Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyd. Literackie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyd. Literackie. Pokaż wszystkie posty

piątek, 6 maja 2022

Swego nie znacie ...

Nowość:

„Grody, garnki i uczeni”

Agnieszka Krzemińska

 

Często archeologia kojarzy nam się z Indianą Jonesem, który ma na swoim koncie przełomowe odkrycia i tak prawie z marszu dokonuje wiekopomnego odkrycia. Jak to bywa rzeczywistość filmowo-fabularna i ta codzienno-naukowa mają punkty wspólne, ale ta druga zazwyczaj daleka jest od tej pierwszej, chociaż miewa swoje wielkie momenty, przyćmiewające magię ekranu i wyobraźni pisarskiej. Jednak gdy się przyjrzeć bliżej tej zwyczajnej wersji, bez szumu medialnego,  to okazuje się intrygująca i kryjąca niejednokrotnie ciekawsze zagadki niż większości się wydaje.

 

Piramid jak te egipskie czy też Majów nie mamy na terenie Polski, świątyni na miarę Angkor Wat też nie uświadczysz, nawet kamienne kręgi  o wiele mniejsze niż ten w Stonehenge, Koloseum i Akropol też nie został wzniesiony. Wydawałoby się, że brak sławy i chwały, ale czy na pewno? Patrząc od tej strony na odkrycia archeologiczne trudno zachwycać się czymkolwiek pod względem odległych wieków ziem polskich, jakoś tak zgrzebnie, bez fajerwerków i dreszczyku emocji. No cóż jak to bywa diabeł tkwi w szczegółach i przysłowiu „swego nie znacie, cudze chwalicie”, jakoś tak niby coś wiemy i obiło się nam o uszy, ale i tak łatwiej pamiętamy o tym co dalej niż bliżej. Agnieszka Krzemińska daje nam swoją książką doskonałą okazję by to zmienić, a przy okazji zagłębić się w historię odległą, fascynującą i przede wszystkim spojrzeć na nią z nowej perspektywy. „Grody, garnki i uczeni”. Wiedza naukowa została przedstawiona tak, że czytelnicy dopiero co wchodzący w temat, ale i ci mający spory zasób informacji, nie poczują się nieusatysfakcjonowani. Wprost przeciwnie autorka doskonale łączy tak zwane suche fakty z tymi, które wzbudzają ciekawość. Nie brak również obalania mitów i pokazania czym jest obecnie archeologia – nie samotną wyspą, lecz dziedziną nauki powiązaną z innymi, która jednocześnie wzbogaca i czerpie z innych specjalności. Jeśli obawiacie się, że ta książka jest zbyt przeładowana faktami lub jest ich zbyt mało, mogę zapewnić, że nie tyle jest wypośrodkowana ile po prostu w bardzo przystępny sposób pozwala zapoznać się z tematyką, jaka często uważana jest za rozważania akademickie lub zrozumiała jedynie dla pasjonatów.

 

„Grody, garnki i uczeni” jest naprawdę dobrą lekturą dla wszystkich czyli dla tych, którzy są pasjonatami najdawniejszych dziejów zimie polskich oraz tych dopiero odkrywających bogactwo kryjące się w może mało nagłośnionych lub niepozornych odkryciach. Jeśli do tej pory omijaliście szerokim łukiem takie publikacje to tym razem proponuję sięgnąć po tę lekturę, nie brak w niej wszystkiego tego, co nas najczęściej kusi w lekturze czyli zagadek, odkryć i informacji, pokazujących, że teraźniejszość nie jest oderwana od przeszłości, nawet tej bardzo odległej. Agnieszka Krzemińska pokazała co kryje się pod niepozornymi miejscami i jakie znaczenie mają mało spektakularne odkrycia. Jeśli do tego dodać pasję i talent do opowiadania to otrzymamy w efekcie książkę w jakiej są zwroty akcji, odkrywanie wcale nie oczywistych rzeczy, nowe spojrzenie na to, co wydawało się mało atrakcyjne, lecz jak się okazuje przykuwa uwagę. Pozostaje coś jeszcze – pokazanie w niezwykle barwny sposób dziejów, które niesłusznie uważa się za mało znaczące.

 

 




Za możliwość przeczytania książki 
dziękuję  

 

niedziela, 13 grudnia 2020

Co by było gdyby


„Cywilizacje”

Laurent Binet

 

Historię podobno piszą zwycięzcy, chociaż niektórym pokonanym udaje się zapisać w niej swoje rozdziały. Jedni i drudzy mają w niej swoje miejsce, ale po latach niekiedy zmienia się punkt widzenia i to, co wydawało się zwycięstwem nabiera całkowicie odmiennego znaczenia. Bywa i tak, że można spojrzeć na wszystko z całkiem nowej perspektywy – alternatywnej, gdzie pada pytanie: co by było gdyby …?

Czasem z wielkich marzeń i chęci niestety nie wynikają z równie doniosłe rzeczy. Krzysztof Kolumb był pewien, że jest o krok od niezwykłego odkrycia, niestety nie dane było mu zapisać się na dziejowych kartach. Przynajmniej tak jak tego pragnął. Za to kto inny wykorzystał szansę, przybycie Atahualpy na kontynent europejski starymi karawelami stał się punktem zwrotnym jakiego nikt nie spodziewał się. Co może zdziałać inkaski wódz na nieznanej ziemi, z garstką ludzi? Nie znają języka, nie mają sprzymierzeńców, więc jak dalej mogą potoczyć się ich losy? Niecodzienni goście będą przywitani po przyjacielsku czy też zostaną uznani za wrogów? Europa to prawdziwy kocioł, w jakim wciąż kipią spory, wojny, wzajemne pretensje o koronę, jak w tym miejscu odnajdzie się ktoś kto wywodzi się z całkiem innej kultury? Zwycięstwo, klęska, triumf czy …? Potężna Hiszpania, Francja i inkaski wódz? Jak potoczy się ta niecodzienna wizyta i co przyniesie z sobą?

Pewnie każdy przynajmniej raz zadał sobie pytanie: co by było gdyby? Gdyby zrobiłoby się coś inaczej, wybrało inną drogę, podjęło całkowicie odwrotną decyzję albo po prostu niczego by się nie zrobiło? A co jeśli dotyczyłoby historii, tej pisanej wielką literą, znanej wszystkim, poznawanej przez lata w szkole, będącej kanwą dla niezliczonej ilości filmów, seriali i oczywiście książek? Laurent Binet za punkt wyjścia swojej książki wybrał właśnie taki motyw, a mówiąc dokładniej pewien wycinek – Krzysztof  Kolumb dopływa do Ameryki, ale nie staje  się wielkim odkrywcą, a zamiast konkwisty jest zupełnie odwrotna sytuacja. Inkowie jako zwycięzcy? Podbijający Europę? Czy to możliwe? Jak najbardziej i wcale nie jest fantastyką, a alternatywną wizją, dodatkowo opisaną w niezwykle intrygujący sposób. Wydarzenia, mające miejsce w szesnastowiecznej Europie, stały się kanwą dla powieści, z jednej strony mocno osadzonej w ówczesnej rzeczywistości, a z drugiej twórczo rozwinięte do ciągu dalszego z inkaskimi bohaterami. Autor użył historycznego tła oraz postaci, nie pozbawiając ich w żadnym stopniu cech charakterystycznych, lecz idając im pole do popisu na tle całkiem nowych, dziejowych, wichur. Spotkać Kolumba, Marcina Lutra, Francisco Pizarra cz też Cervantesa i w końcu Atahualpę na hiszpańskiej, niemieckiej czy też francuskiej ziemi to całkowicie nieszablonowe wrażenie czytelnicze. Chapeau bas dla Laurenta Binet, który zagłębił się w meandry wielkiej polityki szesnastego wieku i przedstawił ją z całkiem innego punktu widzenia, nie zapominając o wiedzy historycznej, łącząc odpowiedź na pytanie: „co by było gdyby” z duchem epoki. „Cywilizacje” mają w sobie monumentalny rys i po części epicki rozmach, lecz nie brak w tej książce także świeżego spojrzenia na wielkie wydarzenia oraz kulturalne dziedzictwo. Nie da się również nie zauważyć ironii, nie gorzkiej, lecz tej z gatunku podkręcającej fabułę i dodającej jej smaku. Spodziewałam się ciekawej opowieści, a otrzymałam niewiarygodnie pasjonującą odsłonę tego, co mogłoby się wydarzyć, skłaniające do zastanowienia się jak niewiele potrzeba by wszystko potoczyło się zupełnie inaczej.

 

 




Za możliwość przeczytania książki 
dziękuję  

 

piątek, 14 lutego 2020

Przekleństwo i błogosławieństwo


„Ziemia przeklęta”
Juan Francisco Ferrándiz

Nadzieja na lepszą przyszłość i jednocześnie lęk przed dniem jutrzejszym czasem napędza odwagę by wejść na całkowicie nową drogę. Nieznane budzi obawy, ale i ciekawość, jest szansą na odmianę losu, pytanie tylko czy na lepsze czy na gorsze. Jednak niekiedy trzeba rzucić wyzwanie strachowi, bo innego wyjścia nie ma.

Kiedy nie ma się nic do stracenia, a wiele do zyskania, nawet jeśli są na razie tylko marzenia, porzucenie się tego, co się zna wydaje się prostsze, zwłaszcza kiedy towarzyszy temu uczucie. Eliza z Carcassonne jest jedną z wielu kolonistów, którzy podążają w stronę Barcelony, ich ziemi obiecanej, ale nazywanej przeklętą. Przed biskupem Frodoí stoi niezwykle trudna misja, tam gdzie panuje bezprawie on ma nie tylko przypomnieć o prawie boskim i ludzkim, lecz przede wszystkim ocalić Barcelony przed ostateczną ruiną i zapomnieniem, jak to się stało z innymi jej podobnymi miastami. Nieliczni mieszkańcy tej granicznej osady przez lata byli pozostawienie sami sobie i tylko dzięki przywiązaniu do miejsca swego urodzenia przetrwali ataki Saracenów, barbarzyńców oraz wrogów Karolingów. Frodoí ma plany co do nich, kolonistów i tego punktu na obrzeżach imperium. Jednak by stały się one realne musi być zręcznym graczem, intrygi, polityka i krew nie mogą być mu obce, ale również niezwykłe sojusze i wiara nie jedynie w opatrzność, lecz również w ludzi. Barcelona to, coś więcej niż resztki starożytnych murów, niedokończona katedra i zapomniane miasto na mapie cesarstwa. Dla garstki wizjonerów i marzycieli to miejsce gdzie mogą zbudować dom, poznać smak prawdziwej miłości, odnaleźć swoją tożsamość, ale poznać gorzki smak porażek i słodki smak wolności.

Monumentalność i kameralność, dziejowa zawierucha i losy jednostek, postacie znane z historii i te, o których dawno zapomniano. „Ziemia przeklęta” ma w sobie doniosłość eposu i równocześnie jest powieścią o ludziach, jakich ślady dawno już zostały zatarte, lecz to dzięki nim z podziwem patrzymy na potężne katedry oraz mury zamczysk. Juan Francisco Ferrándiz w kanwę prawdziwych wydarzeń historycznych wplótł nitki fabularne, będące dopełnieniem i ukazującym prawdziwe ludzkie oblicza kulisów średniowiecznego Europy. Lektura „Ziemi przeklętej” to ożywienie, w jak najlepszym tego słowa znaczeniu, przyblakłego fresku, nie tylko poprzez przypomnienie jak barwny był w chwili powstawania, ale przede wszystkim poprzez tych, którzy byli nieświadomymi modelami dla artystów. To między innymi oni są solą tej opowieści, nadającej jej smak, kolory i emocje. Królewskie intrygi, starożytne zrujnowane miasto, jakie istnieje wciąż wbrew wszystkim i wszystkiemu oraz charyzmatyczny przywódca i zwykli ludzie, pragnący tylko spokojnego życia dzięki swojej pracy, to właśnie stanowi podstawę dla dziejowej epopei opowiedzianej ustami wielkich i małych. Juan Francisco Ferrándiz oddał z detalami epokę, lecz siłą jego książki są bohaterowie i historia, poznawana na przestrzeni kilkunastu lat. „Ziemia przeklęta” z każdym rozdziałem wciąga czytelników w świat, gdzie honor mierzy się ze zdradą, miłość z obowiązkiem, prawda z kłamstwem. To, co na stronach podręczników może nudzić i budzić brak jakiegokolwiek zainteresowania w tej konkretnej opowieści ożywa, pokazuje się od strony, o jakiej kroniki milczą lub nie piszą. Juan Francisco Ferrándiz złożył hołd wszystkim tym, którzy kładli podwaliny pod to, co wydaje się dzisiaj znane, niezależnie czy ich imiona zapisano złotymi zgłoskami, czy zostali bezimiennymi bohaterami na spłowiałym malowidle katedralnego obrazu.





Za możliwość przeczytania książki 



czwartek, 17 października 2019

Prawda


„W niemieckim domu”

Annette Hess

Zło nie rodzi się samo z siebie, nie przychodzi z niewiadomego kierunku, nie dotyczy jedynie nieznajomych. Ono ma często twarz bliskiego człowieka, kogoś kto uważa się za przyzwoitego i dobrego człowieka, a jedynie znalazł się w niewłaściwym miejscu
i nieodpowiednim czasie. Wymówek dlaczego porwało ludzi za sobą jest tyle ile tych, którzy mu uległo, niekiedy wystarczy odwrócić głowę, nie stanąć w obronie lub prostu wykonać rozkaz albo zachować milczenie, schylając głowę i wbijając wzrok w ziemię.

Jeszcze chwila i Ewa będzie mogła się nazwać narzeczoną, ten moment jest dla niej ważny, może najważniejszy w dotychczasowym życiu. Przyszłość jawi się młodej kobiecie nadzwyczaj korzystnie, a wszelkie rozterki spychane są w jak najgłębsze zakamarki serca i umysłu. Nowe zlecenie w pracy nie wydaje się wyróżniać niczym nadzwyczajnym, po prostu kolejne tłumaczenie, ale tak jest tylko do momentu gdy dochodzi do pierwszej translacji. Jak to możliwe, że dziewczyna nic nie wie o tym, co działo się zaledwie kilkanaście lat temu? Sama była małym dzieckiem, lecz jej rodzice i siostra powinni pamiętać, nie mogli zapomnieć. Jednak otaczają się murem milczenia kiedy pada słowo wojna, obozy, przecież to niemożliwe. Zresztą w podobny sposób reaguje więcej osób, a słowa tłumaczone na sali sądowej zaczynają podkopywać pewność Ewy. Dlaczego w jej domu nikt o tym nie mówił, a teraz zbywa się ją hasłami, iż to przeszłość i każą dziewczynie skupić się na przyszłości czyli narzeczonym? On powinien być w centrum zainteresowania oraz rodzina, nie jakiś proces i ludzie wspominający jakieś dawne zdarzenia, może je sobie wymyślili lub wyolbrzymiają swoje krzywdy, jeśli oczywiście w ogóle zostały wyrządzone. Determinacja tłumaczki wydaje się czymś co drażni bliskich, lecz czy można zapomnieć o usłyszanych słowach? Jaka będzie cena za pragnienie poznania prawdy? Czy warto do niej dążyć? W końcu czym jest zło?

Temat Drugiej Wojny Światowej dla wielu wydaje się rozdziałem zamkniętym, niepotrzebnie wciąż przypominanym, przecież to już historia, która dodatkowo kojarzy z szkolnymi zajęciami. Tyle już w tym temacie napisano, powiedziano, nakręcono filmów, seriali, zrealizowano programów dokumentalnych, każdy punkt widzenia został poruszony, więc czy kolejna powieść może przynieść coś nowego? Annette Hess odpowiada na to pytanie na każdej stronie, raz wprost, a raz sugestywnymi obrazami ubranymi w słowa. „W niemieckim domu” dramat wojenny zostaje „odkryty” po latach, dokładnie po osiemnastu, tyle bowiem minęło od jego zakończenia, dla nas w dwudziestym pierwszym wieku to „jedynie”, dla bohaterów to „już” osiemnaście lat. W ciągu tego okresu zbudowali swoją egzystencję, a nawet siebie, na nowo, jedni na kłamstwie i tragedii innych, drudzy pomimo okrucieństwa jakiego doświadczyli. Wśród obu grup są ludzie walczący o to, by nie zapomniano i sprawiedliwość doszła do głosu. Zbrodnie sprzed lat wydają się oczywiste, lecz gdy przychodzi się z nimi zmierzyć, stanąć twarzą w twarz z ofiarami i prawdą, jaka była do tej pory przemilczana, zapomniana, po raz kolejny zło pokazuje swoje oblicza i wcale nie są to te jakich się spodziewamy. Annette Hess w każdej postaci oddała jeden z odcieni tego, co było i dróg prowadzących do bestialstwa, pokazała także, że wcale nie jest to rozdział gdzie wybrzmiało ostatnie zdanie. Odarcie ze złudzeń, stawienie czoła prawdzie ukrytej pod milczeniem, próby poradzenia sobie z rzeczywistością, w jakiej większość lub wszystko zostało zbudowane na kłamstwie autorka przedstawiła brutalnie szczerze. „W niemieckim domu” kaci mają postać nie ubraną w mundur SS z runami, ale w zwykły garnitur, spodnie i sweter, kuchenny fartuch, a ich fizjonomie zaskakują znajomymi rysami. Od tego widoku można uciec przez odwrócenie głowy, pogrążenie się w własnych sprawach, powiedzenie sobie, że przecież to zrobili oni, nie my, lecz niektórzy podążają odmienną ścieżką, chociaż za to płaci wysoką cenę, taką, jaką kiedyś odważyli się ponieść nieliczni.






Za możliwość przeczytania książki 
dziękuję  


wtorek, 10 marca 2015

Gdzie ubiera się diabeł?


"Vogue. 
Za kulisami świata mody"
Kirstie Clements
 

Luksus ma swoją cenę, ta prawda najczęściej dociera do nas kiedy już wyrośniemy z sezonowych nowości i jak się okazuje wcale nie dotyczy ona tylko mody.

Z czym kojarzy się słowo "Vogue"? Dla miłośników mody z czasopismem, które dyktuje trendy, a nawet więcej kreującego je i będącego wyrocznią co do stylu i gustu. Pozostali najczęściej przypominają sobie kinowy przebój "Diabeł ubiera się Prady", w zakamuflowany sposób, zdradzającego kulisy słynnego periodyku i przede wszystkim jej diablicy naczelnej vel redaktorki naczelnej. Nic więc dziwnego, że książka autorstwa Kirstie Clements od razu budzi skojarzenia właśnie z historią napisaną przez Lauren Weisberger, nie inaczej było i w moim przypadku. Obie autorki poznały od przysłowiowej kuchni "Vogue", ale w przypadku Kirstie to nie fabularyzowana opowieść, lecz jej wspomnienia z ponad dwudziestoletniego okresu życia. Druga różnica to podejście Clements do "Vogue`a" - fascynacja od pierwszego dnia pracy do ostatniego, a nawet dłużej.

Współczesna historia o Kopciuszku może zaczynać się w dobrej dzielnicy Sydney i pragnienia by wyrwać się z jej dusznej atmosfery końca lat siedemdziesiątych. Dziewczyna zamiast ścieżki wybieranej przez rówieśniczki woli poznawać świat, mieszkać w centrum, a nie na przedmieściach i po prostu korzystać z życia. Kilka lat później, zwraca na siebie uwagę podczas rozmowy kwalifikacyjnej na stanowisko recepcjonistki w "Vogue`u Australia" i pierwsze marzenie zaczyna się spełniać. Praca nie jest prestiżowa, ale Kirstie chce się uczyć i wcale nie zamierza poprzestać na tym co właśnie zdobyła. Okoliczności sprzyjają, a ona umie je wykorzystać i stara się sama je stwarzać, co trzeba przyznać udaje jej się doskonale. Jej pozycja zawodowa zmienia się, lata osiemdziesiąte i następujące po nich dziewięćdziesiąte dają Clements możliwości rozwoju jakich sama nie spodziewała się. 


Reszta recenzji tutaj 


Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi dlaLejdis.pl