia tych dwóch wątków powstał "Gen Atlantydzki".

IM: Pamiętasz ten moment, w którym przyszło ci do głowy, żeby zostać pisarzem?

AGR: Zacząłem o tym myśleć gdzieś w okolicach 2010 roku. To wtedy przyszedł mi do głowy pomysł na fabułę całej trylogii. Usiadłem do pisania w 2011, kiedy już rozstałem się z firmą, i to pisanie trwało dobre dwa i pół roku. To szmat czasu, ale uważam, że go nie zmarnowałem. Nadal jestem szalenie dumny z tego, co udało mi się stworzyć.

IM: Domyślam się, że zbieranie materiałów do książki również trochę potrwało?

AGR: Potrwało, potrwało. Bywało ciężko, ale nigdy nudno. Piszę o rzeczach, które mnie fascynują, a o rzeczach, które mnie fascynują, z chęcią uczę się czegoś nowego. Uczyłem się zresztą i pisałem równolegle, trudno więc ocenić mi, ile dokładnie czasu spędziłem na poszukiwaniach, obstawiam, że około dwunastu miesięcy. 

IM: Ciekawi mnie, czy, pisząc dwoją debiutancką powieść, myślałeś o jej przyszłej recepcji.

AGR: Sądzę, że kiedy piszesz, powinieneś ufać własnym instynktom. Napisałem powieść, którą sam chętnie bym przeczytał, ale w trakcie redakcji pierwszej wersji wprowadziłem pewne zmiany z myślą o czytelnikach. Widzę to tak: pierwszy draft jest dla ciebie, ale kiedy bierzesz się za poprawki, nie możesz tracić z oczu hipotetycznych odbiorców. Jestem ogromnie wdzięczny mojej żonie i pierwszym czytelnikom, którzy bez litości wskazywali mi, co ich zdaniem nie gra w książce, albo nie pasuje do niej tak dobrze, jak mi się wydawało. 

IM: Kiedy pierwszy raz wzięłam "Gen Atlantydzki" do ręki i przeczytałam opis na IV stronie, natychmiast ujrzałam przed oczyma początek "Prometeusza". Inspirują cię filmy?

AGR: Oczywiście! Uważam, że książki mają tę przewagę nad filmami, że pozwalają lepiej zgłębiać problemy, którymi zajmuje się gatunek science-fiction. Z drugiej strony filmy operują obrazami. I jedne i drugie są ważne, choć prywatnie sądzę, że to właśnie dzięki intelektualnym wyzwaniom, które łatwiej postawić w książce niż w filmie, fantastyka naukowa jest tak interesująca. 

IM: W "Genie Atlantydzkim" pojawia się wiele znanych i lubianych motywów, a wśród nich, nie odbierz tego niewłaściwie, naziści, którzy awansowali ostatnio do roli archetypowych czarnych charakterów. 

AGR: Tak, naziści stali się swego rodzaju archetypem, ja jednak sięgnąłem po nich nie przez wzgląd na ich popularność, ale ze względu na fabułę. Naziści rzeczywiście wysłali ekspedycje do Indii i na Antarktydę, poza tym bardzo intensywnie pracowali nad bronią nowej generacji. Wedle plotek jedną z takich broni był właśnie Dzwon. Wprowadzenie do książki postaci nazistów pozwoliło mi mieszać ze sobą fikcję i fakty historyczne.

IM: Jak się mają Immari do Illuminati i skąd pomysł wyrugowania z powieści wszelkich motywów związanych z kościołem?

AGR: Chciałem stworzyć zupełnie nowego antagonistę, organizację, w stosunku do której czytelnicy nie będą mieć żadnych oczekiwań. Czasami nieuświadomione oczekiwania wpływają na interpretację tekstu i nagle odbiorca, zamiast zagłębiać się w świat książki, wychodzi daleko poza niego.

IM: Sporą część książki zajmuje opis działania organizacji antyterrorystycznych, a jeden z bohaterów wciąż ma problem z pozbieraniem się po zamachach jedenastego września.

AGR: Zawsze uwielbiałem thrillery szpiegowskie i chciałem, żeby w mojej powieści znalazło się miejsce na intrygę i atmosferę zagrożenia. Pomyślałem, że połączenie science-fiction, technologicznego sztafażu, szybkiej akcji oraz intrygi rodem z powieści szpiegowskiej da ciekawy efekt. Wciąż cieszę się z efektów.

IM: Wielokrotnie podkreślałeś w wywiadach, że lubisz literaturę science-fiction. Co jest takiego w SF, czego nie ma w innych gatunkach?

AGR: No cóż, uwielbiam aspekt przygodowy i wyprawy do nieznanych światów, ale tak naprawdę, najbardziej podoba mi się zgłębianie nowych idei, czytanie o możliwych i mniej możliwych wersjach przyszłości oraz odkrywanie, dokąd, być może, zmierza ludzkość.

IM: Są książki, do których często wracasz?

AGR: O tak, wszystkie, które traktują o warsztacie pisarza!

IM: Wróćmy na chwilę do pisania. Myślałeś w trakcie redakcji o przyszłych czytelnikach. Jaką reakcję chciałeś w nich wywołać?

AGR: Po pierwsze, chciałem, by dobrze się bawili. Po drugie, miałem nadzieję, że dzięki "Genowi" dowiedzą się czegoś więcej na temat tego, skąd się wzięliśmy i gdzie znajdujemy się na wielkim drzewie genealogicznym szeroko pojmowanej ludzkości.

IM: Self-publishing staje się coraz bardziej popularny również w Polsce, choć opinie na jego temat są skrajne. Nie wysłałeś swojej powieści do żadnego agenta, wydałeś książkę własnym sumptem. Dlaczego?

AGR: Właśnie tak zrobiłem, pominąłem agentów i wydawnictwa. Nie mogłem się doczekać, aż moja książka trafi do rąk czytelników i wreszcie dowiem się, czy im się podoba, czy nie. Już dawno temu nauczyłem się, że informacja zwrotna od odbiorcy jest bezcenna. Czytelnik jest najważniejszy. Właśnie dlatego zdecydowałem się na self-publishing - zależało mi przede wszystkim na reakcji masowego odbiorcy. Kiedy okazało się, że "Gen Atlantydzki" jest bestsellerem, agenci i wydawcy sami zaczęli szukać ze mną kontaktu.

IM: Nie tylko agenci i wydawcy. "Gen Atlantydzki" ma zostać zekranizowany. Znasz już jakieś konkrety?

AGR: Staram się być na bieżąco. W tej chwili trwają prace nad scenariuszem.

IM: Choć "Gen Atlantydzki" dopiero się w Polsce ukaże, dla ciebie to już zamknięty rozdział. Ba, niedawno ukazał się twój thriller "Departure". Co dalej?

AGR: Od jakiegoś czasu pracuję nad kolejną trylogią podobną nieco do "Genu Atlantydzkiego". Mam nadzieję, że uda mi się skończyć pierwszy tom przed nowym rokiem.

IM: Bardzo dziękuję za rozmowę.

AGR: Ja również dziękuję.

 

 Recenzja "Genu atlantydzkiego" tutaj

sobota, 1 października 2016

Życiowy scenariusz

"Tam gdzie ty"
Tammara Webber


Młodość ma swoje prawa, kiedy jak nie wtedy zaszaleć, poznawać świat, zdobywać nowe doświadczenia i dokonywać wyborów. To także czas na coś jeszcze - poznanie smaku pierwszej miłości. Czasem zdarza się popełnić błędy, przecież nikt nie jest od nich wolny. Jednak niektóre z nich mogą mieć o wiele dalekosiężne skutki i sprawiają, że nagle trzeba podejmować decyzje ze skutkami jakich nawet o wiele starsi wiekiem i doświadczeniem nie zawsze umieją sobie poradzić. Niekiedy zbyt wcześnie przychodzi być uczestnikami rzeczywistości, gdzie prawdziwe uczucia uważane są za słabość i trzeba nałożyć maskę, niestety braną przez wielu za prawdziwe oblicze.

Kariera czy spełnienie marzeń? Takie pytanie rzadko zadaje sobie osiemnastolatka, ale Emma to przyszła gwiazd Hollywood, a przynajmniej tak ją postrzegano do tej pory. Kto odrzuciłby szansę bycia sławną na rzecz wykładów i wkuwania do egzaminów? Nieliczni, do tego grona należy także Graham, wie co zyskał dzięki swojemu wyborowi i czego raczej nie stracił. Obydwoje są aktorami, bardzo młodymi, ale z doświadczeniem i chcą podążyć drogą mało spotykaną w show biznesie. Praca nad wspólnym filmem zbliżyła ich do siebie, lecz gdy w pobliżu jest oszałamiający Reid Alexander rzadko, która przedstawicielka płci żeńskiej zachowuje rozsądek. Gwiazdor doskonale wie jak wykorzystać swoją rozpoznawalność, a jego urok osobisty mu w tym tylko pomaga. Brooke niejedno mogłaby w tym temacie powiedzieć, zna hollywoodzkiego casanovę i prawa rządzące filmowym środowiskiem. Ta czwórka ostatnie miesiące spędziła kręcąc film, podczas zdjęć wiele się wydarzyło pomiędzy nimi, wszystko wspominają z radością. Emma ma nadzieję, że burzliwy okres ma za sobą, pewno spotkanie w kawiarni dało początek czemuś czego nie spodziewała się. Graham nie zamierzał tym razem ustąpić pola Reidowi, dostał szansę i pragnął ją wykorzystać. On i Emma rozumieli się doskonale, tysiące kilometrów jakie ich dzieli podsyca wzajemne zainteresowanie. Odległość nie jest przeszkodą, wprost przeciwnie uczucie rozkwita i zaczyna być coraz poważniejsze, szczególnie, iż oboje nie udają przed sobą, mogą być zwyczajną dziewczyną i chłopakiem. To co dla jednych jest szczęściem, dla drugich jest policzkiem i staje się początkiem rozgrywki nadającej się na scenariusz. Tych ostatnich w swoim życiu Brooke przeczytała dużo, wiele zagrała pod czyjeś dyktando, jak do tej pory reżyserowała siebie z powodzeniem i dzięki temu zawsze osiągała swój cel. Teraz jest nim nie kto inny jak Graham, bycie przyjaciółką to dużo, lecz jaka gwiazda zadowoli się rolą drugoplanową? Na pewno nie Brooke, w miłości i na wojnie każdy chwyt bywa dozwolony, ona wie o tym doskonale. Plan nie zakłada porażki, ma się zakończyć happy endem, oczywiście dla niej, reszta nie jest ważna. W końcu do tej pory prawie zawsze wygrywała i nikt nie umiał się jej oprzeć.

Miłość wybacza błędy, potknięcia, lecz nie wszystkie, podobnie rzecz ma się z przyjaźnią. Niekiedy igranie z jednym i drugim okazuje się bardzo bolesną lekcją. Emma, Graham, Brooke i Reid właśnie uczestniczą w niej, chociaż nie wszyscy są tego świadomi. Ile można stracić gdy pragnie się szczęścia za wszelką cenę?

Młodość ma swoje prawa, ale też bywa czasem gdy traci się bezpowrotnie coś co uważało się za swoje na zawsze. "Tam gdzie ty" to kontynuacja losów bohaterów z "Między wierszami", a czytelnicy mają okazję poznać to co może wydarzyć się gdy już zniknie napis "Koniec" na ekranie. Tammara Webber w drugiej części bardziej odsłoniła przeszłość postaci, co postawiło niektórych z nich w innym świetle, szczególnie, że hollywoodzka iluzja przecież tak łatwo stwarza pozory. Pod maskami, w których błyskają śnieżnobiałe zęby, a perfekcyjny makijaż to oczywistość, kryją ludzie z masą wad i kompleksów oraz niedostrzeganymi zaletami. "Tam gdzie ty" to historia o wkraczaniu w dorosłość z wsparciem rodziny i bez niego, podejmowaniu decyzji wpływającymi także na kogoś jeszcze i nakazem bycia nie tym kim się chce, lecz kimś kogo chcą widzieć inni. Autorka przybliżyła bohaterów oddając im narrację, co pozwala czytelnikowi wejść w ich przeszłość o motywy jakimi się kierują. Nie brakuje też emocjonalnej huśtawki i uczuć, które są wystawiane na próbę. W starciu pomiędzy hollywoodzkim blichtrem i zwykłą codziennością wynik wcale nie jest oczywisty, tak samo jak to co przyniesie gdy igra się z przyjaźnią i pragnieniem miłości.


Recenzja "Między wierszami" tutaj

 
Za możliwość przeczytania książki 

dziękuję wydawnictwu:
 
 
 
Znalezione obrazy dla zapytania wydawnictwo jaguar

czwartek, 29 września 2016

Za winy ojców, za grzechy przeszłości

"Lunatyk"
Wojciech Dutka


Czy po latach da się odkryć kto kiedyś pociągał za sznurki i eliminował każdego niewygodnego człowieka, mniej lub bardziej świadomie wchodzącego do gry, której bezwzględne reguły zostały napisane przez ludzi stawiających siebie ponad innymi? Czasem nie warto wracać do przeszłości, lecz pewne sprawy wymagają otwarcia drzwi do tego co było i wejścia do świata o jakim chciało się zapomnieć.

Dwadzieścia lat to dużo czasu by pójść w końcu swoją drogą bez oglądania się za siebie, niestety jednak to wciąż za mało by przeboleć stratę kogoś bliskiego i pogodzić się z porażkę. Dwie dekady wcześniej Max Kwietniewski poznawał kraj przodków i miał bardzo konkretne plany na przyszłość. Teraz wraca do Polski, ma do wykonania zlecenie i jedynie ono powinno się liczyć. Jednak nie tak łatwo nie myśleć o tym co kiedyś miało miejsce, zresztą echa tamtych wydarzeń wciąż wracają. Kolejne spotkanie z polską rzeczywistością nie jest łatwe, pewne rzeczy nie zmieniły się, co więcej wciąż są aktualne. Niewyjaśniona śmierć teścia i żony, a raczej brak wiary w oficjalną wersję zdarzeń, nie daje spokoju Kwietniewskiemu, może nadszedł moment by w końcu dobrać się do skóry tym, którym udało się wtedy zatrzeć ślady? Cena za prowadzenie prywatnego dochodzenia jest wysoka, komuś nie jest w smak zainteresowanie się wydarzeniami sprzed lat. Ale tym razem Max nie zamierza poddać się, bez względu na wszystko, chce poznać prawdę i ukarać winnych. Pozostaje także zadanie zawodowe jakie sprowadziło go na polską ziemię. Jedno i drugie zawiera w sobie sporą dawkę ryzyka oraz wymaga zmierzenia się z faktami niewygodnymi dla osób przyzwyczajonych do rozdawania kart i miażdżenia przeciwnika. Sprzymierzeńców nowojorski detektyw ma bardzo mało, a wrogowie nie mają żadnych skrupułów. Co kryją stare teczki i pożółkłe kartki brulionów, komu mogą zagrażać? Max Kwietniewski musi dokończyć to co rozpoczął, ale czy jest przygotowany na żywioł, który niszczy wszystko co napotka na swej ścieżce? Kiedy w grę wchodzi polityka, wielkie pieniądze i chęć zemsty niczego nie można być pewnym, nawet tego czy będzie szansa na ujrzenie kolejnego wschodu słońca.

Za winy ojców przychodzi płacić dzieciom, życie bywa brutalne i rzadko kiedy daje drugą szansę. Czasem by ją wykorzystać trzeba postawić na szali wszystko, bez jakiejkolwiek gwarancji na zwycięstwo.

Thriller z gatunku pełnokrwistych, mówiąc w przenośni i dosłownie, wcale nie tak łatwo odnaleźć w gąszczu sensacyjnych opowieści. Wybór jest ogromny, ale perełek nie ma aż tak wiele, chociaż trzeba przyznać, że większość co najmniej zasługuje na określenie interesujących. Czasem trafi się na książkę wyróżniającą się na tle innych, taką właśnie jest "Lunatyk" Wojciecha Dutki, intrygująca już opisem, okazującym się wcale nie na wyrost. Mogłoby się wydawać, że autor podjął się karkołomnego zadania, szczególnie gdy jako kierunek główny obiera się polską rzeczywistość ostatnich dwudziestu paru lat. Dobry pomysł został przekuty w fabułę, w której nie ma nic oczywistego, za to intryga jest na porządku dziennym. Coś jeszcze przykuwa uwagę i to prawie na samym początku książki - nawiązania do wydarzeń, które wstrząsnęły polską opinią publiczną w ostatnich trzech dekadach. Wojciech Dutka sięga do najnowszej historii Polski, wyciąga na światło dzienne narodowe kompleksy, bolączki i wady, budując z tych elementów thriller o cechach political fiction, pytanie tylko czy faktycznie tak do końca fikcji? "Lunatyk" wciąga bezpowrotnie, poraża autentycznością, realizm w połączeniu z wyobraźnią twórczą daje w efekcie końcowym fabułę odsłaniającą mroczne oblicze współczesnego świata. Wielkie fortuny, gra wywiadów, rozrachunki z przeszłością i zwykli ludzie wplątani w sytuacje, wydające się początkowo niemożliwe, lecz po chwili namysłu okazuje się, że przecież telewizyjne dzienniki, gazety i internetowe newsy wciąż donoszą o podobnych przypadkach. Rzeczywistość niekiedy ściga się z fantazją filmowców i wcale nie stoi na przegranej pozycji, co wykorzystał w doskonały sposób Wojciech Dutka w "Lunatyku".




            

          Za możliwość przeczytania książki 



    Dziękuję 



     wyd. Albatros

wtorek, 27 września 2016

Zagadka kodeksu

"Łańcuch proroka"
Luis Montero Manglano


Poszukiwacze nigdy nie mają dosyć pogoni za tym co wydaje im się ważne, czasem dla innych jest to mrzonka, lecz nie dla nich. Oni z urywków informacji, mitów i liczących setki lat przekazów ustnych starają się odkryć dawno zapomniane fakty i zdobyć coś co większość uważa za stracone bezpowrotnie. Niekiedy muszą mierzyć się z przeciwnikiem o wiele potężniejszym, skrywającym w zanadrzu sekret, którego istotę ktoś bardzo pragnie zachować dla siebie.

Praca bywa przyjemnością i prawdziwym wyzwaniem, niestety tylko niektórzy mogą powiedzieć tak o swoim codziennych obowiązkach zawodowych. Jednym z takich wybrańców jest Tirso Alfaro, jeszcze nie tak dawno nie miał zbytnio planów na przyszłość, natomiast teraz czuje się jak przysłowiowa ryba w wodzie, jest po prostu w swoim żywiole. Radość ta jest nieco przyćmiona tym co miało miejsce ostatnio, ale w efekcie końcowym sukces cieszy nie tylko jego. Jednak odczuwa niedosyt, jakiś niepokój gna go w dość mglistym kierunku, pewna kradzież wskazuje kawalerowi Tajnego Korpusu Poszukiwaczy nowy kierunek. Islamski kodeks sprzed wieków kogoś na tyle mocno zainteresował, że nie zawahano się przed zuchwałą grabież by go zdobyć. Kto za tym stoi i dlaczego tak zależy komuś na tej księdze? Zresztą na tym nie koniec, Tirso zamierza dokładnie przyjrzeć się całej sprawie i temu co jej towarzyszy. Zdaje sobie sprawę, iż działanie na własną rękę nie jest zbyt dobrze widziane i szybko się przekonuje czym to skutkuje. Ale nikt i nic go nie powstrzyma przed poznaniem tego co zapisano oraz ukryto w woluminie zwanym Mardudem z Sewilli. Kręte ścieżki pogoni za tym co w nim zapisano w wiodą Alfara w odległe regiony Europy i Afryki, gdzie niebezpieczeństwo daje o sobie znać na każdym kroku. W afrykańskiej ziemi swoje źródło ma wiele legend i tajemnic, jedno i drugie sprowadza Tirso oraz jego towarzyszy w odległe rejony tego kontynentu. Mardud z Sewilli wiedzie ich do dawno zapomnianego świata, w jakim wiara i wiedza są równie ważne, lecz przede wszystkim liczy się odwaga i pragnienie poznania nieznanego. Jednak by dotrzeć do skarbu trzeba zaryzykować bardzo dużo, w tej rozgrywce nie można mieć wątpliwości i należy ufać intuicji. Ta ostatnia podpowiada Alfarowi, że i w tym przypadku korporacja Voynich ma swój udział. Teorie spiskowe nie cieszą się popularnością, lecz sekretny projekt Lilith wydaje się mieć jakieś powiązania z Mardudem z Sewilli.

Ciekawość i kojarzenie faktów z pozoru całkowicie niezwiązanych ze sobą dało już raz Tirso zwycięstwo, jednak okupione zostało ono dużym kosztem. Tym razem nie może sobie pozwolić na błąd, by zdobyć to na czym tak mu zależy musi postawić wszystko na jedną kartę. Nie wie co go czeka po drodze i czy w ostatecznym rozrachunku zwycięży, wynik jest więcej niż niepewny. Poszukiwacze w starciu z historią nieraz stali na pozycji zwycięzcy, lecz teraz wkroczyła na scenę całkiem nowa siła, która przywdziała maskę i kryje się za stworzonymi pozorami.

Druga odsłona przygód Poszukiwaczy ma w sobie więcej tajemniczości i zagadek, gdzieś w tle kryje się coś co przybiera niepokojący kształt, lecz jeszcze nie wiadomo czym jest w rzeczywistości. W "Łańcuchu proroka" nie brak przygód i sensacyjnych elementów, szybka akcja nie pozwala czytelnikowi na nudę lub przewracanie kartek w poszukiwaniu ciekawego wątku. Luis Montero Manglano zadbał by kontynuacja nawiązywała do pierwszego tomu, ale jeżeli zaczyna się poznawanie perypetii Tirso Alfara od drugiej części także nie poczuje się zagubienia w fabule. Bohaterowie odkrywają trochę więcej ze swej przeszłości, co ma odbicie na kolejnych stronach, chociaż jak to bywa u tego autora wiele jeszcze pozostaje w sferze przypuszczeń i domysłów. "Łańcuch proroka" jest opowieścią w jakiej trudno odróżnić prawdę od fikcji, granica pomiędzy jednym, a drugim jest umiejętnie zatarta, tak by utrzymać zaintrygowanie. Tym razem bohaterowie mierzą się z nową legendą, lecz poprzednia okazuje się także ważna, motyw poszukiwań nie traci nic ze swej siły i nabiera nowych barw. Co kryje się za korporacją Voynich i dlaczego wciąż jej drogi krzyżują się z ścieżkami Poszukiwaczy?



Za możliwość przeczytania książki
 
 dziękuję wyd. Rebis




Recenzja I tomu z serii Poszukiwacze tutaj

sobota, 24 września 2016

Kochaj i pozwól się kochać

"Żyj szybko, kochaj głęboko"
Samantha Young


Pierwsza miłość, młodzieńcza miłość, szaleńcza, pochłaniająca i nie dająca chwili wytchnienia. Liczy się tylko ona, z nią świat nabiera intensywności, staje się bardziej kolorowy. Uszczęśliwia i sprawia, że jakiekolwiek przeszkody pojawiające się na wspólnej drodze wydają się do pokonania. Przyszłość rysuje się wprost wspaniale, żadnego zmartwienia na horyzoncie, tylko i wyłącznie oni dwoje. Jednak czasem los wystawia na próbę uczucia i nie zawsze wszyscy wychodzą z niej zwycięsko. Wybaczyć jest trudno, może jeszcze ciężej niż uleczyć złamane serce.

Charley nigdy nie starała się by być w centrum wydarzeń, chociaż należała do grona najpopularniejszych osób w szkole. Po prostu nawet gdyby chciała nie wtopiła się w szkolny tłum rówieśników, zresztą w Lanton trudno pozostać niezauważonym. Małe miasteczko ma to do siebie, iż nikt i nic się w nim nie ukryje. Dziewczyna o tym wie doskonale, ale Jake dopiero przekonuje się o różnicach egzystencji wielkomiejskiej i tej o mniejszych rozmiarach terytorialnych. Jako nowy mieszkaniec szybko zabłysnął na lokalnym firmamencie stając się jednocześnie obiektem westchnień nastolatek, sława podrywacza szybko została utrwalona. Jednak Charley to nie większość jej rówieśniczek, a nowy Casanowa także nie jest taki jak można by sądzić. Coś więcej niż tylko iskra porozumienia pojawiła się między nimi podczas pierwszego spotkania, oboje czują, że to co rysuje się przed nimi może stać się czymś i wiele poważniejszym niż jedynie chwilowym zauroczeniem. Ale czy są gotowi na to? Mają po szesnaście lat i wszystko jeszcze przed nimi, lecz zaczyna ich łączyć naprawdę silna więź, z kategorii tych głęboko zapuszczających korzenie w sercach. Z dnia na dzień, nawet z godziny na godzinę, stają się sobie coraz bliżsi. Ich związek budzi w niektórych negatywne emocje, jakie przechodzą w czyny, jednak nikt nie przypuszcza czym to zakończy się. W końcu nastolatkowie wciąż egzystują na sinusoidzie emocji - raz euforia, a chwilę później gniew. Ale niekiedy idą za tym czyny o konsekwencjach bardzo daleko sięgających w przyszłość. Niepotrzebna śmierć, u źródeł mająca urażoną ambicję i młodzieńczą nierozwagę, niszczy związek Charley i Jake`a, chociaż nie tak dawno snuli plany i nie wyobrażali sobie by mogli kiedykolwiek rozstać się na dłużej. Jedno z nich zamyka się na wszystko, także na drugą osobą, tak bliską jeszcze dzień wcześniej, a szaleńcze miłość zostaje przekreślona. Wszystko skończyło się nim zdążyło się tak naprawdę rozpocząć, lecz czy tak jest na prawdę?

Cztery lata to dla młodych ludzi cała epoka. Teraz Charley wie jak boli złamane serce i zawiedzione oczekiwania. Problem tylko w tym, że Jake nic nie stracił ze swego uroki i wszelkie rozsądne argumenty nikną w obliczu tego co nadal jest w dziewczynie. Zresztą on nie zamierza stać z boku i chce wytłumaczyć się ze swego postępowania. Doroślejsi, bardziej doświadczeni, ale pamiętający o łączących ich więzach, wciąż nie pozwalających zapomnieć o tych kilku miesiącach, tak intensywnych i niemożliwych do powtórzenia z kimkolwiek innym.

Literatura new i young adults rządzi się swoimi schematami, musi być miłość, nie obejdzie się bez dramatycznych zwrotów akcji, a pomiędzy te elementy są wplecione wątki o wiele poważniejsze. Gdyby tak spojrzeć na "Żyj szybko, kochaj głęboko" to faktycznie schemat jest widoczny, lecz każdy wzór można i powinno dostosować do własnego pomysłu. Samantha Young skorzystała z ram, co nie znaczy, że lektura jej książki niczym czytelnika nie zaskoczy i nie wciągnie w fabułę. Pomimo tego, iż motyw jest znany autorka przedstawia historię swoich bohaterów interesująco i to nie tylko dla młodszych odbiorców. Charley i Jake oraz ich otoczenie to nie sielankowe postacie, śledząc przebieg wydarzeń czytający wchodzą w świat gdzie za błędy rodziców czasem przychodzi płacić kolejnej generacji, która również je popełnia i musi stawić im czoła nie zawsze mając wsparcie. Oczywiście jest też miłość - taka jak w tytule, pełna pasji, z czasem poraniona, ale i z tlącą się nadzieją, że jeszcze nie wszystko stracone. "Żyj szybko, kochaj głęboko" Samanthy Young to opowieść o młodych ludziach, lecz nie jedynie dla nich, szybki kurs dojrzałości ma jasne i radosne strony, lecz niestety niektóre postacie poznają jego ciemniejszą twarz.



Za możliwość przeczytania 
książki dziękuję:
 

środa, 21 września 2016

Pomiędzy prawdą i mitem

"Czarne światło"
Marta Guzowska


Czasem człowiek ma prawdziwego pecha, po prostu wisi nad nim fatum i nie chce zniknąć. Oczywiście inni mają swoje zdanie w tym temacie, całkowicie odmienne od tego co myśli najbardziej zainteresowany. Niestety czasem niefortunnych zdarzeń powtarza się jak w przysłowiowym dniu świstaka, a los jakoś nie chce ulżyć nieszczęśnikowi.

Miało być spokojnie, bo przecież taka atmosfera aż za bardzo powszednia jest w małych miasteczkach, wykopaliska powinny przebiegać rutynowo i bez jakichkolwiek zakłóceń, również dlatego, że w takich miejscach niespodzianek żadnych nie ma co spodziewać się. Profesor Mario Ybl przekonuje się na własnym przykładzie jak ta teoria nie przystaje do praktyki. Najpierw ginie jeden odkopany szkielet, później drugi, przy czwartym takim zdarzeniu wiadomo, iż o przypadku nie ma mowy. Zresztą to jedynie szczyt góry lodowej kłopotów z jakimi naukowcy mają do czynienia codziennie. Nikt zbytnio nie jest zadowolony z ich prac, co więcej spotykają się z ostracyzmem miejscowej społeczności, jeszcze podsycanej przez plotki i zabobony. Sam Mario także dolewa oliwy do ognia swoim zachowaniem, chociaż jest tylko lub po prostu sobą. Jego poczucie humoru odstaje od tego oczekiwanego po szacownym badaczu, wyróżnianie się z tłumu nie jest dobrze widziane, ekscentryzm bywa z rzadka doceniany. Co jeszcze może wydarzyć się w takiej mieścinie? Ybl nawet w najgorszych koszmarach nie miał takiej panoramy zaskakujących sytuacji o takim samym początku i bardzo bolesnej końcówce. Rzeczywistość zaczyna przypominać fantasmagoryczny obraz, dostrzegalny tylko dla nielicznych. Jak długo jeszcze profesor będzie jedynie mimowolnym obserwatorem? Zaginięcie zdeformowanych szczątków sprzed kilku stuleci to jedno, lecz cała reszta to sprawa o wiele bardziej skomplikowana. Bardziej złożona niż komukolwiek by się wydawało, a Mario Ybl nie pozostawi niczego swojemu biegowi, zwłaszcza gdy wszyscy wokoło uważają, iż nic takiego nadzwyczajnego nie dzieje się. Czyżby to tylko urojenia i nadmierna podejrzliwość? Coś się dzieje i nie jest to nic dobrego, ale czy ktoś weźmie na poważnie słowa światowej sławy antropologa, który zdążył niejednego do siebie zniechęcić? Jedyną jego bronią jest wiedza i kości, z których czyta tak jak inni słowa z książek. Niewykluczone, że tym razem profesor będzie musiał zmierzyć się z porażką, lecz na pewno zrobi co w jego mocy by wydobyć prawdę na światło dzienne, obojętnie jaki koszt będzie musiał ponieść. Po raz kolejny fatum nie pozwoli mu na spokojną egzystencję.

Bohater kryminału to najczęściej postać niejednoznaczna, wielcy detektywi często mieli wiele irytujących cech, co w końcowym efekcie tylko dodawało całej historii intrygującego smaku. Mario Ybl wpisuje się w ten kanon doskonale, nikogo nie pozostawi obojętnym co do swojej osoby, zapada w pamięć. "Czarne światło" to nie jedynie sensacja, to książka w jakiej czytelnik odnajdzie suspens, elementy thrilleru oraz obrazu małomiasteczkowego dusznego klimatu, u podstaw jakiego są plotki, mity i po prostu ludzka natura. Zagadka kryminalna przeplata się z życiem prywatnym głównej postaci, jedno z drugim nierozerwalnie jest złączone, tak, iż trudno dostrzec co było początkiem, a przedwczesne wyrokowanie o zakończeniu skazane jest na fiasko. "Czarne światło" jest po części także studium ludzkiej natury, odsłanianej przez nieustępliwe dążenie do poznania rzeczywistego obrazu, ukrytego pod maską zwyczajności. Taka atmosfera bliska jest skandynawskiemu kryminałowi, mroczny nastrój odczuwalny jest cały czas, zamiast dalekiej północy polskie miasteczko, jednocześnie bliskie i dalekie.


 Za możliwość przeczytania 
książki dziękuję:
 




poniedziałek, 19 września 2016

Życie to coś więcej niż plan

"Zimne ognie"
Simon Beckett


Wydaje się nam, że wszystko da się przewidzieć, zaplanować i odpowiednio zorganizować. Nic nie powinno być pozostawione przypadkowi, szczególnie gdy chcemy spełnić swoje pragnienia. Niewiadoma w takim przypadku mogłaby zagrozić przyszłemu szczęściu, więc jeśli tylko to możliwe dokładnie trzeba przemyśleć wszelkie detale i szczegóły. Później pozostanie zadowolenie z spełnionych marzeń, chyba, że życie napisze całkowicie inny scenariusz z wieloma niespodziankami, czasem wprost zabójczymi.

Kate Powell jest kobietą sukcesu, chociaż nie do końca dostrzega to. Wie, że wiele osiągnęła, lecz zdaje sobie sprawę, iż jeszcze przed nią sporo wyzwań, jedno z nich właśnie zamierza podjąć. Naturalnie ma plan, chociaż jej przyjaciele nie są przekonani co do niego, ale jego kwestia nie podlega dyskusji. Ewentualnie do zmiany są pewne niuanse, nic poza nimi, najważniejsze jest rozsądne podejście do sprawy, oczywiście emocji nie da wyłączyć się, jednak logika musi mieć pierwszeństwo. W realizacji projektów Kate ma duże doświadczenie, ten konkretny wydaje się początkowo przebiegać zgodnie z oczekiwaniami, Alex Turner stanowi jego część. Mężczyzna ma do odegrania określoną rolę, z góry wyznaczoną i kończącą się w określonym momencie. Niektórym wydaje się to dość nieludzkie, pomimo, że Alex zgodził się na postawione warunki. Kate wyznaczyła sobie ścieżką prowadzącą ją do wyznaczonego celu i chce zminimalizować ryzyko, lecz czy na pewno wszystko dobrze skalkulowała? Uczucia nie tak łatwo odsunąć na bok, tak samo jak pragnienie bycia szczęśliwym, jedno i drugie ma swoją cenę, już niedługo ktoś ją pozna. Na razie wszystko przebiega wprost idealnie, tylko dlaczego gdzieś głowie rodzą się niepokojące myśli? Nie mają przecież pokrycia w rzeczywistości, wszystko zmierza w oczekiwanym kierunku aż do chwili gdy w drzwiach staje policja. Potem już nic nie jest takie jak powinno być, a rzeczywistość okazuje się być zaskakująco inna niż jeszcze się niedawno wydawało. Kiedy został popełniony błąd? Kim jest Alex Turner, co jest w stanie zrobić Kate Powell by jej marzenie ziściło się?

Zaczyna się dość niewinnie, chociaż w tle już żarzy się zarzewie żywiołu, który zniszczy tak wiele i pozostawi po sobie ból. "Zimne ognie", jak na dobrze skonstruowany thriller przystało, odkrywa karty w tempie utrzymującym zaintrygowanie na wysokim poziomie. Wydaje się, że sensacyjna strona jest na drugim planie, a główną rolę odgrywa zupełnie inny wątek, lecz wciąż coś nie daje spokoju, gdzieś blisko kryje się jakaś tajemnica, podkopująca prawie sielski obrazek. Czytelnik czuje, że to co ma przed oczyma to jedynie pozory, pod nimi jest istota czegoś mrocznego i niedostrzegalnego dla większości. Simon Beckett zręcznie manipuluje emocjami i wyczekuje dogodnego momentu by uderzyć niespodziewanie zdzierając przy okazji maski pewnych bohaterów. "Zimne ognie" to nie tylko thriller, autor wplótł także wątki psychologiczne oraz społeczne, co wzbogaciło fabułę i dodatkowo posłużyło jako fundament pod suspens. Podczas lektury nasuwają się pytanie po części dotyczące natury człowieka, po części znaczenia rodziny i jej wpływu na jednostkę.


                                           Za możliwość przeczytania 
książki dziękuję: