środa, 18 czerwca 2014

Wywiad z Markiem Orłowskim

Urodziłem się za późno

Na początku czerwca, nakładem Wydawnictwa Erica, ukazał się "Miecz Salomona" Marka Orłowskiego, pierwszy tom trylogii "Samotny krzyżowiec". Osadzona w Ziemi Świętej w czasie wypraw krzyżowych, seria opowiada o losach Czarnego Rycerza, Rolanda z Monferratu i łączy w sobie elementy prozy historycznej i fantastycznej.

Choć powieść "Miecz Salomona" jest debiutem autora w dziedzinie beletrystyki, to Marek Orłowski pierwsze kroki na rynku wydawniczym ma już za sobą. Z autorem rozmawiamy o inspiracjach, etosie rycerskim i okolicznościach powstania powieści.


Joanna Wasilewska: Na rynku książki nie jest Pan zupełnym debiutantem. Wraz z żoną napisał Pan dwa poradniki dla ściśle wyspecjalizowanego grona odbiorców. Jak to się stało, że zwrócił się Pan w stronę beletrystyki?
Marek Orłowski: No cóż, starannie odrobiła Pani lekcje. Tamte książki, rzeczywiście poradniki, wydałem w ramach prowadzonej działalności gospodarczej. Tak to się mało elegancko nazywa. Ale to było prawie  20 lat temu. Zamierzchłe czasy.
Dlaczego teraz beletrystyka? Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć. Podobno każdy nosi w sobie nienapisaną książkę. Więc może tylko musi nadejść właściwa chwila? Przyczyna jest jednak bardziej prozaiczna i trochę smutna. Kilka lat temu miałem ciężki wypadek samochodowy. Obrażenia przykuły mnie do łóżka na wiele miesięcy, rehabilitacja trwała jeszcze dłużej. Miałem zbyt wiele wolnego czasu, a zbyt mało nadziei. Czymś trzeba było zająć myśli. Czytanie książek zawsze pozwalało mi  oderwać się od rzeczywistości, przenieść się do innego świata, krainy wyobraźni i marzeń. Pisanie okazało się jeszcze lepszym zabiegiem.
JW: Skąd pomysł na osadzenie powieści w czasach wypraw krzyżowych? I skąd w ogóle pomysł na taką, a nie inną formułę, na takie nowoczesne chanson de geste?
MO: Krucjaty były w dziejach Europy i Bliskiego Wschodu niesamowitą przygodą, jedynym w swoim rodzaju zderzeniem dwóch kultur, co wywarło większy wpływ na dalszą historię regionu, niż się powszechnie sądzi. I – jak to zwykle bywa, chrześcijańskim rycerzom nie zawsze chodziło o obronę Grobu Chrystusa, chociaż hasło to było powszechnie używane i nadużywane.  Krótko mówiąc, to bardzo ciekawe czasy i wydarzenia, skompresowane do okresu ledwie dwóch wieków. Trudno znaleźć barwniejszą kanwę dla powieści, której bohaterem jest średniowieczny rycerz.
A temat rycerstwa, a może jeszcze bardziej rycerskości, pociągał mnie od dzieciństwa, czyli od zawsze. Legendy o Św. Graalu, król Artur, Pieśń o Rolandzie ( no właśnie, stąd pomysł na magiczny miecz i imię głównego bohatera), także nasi rodzimi rycerze w lśniących zbrojach…
To były czasy z perspektywy wieków o wiele mniej skomplikowane niż obecne. Sądy boże zamiast rejonowych, damy serca, miłosne canzony, spory rozstrzygane na udeptanej ziemi. Proste rozwiązania, tak proste jak cięcie mieczem. Ale przede wszystkim czasy, gdy tworzył się jedyny w swoim rodzaju sposób myślenia i postępowania – rycerski etos.
Jeśli pomysł na formułę, o którą Pani pyta, w ogóle miał jakieś konkretne źródło, to chyba właśnie tam należy go szukać.  W głęboko utajonej tęsknocie za prostymi wartościami, takimi jak honor, odwaga, prawość. Kiedyś rycerz zsiadał z konia, jeśli przeciwnik stracił wierzchowca. Dziś uważalibyśmy to za głupotę. Skoro nie dane mi było żyć w tamtych czasach, które tak mnie fascynują, to przeniosłem tam  głównego bohatera powieści. Chociaż tyle… Proszę Pani, ja się po prostu za późno urodziłem!

JW: Czyli jest Pan romantykiem?

MO: Przyznaję, że jestem. Wiem, że to obecnie dość niemodne i raczej niepraktyczne, ale nie sądzę, bym mógł i chciał się zmienić.

JW: Ktoś kiedyś powiedział, że w literaturze są tak naprawdę tylko dwa tematy: miłość i śmierć.

MO: Zgadzam się, tak naprawdę wszystko się tu zaczyna i wszystko kończy. W średniowieczu do śmierci podchodzono niezwykle poważnie, więc wszechobecna śmierć w powieści osadzonej w klimacie tamtych czasów ma chyba swoją rację bytu. A miłość? Jak by wyglądałby świat bez kobiet? Smutno, szaro, beznadziejnie nudno... Wracając do tego wątku w literaturze, proszę sobie przypomnieć jedną z najstarszych książek świata, czyli Biblię i "Pieśń nad pieśniami". I te wspaniałe strofy: "miłość jest mocna jak śmierć.." Czy może być coś piękniejszego?

JW: W książce fantastyka splata się z wydarzeniami historycznymi, które zostały zresztą bardzo szczegółowo opisane. Research nastręczył sporo trudności?

MO: Odtworzenie tak skomplikowanego okresu historycznego bez fachowych źródeł byłoby bardzo trudne, wręcz niemożliwe. Przynajmniej dla mnie. Tak, podczas pisania dwóch pierwszych tomów starannie studiowałem dostępne opracowania traktujące o czasach krucjat, a także o kulturze Europy i Bliskiego Wschodu w okresie średniowiecza. Było to oczywiście niezbędne, ale było też wielką przyjemnością. Poszerzyło i zweryfikowało moją wcześniejszą wiedzę na ten temat. Ale prawdziwie rozległą wiedzę na temat średniowiecza posiadam nie ja, a Pan Artur Szrejter, który podjął się redakcji "Samotnego krzyżowca".
Koran i Biblia są z kolei niewyczerpanym źródłem pomysłów, jeśli chodzi o świat magii, demonów i zjawisk nadprzyrodzonych. Z konieczności obie księgi stały się na jakiś czas moją codzienną lekturą. Oto źródła inspiracji, mojej zasługi w tym niewiele.
JW: Na książce widnieje imię i nazwisko Marek Orłowski, ale naprawdę nazywa się Pan Marko Szapkarow-Orłowski.
MO: Jestem półkrwi Macedończykiem. Ale urodziłem się w Polsce i tu jest moja ojczyzna. Nie odżegnuję się jednak od moich bałkańskich korzeni. Dla uproszczenia przedstawiam się jako Marek Orłowski i pod tym nazwiskiem książka została wydana.
JW: Jak to się stało, że Pana powieść została wydana w Wydawnictwie Erica?
MO: Wysłałem tekst do kilku wydawnictw, jak każdy początkujący autor szukający możliwości wydania książki. Do Eriki najpierw zadzwoniłem, pytając, czy zajmują się tego typu literaturą. Trafiłem na Pana Maćka i odbyliśmy bardzo sympatyczną rozmowę. Dwa tygodnie potem dostałem maila z wiadomością, że są zainteresowani tekstem. Nie będę ukrywał, przeżyłem radosny wstrząs, no a potem współpraca układała się nam znakomicie. Przynajmniej z mojego punktu widzenia. Za wydawnictwo nie odpowiadam!
JW: W książce znalazły się również ilustracje Pana autorstwa. Jest Pan człowiekiem renesansu?
MO: To miłe, bardzo miłe pytanie. Ale prawdziwych ludzi renesansu już nie ma. Ja też nim nie jestem. Po prostu kiedyś lubiłem rysować. Nadarzyła się okazja, żeby to sobie przypomnieć, a wydawca zaakceptował ilustracje. I tyle.
JW: Z tym lubieniem to chyba lekkie niedomówienie...
MO: No cóż, skończyłem grafikę na ASP. Taką klasyczną grafikę, nie komputerową. Zresztą na temat pracy dyplomowej wybrałem sobie średniowieczny drzeworyt japoński, co wiązało się z wykonaniem serii prac w tej właśnie technice. Studiowałem też historię sztuki. Życie zmusiło mnie do szukania innych dróg i tak się złożyło, że porzuciłem rysowanie i grafikę, więc raczej się do mojej byłej profesji nie przyznaję. Ale przyjemnie było choć na chwilę do niej powrócić.
JW: Rynek fantastyki w Polsce jest dość spory, czytuje Pan czasem polską fantastykę?
MO: Chyba nigdy nie ulegałem modzie. Ale tak, ostatnio zacząłem czytać polską fantastykę, głównie podsuwaną mi przez Wydawnictwo Erica. Podziwiam fantazję i wyobraźnię młodych autorów. To pozycje na miarę współczesnego świata, który z upodobaniem przesuwa granice poznania. Nie wymieniam nazwisk, żeby nikogo nie faworyzować. Sądzę, że tak będzie sprawiedliwie.
JW: Jaką literaturę czytuje Pan dla przyjemności? Słyszałam, że ma pan eklektyczne gusta.
MO: Lubię książki akcji, typowe przygodówki, np. Clive Cusslera. Powieści  historyczne np. Scotta Odena. Horrory w stylu Grahama Mastertona. Kryminały Alistaira MacLeana. Marynistyczną klasykę, od Conrada do C.S. Forestera. A jak już wymieniłem tego pisarza, to przyznam się, że zachłannie czytam wszystko co traktuje o wojnach napoleońskich na morzu. Na lądzie zresztą też. Dla równowagi – moją ulubioną książką jest „Książę” Machiavellego. Czy potwierdziłem swoje eklektyczne gusta? No to jeszcze się przyznam, że do poduszki czytuję legendy arturiańskie albo opowiadania R. Howarda. I nie przejmuję się tym, że ta literatura to rodzaj bajki. Zresztą według arabskiego przysłowia baśń jest ścieżką wiodącą ku prawdzie. 

JW: Wiem, że "Krzyżowiec" ma mieć trzy tomy i tu pytanie: planuje Pan dłuższą przygodę z beletrystyką?
MO: To prawda, tak jest zaprojektowany cykl o przygodach Czarnego Rycerza. Jestem w trakcie pisania trzeciego tomu. A przygoda to właściwe określenie. I jak każda przygoda jest nieprzewidywalna i rządzi się własnymi prawami. Dlatego odpowiadam szczerze –  nie wiem.
JW: Bardzo dziękuję za rozmowę.