"Czarne liście"
Maja Wolny
Historia kołem się toczy i to nie tylko ta wielka, lecz i ta związana z pojedynczymi ludźmi. Gdzieś ma swój początek i koniec, a pomiędzy tymi dwoma punktami kryje się wiele chwil dramatycznych, małych szczęść i niejeden życiowy zakręt. Rzadko kiedy dostrzega się tę skalę mikro, bo liczy się ogół, nie szczegół, a jednak to właśnie te pojedyncze elementy składają się na całość i tworzą jej portret widziany przez świat.
Weronika Czerny na co dzień zajmuje się przeszłością, wraca do niej, odsłania ją, zbiera jej okruchy i ślady tego co było, lecz już jest zatarte w pamięci społeczeństwa, świadomie bądź nie. Nie pozwala by fakty były zastępowane poprawną polityczno-kulturową wersją wydarzeń. Nie tylko jako historyk spotkała się z wypieraniem prawdy przez zbiorowe zapomnienie. Codziennie spotyka się z pytaniem dlaczego wraca do czegoś co powinno być zostawione w spokoju i nie rozgrzebywane. Wierzy w swoje zadanie, które być może stało się nawet już misją, ma w tym swój osobisty cel, ale nie on się liczy, ważniejsza jest świadomość historyczna i odpowiedzialność za czyny, co nie zawsze spotyka się z przychylnością. Wie co kieruje jej oponentami, lecz czy to wystarczający powód by odwracać oczy od faktów? Czasem Kielce współczesne i te sprzed kilkudziesięciu lat aż tak bardzo się nie różnią. Dziesięcioletnia Laura wychodzi na zajęcia do szkoły i znika, a w Weronice odżywają najboleśniejsze lęki. Co się stało, że jej córka zaginęła i kto za tym stoi? Panika nie pomoże w odnalezieniu dziewczynki, ale w takich momentach rozsądek wydaje się zimny i bezosobowy. Poszlak jest kilka, jedna wydaje się najbardziej prawdopodobna, lecz czy nie jest to zaklinanie brutalnej rzeczywistości? Priorytetem staje się odnalezienie dziecka, jednak świat nie zatrzymał się w miejscu i Weronika ma na jego scenie do odegrania swoją rolę, bez względu na to co czuje. Biorąc udział w uroczystościach, jakich źródła zna tak dobrze, cofa się sześćdziesiąt pięć lat wstecz. Jeden dzień zadecydował o życiu tak wielu, jak mogło dojść do pogromu? To pytanie ma wiele odpowiedzi, niektóre z nich można dostrzec na zdjęciach Julii Pirotte. Fotografka ujęła w kadrach istotę tragedii, zdjęcia mówią za ofiary, jakie długo nie miały żadnej szansy na ten krok. Historia zatacza koło, fragmenty zaczynają układać się we wzór, rozpoczęty dawno temu, częściowo zaginął on w ludzkiej pamięci, ale Weronika odkrywa jego ukryte urywki. Teraźniejszość splata się z przeszłością, a skrawki nie tak ważne dla całości okazują niezwykle istotne dla jej i Laury losów.
Sekrety potrafią ranić po latach, nawet te wydające się już nimi nie będace wciąż mogą boleśnie uderzać w najwrażliwsze punkty. Czasem człowiek musi wrócić do punktu wyjścia, jeszcze raz zmierzyć się z tym co pozostawiło na nim blizny by w końcu móc zrozumieć motywy nim kierujące i wybaczyć grzechy, które stały się tragicznym dziedzictwem dla kolejnych generacji.
Nic nie dzieje się bez przyczyny, chociaż nie zawsze ją dostrzegamy. Bywa pogrzebana zbyt głęboko by dało się ją zauważyć, ale niekiedy los czy też przypadek sprawia, iż pozornie całkowicie odrębne elementy stają się ogniwami tego samego łańcucha zwanego historią. "Czarne liście" to opowieść w jakiej odgrywa ona pierwszoplanową rolę, jest wciąż obecna, towarzyszy jak cień każdemu wątkowi i każdy z bohaterów jest nią naznaczony, nawet gdy nie jest jej świadomy. Pogrom kielecki w książce Mai Wolny ukazany jest z dokumentalną szczerością, ludzka tragedia nie traci nic w swej wymowie w połączeniu z fikcyjną, ale nietracąca nic na autentyczności, warstwą książki. Autorka przedstawia makro i mikro skalę tego samego dramatu, ale to ten drugi wymiar pozwala dotrzeć do prawdy. Głos zostaje oddany kilku osobom, każda z nich patrzy z innej perspektywy na ten sam ciąg zdarzeń, a na ich punkt widzenia wpływają okoliczności w jakich funkcjonują, osobiste doświadczenia oraz przeszłość, czasem nie do końca znana. Mogłoby się wydawać, że tragedia jaka miała miejsce latem 1946, nie powinna być ukazywana przez pryzmat fabularny, lecz taki sposób ujęcia nie trywializuje faktów, wprost przeciwnie. "Czarne liście" to panorama wielkiej historii widziana oczyma nie zbiorowości, lecz jednostek, która wciąż jeszcze jest niedopowiedziana.
Maja Wolny
Historia kołem się toczy i to nie tylko ta wielka, lecz i ta związana z pojedynczymi ludźmi. Gdzieś ma swój początek i koniec, a pomiędzy tymi dwoma punktami kryje się wiele chwil dramatycznych, małych szczęść i niejeden życiowy zakręt. Rzadko kiedy dostrzega się tę skalę mikro, bo liczy się ogół, nie szczegół, a jednak to właśnie te pojedyncze elementy składają się na całość i tworzą jej portret widziany przez świat.
Weronika Czerny na co dzień zajmuje się przeszłością, wraca do niej, odsłania ją, zbiera jej okruchy i ślady tego co było, lecz już jest zatarte w pamięci społeczeństwa, świadomie bądź nie. Nie pozwala by fakty były zastępowane poprawną polityczno-kulturową wersją wydarzeń. Nie tylko jako historyk spotkała się z wypieraniem prawdy przez zbiorowe zapomnienie. Codziennie spotyka się z pytaniem dlaczego wraca do czegoś co powinno być zostawione w spokoju i nie rozgrzebywane. Wierzy w swoje zadanie, które być może stało się nawet już misją, ma w tym swój osobisty cel, ale nie on się liczy, ważniejsza jest świadomość historyczna i odpowiedzialność za czyny, co nie zawsze spotyka się z przychylnością. Wie co kieruje jej oponentami, lecz czy to wystarczający powód by odwracać oczy od faktów? Czasem Kielce współczesne i te sprzed kilkudziesięciu lat aż tak bardzo się nie różnią. Dziesięcioletnia Laura wychodzi na zajęcia do szkoły i znika, a w Weronice odżywają najboleśniejsze lęki. Co się stało, że jej córka zaginęła i kto za tym stoi? Panika nie pomoże w odnalezieniu dziewczynki, ale w takich momentach rozsądek wydaje się zimny i bezosobowy. Poszlak jest kilka, jedna wydaje się najbardziej prawdopodobna, lecz czy nie jest to zaklinanie brutalnej rzeczywistości? Priorytetem staje się odnalezienie dziecka, jednak świat nie zatrzymał się w miejscu i Weronika ma na jego scenie do odegrania swoją rolę, bez względu na to co czuje. Biorąc udział w uroczystościach, jakich źródła zna tak dobrze, cofa się sześćdziesiąt pięć lat wstecz. Jeden dzień zadecydował o życiu tak wielu, jak mogło dojść do pogromu? To pytanie ma wiele odpowiedzi, niektóre z nich można dostrzec na zdjęciach Julii Pirotte. Fotografka ujęła w kadrach istotę tragedii, zdjęcia mówią za ofiary, jakie długo nie miały żadnej szansy na ten krok. Historia zatacza koło, fragmenty zaczynają układać się we wzór, rozpoczęty dawno temu, częściowo zaginął on w ludzkiej pamięci, ale Weronika odkrywa jego ukryte urywki. Teraźniejszość splata się z przeszłością, a skrawki nie tak ważne dla całości okazują niezwykle istotne dla jej i Laury losów.
Sekrety potrafią ranić po latach, nawet te wydające się już nimi nie będace wciąż mogą boleśnie uderzać w najwrażliwsze punkty. Czasem człowiek musi wrócić do punktu wyjścia, jeszcze raz zmierzyć się z tym co pozostawiło na nim blizny by w końcu móc zrozumieć motywy nim kierujące i wybaczyć grzechy, które stały się tragicznym dziedzictwem dla kolejnych generacji.
Nic nie dzieje się bez przyczyny, chociaż nie zawsze ją dostrzegamy. Bywa pogrzebana zbyt głęboko by dało się ją zauważyć, ale niekiedy los czy też przypadek sprawia, iż pozornie całkowicie odrębne elementy stają się ogniwami tego samego łańcucha zwanego historią. "Czarne liście" to opowieść w jakiej odgrywa ona pierwszoplanową rolę, jest wciąż obecna, towarzyszy jak cień każdemu wątkowi i każdy z bohaterów jest nią naznaczony, nawet gdy nie jest jej świadomy. Pogrom kielecki w książce Mai Wolny ukazany jest z dokumentalną szczerością, ludzka tragedia nie traci nic w swej wymowie w połączeniu z fikcyjną, ale nietracąca nic na autentyczności, warstwą książki. Autorka przedstawia makro i mikro skalę tego samego dramatu, ale to ten drugi wymiar pozwala dotrzeć do prawdy. Głos zostaje oddany kilku osobom, każda z nich patrzy z innej perspektywy na ten sam ciąg zdarzeń, a na ich punkt widzenia wpływają okoliczności w jakich funkcjonują, osobiste doświadczenia oraz przeszłość, czasem nie do końca znana. Mogłoby się wydawać, że tragedia jaka miała miejsce latem 1946, nie powinna być ukazywana przez pryzmat fabularny, lecz taki sposób ujęcia nie trywializuje faktów, wprost przeciwnie. "Czarne liście" to panorama wielkiej historii widziana oczyma nie zbiorowości, lecz jednostek, która wciąż jeszcze jest niedopowiedziana.
Za możliwość przeczytania
książki dziękuję: