wtorek, 13 października 2020

Z przeszłością i po przejściach

Przedpremierowo:

 

„Jaśmina”

PInk Tattoo 

Anna Szafrańska

 

Być tu i teraz, nie rozdrapywać starych ran, nie wracać do przeszłości. To jednak nie wszystko, najważniejsze dawać z siebie jak najwięcej innym i jednocześnie nic nie brać dla siebie. Jak długo można tak egzystować? Długo, bardzo długo, aż do momentu kiedy cegiełka, po cegiełce, zaczyna pękać mur oddzielający człowieka od tego od czego uciekał. Dostrzec pomocną dłoń w takiej chwili jest niezwykle ciężko, a dać sobie pozwolenia na jej uchwycenie jeszcze trudniejsze.

Dżas zdaje się być ucieleśnieniem najlepszej przyjaciółki, która wesprze kiedy tego jej bliscy potrzebują, pomoże gdy jest taka potrzeba i odsunie się w cień kiedy wszystko wróci do normy. Poza tym jest wesoła, pełna energii, kochająca swoją pracę. Tylko tyle lub aż tyle, lecz czegoś w tym portrecie brakuje, jedynie ona wie co to jest i dlaczego. Tymon nie zna jej tak dobrze jakby chciał, ale zauważa to, co innym może umyka, ta kobieta jest kimś więcej dla niego niż współpracowniczką. Poznał świat od brutalnej strony i wciąż zmaga się z tą wiedzą. Nie tak łatwo odciąć się od tego, co było. Tych dwoje ma wiele ze sobą wspólnego i jedno co ich oddziela jednocześnie oplatając boleśnie swoimi mackami. On mógłby odwrócić głowę i żyć tak jak do tej pory, ale nie chce, natomiast ona próbuje odepchnąć od siebie uczucia jakie w niej wzbudza. Jaką przyszłość mogłaby mu zaoferować? Na pewno nie takiej jak on pragnie, lecz czy można decydować za drugiego człowieka? Bagaż wspomnień bywa niekiedy hamulcem, ale też popychać do zmian, sprzeczność? To już zależy czy ma się siłę stawić czoła teraźniejszości oraz odwagę by zamknąć drzwi do przeszłości.

Cykl PInk Tattoo pokazał już czym jest siła uczuć oraz jak mocno działa na czytelników, z każdym kolejnym tomem Anna Szafrańska odkrywała skomplikowany świat swoich bohaterów. Trzecia część przyniosła z sobą jeszcze więcej wrażeń, nie chwilowych, prostych, błahych, lecz uderzających w najbardziej wrażliwe struny, nie pozwalających o sobie zapomnieć. W „Jaśminie” nie ma oczywistości lub tego, co można dostrzec na pierwszy rzut oka, emocje skrywają się pod maską i za dobrze odgrywaną rolą, za nimi buzują, są intensywne i nie pozwalają o sobie zapomnieć. Pisarka strona po stronie odsłania to, co jest skrywane, co jest wciąż nie otwartą raną, co niszczy człowieka, ale też pokazuje ludzi, jacy dawno przekroczyli granicę, za której trudno wrócić. Nie tak łatwo opisać osoby, próbujące żyć, tak jakby najgorsze było za nimi, lecz tak naprawdę wciąż doświadczające piekła przeszłości, a w przypadku PInk Tattoo i „Jaśminy” przedstawione jest w sposób tak jakby czytający byli tuż obok nich, co więcej byli ich powiernikami. Zamiast ckliwości są realne wątpliwości, w miejsce łatwych rozwiązań prawdziwe trudne decyzje, tam gdzie wydawałoby się, że już koniec emocjonalnej burzy wchodzi twarda rzeczywistość, przypominająca, że za błędy trzeba zapłacić, nawet jeśli są one popełniane w dobrej wierze. Ostatnia część serii jest historią dopracowaną w każdym szczególe, jest w niej dojrzałość oraz wnikliwy portret bohaterów, którzy mają za sobą doświadczenia, naznaczające piętnem, którego zatrzeć  nie sposób, lecz da się przekuć je w klucz do całkiem nowego życiowego rozdziału. Jeśli cenicie niepalne opowieści o ludziach, pełnych sprzeczności, mających za sobą błędy, nie będących niezapisaną kartą, lecz z przeszłością zapisaną różnokolorowym tuszem, to w „Jaśminie” oraz wcześniejszych książkach Anny Szafrańskiej znajdziecie lekturę, jaka nie pozwoli na obojętność i szybkie jej zapomnienie.

 

Premiera:

14 października



 Za możliwość 

przeczytania książki

dziękuję:


 

poniedziałek, 12 października 2020

Mordercy i inne kłopoty

Przedpremierowo:


„Morderców tropimy 

w czwartki”

Richard Osman

 

Nie ma zbrodni doskonałej, ale niektóre muszą poczekać na wyjaśnienie. Odpowiednia chwila przychodzi niekiedy w momencie gdy zdaje się, że już nikt nie pamięta o niej, ale to błąd. Zawsze znajdzie się ktoś, kto połączy odległe fakty i wskaże sprawcę.

Nuda nie grozi tym, którzy wiedzą jak zagospodarować swój czas, a niektórzy rezydenci Coopers Chase opanowali tę sztukę doskonale. Czym są tak zajęci? Wyjaśnianiem starych, nierozwiązanych, spraw, jakie nie interesują nikogo, poza nimi rzecz jasna. Czy da się zrobić to, na czym zawodowcy polegli? A dlaczego by nie spróbować? Śledztwo amatorskie ma to do siebie, że nie ograniczają go przepisy prawa, szefowie, za to plusem może być na przykład wykorzystanie zaległych przysług. Jednak niewyjaśniona zagadka sprzed lat musi ustąpić miejsce przed nową sprawą, w końcu morderstwo tego, kto wybudował ich obecne miejsce zamieszkania powinni mieć pierwszeństwo czyż nie? Komu mogło zależeć na pozbyciu się owego jegomościa? Lista wcale nie jest aż tak krótka, lecz od czego umiejętności nabyte przez w przeszłości? Pojedyncze ślady zaczynają tworzyć dość osobliwy obraz, a to już duży sukces, jeszcze nie ostateczny, lecz do niego wcale nie tak daleko. Pozostaje jeszcze pierwotna sprawa, minęły dekady, ale czasem to dzięki nim właśnie udaje się połączyć w całość to, co wcześniej nie udało się. Niekiedy odkryta prawda okazuje się całkiem inna od tej jakiej się spodziewano, zło i dobro bywają dwoma stronami tej samej monety, nazywanej sprawiedliwością.

Znacie lub przynajmniej kojarzycie Pannę Marple, dociekliwą panią detektyw-amator, której żaden szczegół nie umknie, a co dopiero morderca? Jeśli tak to musicie sięgnąć po „Morderców tropimy w czwartki”, a jeśli nie? No, cóż to będziecie mieli doskonałą okazję poznać szacowne grono starszych państwa, których śledcza skuteczność podniosłaby wyniki wykrywalności w niejednym komisariacie. Richard Osman postawił na angielski humor i przede wszystkim tej samej narodowości rodzaj kryminału. Bez pośpiechu, ale i bez brytyjskiej flegmy, toczy się historia kryminalna, w jakiej nie brakuje denatów, schodzących z tego świata w morderczych i mocno podejrzanych okoliczności oraz detektywów, jacy krok za krokiem odsłaniają mroczne kulisy zbrodni. Dość ekskluzywne osiedle dla seniorów ma ciekawe grono mieszkańców, chociaż na pierwszy rzut oka wydają się spokojnymi paniami i panami, może z małymi wyjątkami, lecz to pozory, zwłaszcza jeśli chodzi i tropienie morderców, dokładniej mówiąc tych z nierozwiązanych spraw. Co więc zrobią jeśli całkiem świeże zabójstwo trafi im się? Nie pozostaje nic innego jak podjąć wyzwanie. Trzeba przyznać autorowi, że umiejętnie podtrzymywał z jednej strony spokojny klimat, wbrew temu, co miało miejsce, z drugiej strony po mistrzowsku podsuwał tropy, wskazywał możliwe rozwiązania i zmyślnie mieszał tropy. Oczywiście nie zabrakło wyspiarskiego dowcipu, lekko ironicznego, celnie punktującego rzeczywistość. Wbrew pozorom to śledztwo, lub raczej liczba mnoga tej działalności, jest osią akcji, w jakiej nie brakuje niespodzianek, głęboko skrywanych tajemnic oraz przysłowiowych trupów w szafie. Starszym państwu nie da się odmówić uroku, ale też przebiegłości oraz spostrzegawczości, to, czego zawodowcy nie dostrzegają, oni zauważają i biorę pod lupę. „Morderców tropimy w czwartki” jest fascynującym kryminałem, w jakim liczą się dochodzeniowe umiejętności, ale i suspens oraz odpowiednie poprowadzenie fabuły, tak by czytający cały czas pozostali czujni. Wszystkie te elementy są fundamentem dla opowieści, w której nic nie jest oczywiste lub podane na tacy, czytelnicy śledząc poczynanie bohaterów wraz z nimi rozwiązują zagadki, jakie nie należą do łatwych za to do tych intrygujących jak najbardziej. Przy ich rozwiązaniu trzeba się natrudzić i nieraz więcej niż błysnąć próbując przejrzeć zabójczą sieć powiązań.

 

 Premiera

14 października

 





Książkę przeczytałam dzięki 
uprzejmości
Wydawnictwu MUZA

 

 

niedziela, 11 października 2020

Prawda kryje się w nas

 

Przedpremierowo:
 

 

„Miała umrzeć”

Ewa Przydryga

 

Brak wspomnień może być doskonałym lekiem, lecz nie da się odciąć od tego, co było. Gdzieś w głowie pozostają skrawki wydarzeń, czasem przychodzą jako nocne koszmary albo są głosem, który pcha do najgorszych wyborów. Pamięć bywa ciężkim bagażem, ale niepamięć może stać się raniącym łańcuchem przykuwającym człowieka do przeszłości, do której wciąż drzwi są uchylone.

Lena jest uzdolniona, na początku artystycznej kariery, powinna być szczęśliwa, ale coś zgrzyta w tym obrazie. Jedynie ona wie co, chociaż czy na pewno? Dziewczyna zdaje się stać na krawędzi, dzielącej ją od czegoś, czego sama do końca nie rozumie. Zawsze tak było, lecz kilka zdań wypowiedzianych przez nieproszonego gościa podczas wernisażu nie tylko nie dają jej spokoju, lecz dodatkowo wzmaga niepokój. Kim ona jest? Nie do końca sama to wie, ale może czas by przyjrzeć się sobie i temu, co nią kieruje? Kawałek po kawałku Lena wydziera prawdę przeszłości, ale czy na pewno jest taka jaka się wydaje? Dwadzieścia lat temu  niejedna tragedia wydarzyła się, teraz co najmniej jedna z nich spowita jest mrokiem kłamstw, poczucia winy, żalu i czymś o wiele groźniejszym. Co przyniesie z sobą odczytywanie śladów, jakie nie tylko czas zatarł? Czy warto patrzeć za siebie? Nie wszystko zostało zapomniane i stanowi śmiertelne zagrożenie dla kogoś, kto żyje i zaczyna dopasowywać fragmenty pewnej układanki.

Byłam więcej niż ciekawa najnowszej książki Ewy Przydrygi i otrzymałam okazję jej przeczytania jeszcze przed premierą, co okazało się nie lada gratką czytelniczą. „Miała umrzeć” jest doskonałym przykładem jak powinno pisać się thrillery by czytelnik pozostał obojętny na to, co dzieje się wokół niego i po prostu dał się wciągnąć wydarzeniom rozgrywającym się na stronach książki trzymanej w ręku. Po wcześniejszej książce pisarki wiedziałam, że trzeba zabrać się do czytania nie wieczorem, bo to będzie skutkowało zarwaniem nocy i nawet nie będzie słynnej obietnicy „tylko jeszcze jeden rozdział”, i tak wiadomo, że przerwy jakiejkolwiek nie będę brała pod uwagę. Plan okazał się dobry, a czytana historia przewyższyła oczekiwania. Dwa plany czasowe, dwie główne bohaterki i coś co je łączy lub wprost przeciwnie dzieli. Rzadko kiedy już na samym lektury nie chcę by się skończyła, a jednocześnie jak najszybciej pragnę dowiedzieć się jaki będzie finał. W tym konkretnym przypadku dysonans ten pojawił się po pierwszych stronach i narastał, Ewa Przydryga zadbała by napięcie pojawiło się od razu i cały czas wirtuozersko podkręcała je. Mroczny cień towarzyszy cały czas tak bohaterom jak i czytającym, od razu przychodzi na myśl klasyczna atmosfero noir, obecna w emocjach, czynach, całym łańcuchu przyczynowo-skutkowym. Autorka zadbała o każdy detal w kreacji postaci, jest w nich wszystko to, co sprawia, że intrygują, stanowią zagadkę taką samą jak i wydarzenia, w których biorą udział. Niejednoznaczność powoduje, że do końca nie można być pewnym co faktycznie miało miejsce i co jeszcze zdarzy się. W „Miała umrzeć” mocne wrażenia wpisane są w DNA tej historii, tak samo jak i poszukiwanie prawdy, mającej więcej niż jedno oblicze. Czego nie wiemy to nas nie boli? Zapomnienie jest najlepszym lekiem na dawne zło? Co faktycznie kiedyś wydarzyło się i czy może to jeszcze mieć wpływ na teraźniejszość? Te i inne pytania pojawiają się bardzo szybko, ale odpowiedzi na nie są ani proste, a tym bardziej trudno je udzielić tak podczas czytania jak i po jego zakończeniu. Ewa Przydryga w ramy thrillera wpisała również dramat dziecka i rodzinny, co jeszcze nadaje całości silniejszy mroczny wydźwięk. Gdzie kończy się niewinność i zaczyna wina? Na to najlepiej odpowiedzieć sobie samemu …

 

 Premiera

14 października

 





Książkę przeczytałam dzięki 
uprzejmości
Wydawnictwu MUZA

 

sobota, 10 października 2020

Zbrodnicza dwunastka

Przedpremierowo:

 

„Awers”

Adrian Bednarek, Ryszard Ćwirlej, Hanna Greń, Marta Guzowska, Izabela Janiszewska, Robert Małecki, Marta Matyszczak, Małgorzata Rogala, Magda Stachula, Bartosz Szczygielski, Mariusz Zielke, Przemysław Żarski.

Zło jest wszędzie, czai się i wykorzystuje moment by zaistnieć. Nie musi czekać na chwilę słabości, wyrachowany i zimny plan nie zawsze jest konieczny. Czasem wystarczy kilka sekund gniewu albo strachu lub coś, co wyzwala siłę do odebrania drugiemu człowiekowi życia. Nie ma zbrodni doskonałej, niekiedy jedynie ogół nie dowiaduje się kim jest jej sprawca, lecz zawsze ktoś wie, kto za nią stoi.

Słowa mają moc, raz powiedziane pozostają, wcale nie są aż tak ulotne jak mogłoby się wydawać. Do czego mogą prowadzić? To już zależy do kogo były skierowane i co ważniejsze jak były zrozumiane. Niekiedy stają się impulsem by spróbować wymierzyć to, co wydaje się sprawiedliwością, ale czy na pewno tak jest? Nie ma zbrodni bez motywu, on zawsze gdzieś jest, to on kieruje ręką, która zadaje cios. Nie zawsze musi być on wykonany z zamiarem zabicia, bywa, że jest gestem obronnym, lecz ma swój zabójczy koniec. Kłamstwo ma podobno krótkie nogi, jednak czy naprawdę tak jest? Uważny obserwator może zauważyć detale, poddające w wątpliwość to, co większość bierze za prawdę, ale jaka jest rzeczywistość? Ona rzadko ma barwy czarno-białe, za to wiele w niej odcieni szarości i czerwieni. Ofiara czy kat? To pytanie wcale nie ma zero-jedynkowej odpowiedzi, świat jest skomplikowanym mechanizmem, a człowiek co i rusz wyłamuje się z prostego schematu. Jego pragnienia, tajemnice, sekrety bywają pobudką do zabójczych czynów, wystarczy sekunda by wszystko spowiła krwawa mgła.

 

Jak w ciągu kilku godzin przeczytać dwanaście doskonałych kryminałów? Recepta jest bardzo prosta, wystarczy sięgnąć po antologię „Awers”, w niej znajduje się dokładnie tyle opowiadań, które od pierwszych zdań nie pozostawiają złudzeń, że czytelnik otrzyma suspens z najwyższej półki. Wydawałoby się, że krótsza forma wymusi spłycenie treści, ograniczy morderczą inwencję twórców i będzie jedynie bladą kopią ich książek. Nic bardziej mylnego, jak już się nieraz przekonałam mniejsza forma wcale nie oznacza skrótów i gorszej jakości. Wprost przeciwnie, czytający otrzymują prawdziwą esencję tego, co ich zachwyca w powieściach. W „Awersie” ani razu nie pomyślałam, że którakolwiek historia jest zbyt krótka, za każdym razem otrzymałam kryminał, nie pomijający niczego, nie pozostawiający niedokończonych wątków, za to będący równie intrygujący jak pełno objętościowa książka. Pewnych twórców znałam, z innymi dopiero miałam morderczą przyjemność zawrzeć znajomość i jak się okazało był tylko jeden minus – zbyt szybki koniec, lecz wynagradzany tym, iż na kolejnych stronach mogłam zanurzyć się w kolejną zagadkę kryminalną. Dwanaście intrygujących opowiadań, odsłaniających to, co chciano ukryć, o czym starano się zapomnieć, zatrzeć ślady lub po prostu wymagało wymierzenia sprawiedliwości. Wina i kara wcale nie są swoim naturalnym następstwem, tak samo jak i triumf dobra nad złem, niektóre sekrety pozostają nimi, a dwunastu autorów obnażyło mechanizmy nimi rządzące. Każda opowieść ma w sobie to „coś”, sprawiające, iż zaskoczenie towarzyszy nieustannie, a koniec zaskakuje nie jedynie swoim nadejściem, ale tym, co z sobą przynosi. Prostych zakończeń nie ma w żadnym z utworów „Awersu”, za to jest odkrywanie mrocznej strony człowieka, jego słabości, skomplikowanych ścieżek ludzkiej egzystencji oraz tego jak czasem łatwo odebrać życie …

 

 

 

 

 

 

Premiera

14 października 

 

 

Za możliwość 

przeczytania książki

dziękuję: