Poniżej część "biblioteczki", reszta księgozbioru poupychana jest w rozmaitych zakamarkach mieszkania ;)
niedziela, 27 lutego 2011
sobota, 26 lutego 2011
Konkursowa niespodzianka
Uwielbiam czytać, pisać też mi się zdarza, czasem nawet z dobrym skutkiem. Portal nakanapie.pl zadał pytanie, a ja coś naskrobałam ;)
Uciekam przed oprawcami ... czyli moja sytuacja jest niezbyt ciekawa i przewaga raczej nie po mojej stronie, a do tego jeszcze liczba próbujących mnie złapać jest mnoga - to już kolejne ostrzeżenie by przedsięwziąć ostrzejsze środki ochrony swojej osoby. Jedyna dostępna droga to świat iluzji i fantazji, moich, ścigających czy reszty? To, że uciekam nie znaczy w końcu, iż mam być ofiarą - na to się nie zgadzam !! A więc kierunek: rzeczywistość iluzjo-fantastyczna, czyli labirynt bibliotecznych ścieżek z moich marzeń. Biblioteka, która jest moją jedyną drogą ucieczki, ma wielopoziomowe półki, z drabinkami, które pozwalają z wysokości sprawdzić gdzie aktualnie są oprawcy - chociaż teraz to raczej już tylko zagubione jednostki. Więc role przynajmniej trochę uległy zmianie. Już nie jestem sama, mam sojuszników - regały z książkami i same dzieła, a prześladowcy jakby skarłowacieli i stracili na szybkości. Czas na to by urządzić im ścieżkę zdrowia pośród słowa drukowanego. W świat bibliotecznej fantazji wpadłam przy literaturze science-fiction, spokojnie przycupnęłam na wysokości gdzieś przy literce L jak Lem, w końcu czasem bywam dobrą gospodynią, czyli przepuszczam mych dręczycieli przodem, to oni są tu gośćmi. Lawirując pomiędzy zgromadzonymi woluminami pokazuje się im gdzieś w okolicy literatury faktu, przecież na tym polega zabawa by gonić króliczka, a nie złapać go ;) Znowu myślą, że już mnie mają, teraz podążają w rejon spod znaku wiersza, trochę zagubieni kręcą się wkoło, zatem czas dać im wskazówkę. Malutkie zamieszanie powstaje w dziale sensacji, oni wybierają ścieżkę do krwawych horrorów, ja do literatury kobiecej, przecież i mnie i im należy się trochę odpoczynku. Znów daję o sobie znać, ale niedoszli oprawcy mają dosyć mnie i mojej iluzji, tyle czasu pomiędzy książkami nie spędzili nigdy, wycofują się. I tak ze ściganej stałam się ścigającym, a gnębiciele poczuli trochę kultury słowa pisanego. Jaki z tego morał? Nie zaczepiać osób spokojnie czytających książki, wychodzących z bibliotek, idących z torbą książek, bo mole książkowe są groźne ;)
http://nakanapie.pl/konkursy/smiertelna-fantazja
Uciekam przed oprawcami ... czyli moja sytuacja jest niezbyt ciekawa i przewaga raczej nie po mojej stronie, a do tego jeszcze liczba próbujących mnie złapać jest mnoga - to już kolejne ostrzeżenie by przedsięwziąć ostrzejsze środki ochrony swojej osoby. Jedyna dostępna droga to świat iluzji i fantazji, moich, ścigających czy reszty? To, że uciekam nie znaczy w końcu, iż mam być ofiarą - na to się nie zgadzam !! A więc kierunek: rzeczywistość iluzjo-fantastyczna, czyli labirynt bibliotecznych ścieżek z moich marzeń. Biblioteka, która jest moją jedyną drogą ucieczki, ma wielopoziomowe półki, z drabinkami, które pozwalają z wysokości sprawdzić gdzie aktualnie są oprawcy - chociaż teraz to raczej już tylko zagubione jednostki. Więc role przynajmniej trochę uległy zmianie. Już nie jestem sama, mam sojuszników - regały z książkami i same dzieła, a prześladowcy jakby skarłowacieli i stracili na szybkości. Czas na to by urządzić im ścieżkę zdrowia pośród słowa drukowanego. W świat bibliotecznej fantazji wpadłam przy literaturze science-fiction, spokojnie przycupnęłam na wysokości gdzieś przy literce L jak Lem, w końcu czasem bywam dobrą gospodynią, czyli przepuszczam mych dręczycieli przodem, to oni są tu gośćmi. Lawirując pomiędzy zgromadzonymi woluminami pokazuje się im gdzieś w okolicy literatury faktu, przecież na tym polega zabawa by gonić króliczka, a nie złapać go ;) Znowu myślą, że już mnie mają, teraz podążają w rejon spod znaku wiersza, trochę zagubieni kręcą się wkoło, zatem czas dać im wskazówkę. Malutkie zamieszanie powstaje w dziale sensacji, oni wybierają ścieżkę do krwawych horrorów, ja do literatury kobiecej, przecież i mnie i im należy się trochę odpoczynku. Znów daję o sobie znać, ale niedoszli oprawcy mają dosyć mnie i mojej iluzji, tyle czasu pomiędzy książkami nie spędzili nigdy, wycofują się. I tak ze ściganej stałam się ścigającym, a gnębiciele poczuli trochę kultury słowa pisanego. Jaki z tego morał? Nie zaczepiać osób spokojnie czytających książki, wychodzących z bibliotek, idących z torbą książek, bo mole książkowe są groźne ;)
http://nakanapie.pl/konkursy/smiertelna-fantazja
czwartek, 24 lutego 2011
"Goj patrzy na Żyda.
Dzieje braterstwa i nienawiści od Abrahama do współczesności"
Nie jest łatwo napisać książkę o narodzie żydowskim, ponieważ będzie ona oceniana nie tylko od strony literackiej, ale także historyczno-kulturowej oraz społecznej, a na pewno przez pryzmat prześladowań. Wiele słów przelano na papier w tym temacie, były one wzniosłe, rzeczowe, czasem zacietrzewione, a zdarzały - i niestety zdarzają się nadal - pełne nienawiści. Jednak można także w całkiem innym tonie pokazać historię Żydów - z perspektywy goja, bez patetyzmu i próby schlebiania jakiejkolwiek stronie. Nie są to suche fakty z historycznych źródeł czy też kompilacja wiedzy dziejowej. Wydaje się,że doskonale znamy historię narodu żydowskiego, mamy ugruntowana opinię, że nasze społeczeństwo było tolerancyjne wobec Żydów, jednak czy aby na pewno? Czy było ostoją normalności w tyglu europejskich antysemickich wystąpień na przestrzeni wieków? Trudno powiedzieć czy takie postrzeganie naszej wspólnych dziejów jest tylko wygodnym stereotypem czy też prawdziwym obrazem. W czasie lat szkolnych, na lekcjach historii, uczymy się o wielu narodach, jednak nie licząc okresu II wojny światowej, informacje o narodzie żydowskim są skąpe. Książka "Goj patrzy na Żyda" pozwala na poznanie tego co wielu z nas wydaje się dobrze znane starego testamentu i późniejszych dziejów naszego kręgu kulturowego. Nawet na znane biblijne przypowieści zaczyna się patrzeć z innej perspektywy, dotychczasowa wiedza uzupełniana jest nieznanymi dotąd faktami. Nie są to jednak tylko suche wykłady, raczej żywe słowa, które w ciekawy sposób przekazują to było pomijane przez nas lub innych. To co się działo u zarania tworzenia się narodu żydowskiego autor, by ułatwić zobaczenie podobieństw, porównuje do znanej nam historii innych europejskich nacji, a nawet współczesnej literatury. W ogóle dużo jest porównań do historii starożytnej Europy i jej potomnych. Połączenie subiektywnych myśli ze źródłami historycznymi sprawia, że słowa się wręcz "połyka". Nie jest to forma pisanego teledysku, ale raczej dowcipnego i pełnego autoironii moderowania faktów historycznych i żydowskiej i gojowskiej. Strona za stroną zauważamy podobieństwa pomiędzy narodami, które zdawałyby się różnić prawie wszystkim, wspólne korzenie powinny zbliżać - tylko dlaczego oddalają? Autor obala wiele mitów, przesądów i stereotypów, które nie mają pokrycia w historii lub wynikły z niezrozumienia religii i jej wpływu na życie społeczeństwa żydowskiego. Książka nie jest tuba propagandową, nie ma głośnego oburzenia nad niesprawiedliwym postrzeganiem obcej nam kultury, jest za to rzeczowe wyjaśnienie rożnic i ich genezy, jednak bez tonu mentorskiego. Mylnym jest także wrażenie lekkości czytanych słów - bo takimi nie są, niosą całkiem poważne tezy i pytania, a antytezy i odpowiedzi skłaniają do chwil, krótszych lub dłuższych, zastanowienia nad tym co mamy przed oczyma. Po prostu całkiem inny styl narracji pozwala na przyswajanie podanej treści nie w typie wykładowca-uczeń, a raczej gawędziarz i słuchacze. Książka "Goj patrzy na Żyda" nie jest wykładem raczej opowieścią, gdzie umiejętnie przeplatają się fakty, daty i wyjaśnianie niejasności, które czasem nam się nasuwają. Trzeba naprawdę dysponować ogromną wiedzą, ale i fascynować się konkretnym zagadnieniem by odbiorcy nie przytłoczyć informacjami. W tym przypadku nie ma cienia ciężaru gatunkowego, chociaż trzeba się skupić na czytanym tekście. Historyczne bądź mityczne postacie nabierają realnych kształtów, stają się bardziej dostępni, a co za tym idzie ich postępowanie jest też zrozumialsze. Może na początku dziwić swobodny ton wypowiedzi, jednak w miarę zagłębiania się w lekturę, taki ton zaczyna być jak najbardziej właściwy. Co daje lektura książki prof. Kuncewicza? Wiedzę o narodzie żydowskim, jego kulturze i historii - z całą pewnością. Tezę, że pomimo różnic mamy podobne korzenie, a historia "ich" i "nas" nie jest aż tak odmienna, jak się czasem wydaje. Daje też pewność, że można mówić ciekawie na tematy, które dla laików lub przeciętnego człowieka wydają się trudne. Pozwalają też inaczej spojrzeć na dzieje Żydów, niż tylko przez pryzmat narosłych przez wieki stereotypów lub walki z nimi. W końcu nie jest to tylko historia jednego narodu,a raczej szersze spojrzenie na część wspólnego dziedzictwa, które ukształtowało i nadal kształtuje społeczeństwa, niezależnie od ich religii, poglądów politycznych czy też spadku historycznych doświadczeń. Książka "Goj patrzy na Żyda" jest pełną inteligentną gawędą, przy której czas płynie szybko i do której będzie się wracać latami. A poznana historia świetnie oddaje drugą część tytułu "Dzieje braterstwa i nienawiści od Abrahama po współczesność", bo wiele w niej podobieństw i pokazane są też źródła niechęci, które po części wynikają z niewiedzy, a po części poczucia się "lepszym" kosztem innych.
Dzieje braterstwa i nienawiści od Abrahama do współczesności"
Nie jest łatwo napisać książkę o narodzie żydowskim, ponieważ będzie ona oceniana nie tylko od strony literackiej, ale także historyczno-kulturowej oraz społecznej, a na pewno przez pryzmat prześladowań. Wiele słów przelano na papier w tym temacie, były one wzniosłe, rzeczowe, czasem zacietrzewione, a zdarzały - i niestety zdarzają się nadal - pełne nienawiści. Jednak można także w całkiem innym tonie pokazać historię Żydów - z perspektywy goja, bez patetyzmu i próby schlebiania jakiejkolwiek stronie. Nie są to suche fakty z historycznych źródeł czy też kompilacja wiedzy dziejowej. Wydaje się,że doskonale znamy historię narodu żydowskiego, mamy ugruntowana opinię, że nasze społeczeństwo było tolerancyjne wobec Żydów, jednak czy aby na pewno? Czy było ostoją normalności w tyglu europejskich antysemickich wystąpień na przestrzeni wieków? Trudno powiedzieć czy takie postrzeganie naszej wspólnych dziejów jest tylko wygodnym stereotypem czy też prawdziwym obrazem. W czasie lat szkolnych, na lekcjach historii, uczymy się o wielu narodach, jednak nie licząc okresu II wojny światowej, informacje o narodzie żydowskim są skąpe. Książka "Goj patrzy na Żyda" pozwala na poznanie tego co wielu z nas wydaje się dobrze znane starego testamentu i późniejszych dziejów naszego kręgu kulturowego. Nawet na znane biblijne przypowieści zaczyna się patrzeć z innej perspektywy, dotychczasowa wiedza uzupełniana jest nieznanymi dotąd faktami. Nie są to jednak tylko suche wykłady, raczej żywe słowa, które w ciekawy sposób przekazują to było pomijane przez nas lub innych. To co się działo u zarania tworzenia się narodu żydowskiego autor, by ułatwić zobaczenie podobieństw, porównuje do znanej nam historii innych europejskich nacji, a nawet współczesnej literatury. W ogóle dużo jest porównań do historii starożytnej Europy i jej potomnych. Połączenie subiektywnych myśli ze źródłami historycznymi sprawia, że słowa się wręcz "połyka". Nie jest to forma pisanego teledysku, ale raczej dowcipnego i pełnego autoironii moderowania faktów historycznych i żydowskiej i gojowskiej. Strona za stroną zauważamy podobieństwa pomiędzy narodami, które zdawałyby się różnić prawie wszystkim, wspólne korzenie powinny zbliżać - tylko dlaczego oddalają? Autor obala wiele mitów, przesądów i stereotypów, które nie mają pokrycia w historii lub wynikły z niezrozumienia religii i jej wpływu na życie społeczeństwa żydowskiego. Książka nie jest tuba propagandową, nie ma głośnego oburzenia nad niesprawiedliwym postrzeganiem obcej nam kultury, jest za to rzeczowe wyjaśnienie rożnic i ich genezy, jednak bez tonu mentorskiego. Mylnym jest także wrażenie lekkości czytanych słów - bo takimi nie są, niosą całkiem poważne tezy i pytania, a antytezy i odpowiedzi skłaniają do chwil, krótszych lub dłuższych, zastanowienia nad tym co mamy przed oczyma. Po prostu całkiem inny styl narracji pozwala na przyswajanie podanej treści nie w typie wykładowca-uczeń, a raczej gawędziarz i słuchacze. Książka "Goj patrzy na Żyda" nie jest wykładem raczej opowieścią, gdzie umiejętnie przeplatają się fakty, daty i wyjaśnianie niejasności, które czasem nam się nasuwają. Trzeba naprawdę dysponować ogromną wiedzą, ale i fascynować się konkretnym zagadnieniem by odbiorcy nie przytłoczyć informacjami. W tym przypadku nie ma cienia ciężaru gatunkowego, chociaż trzeba się skupić na czytanym tekście. Historyczne bądź mityczne postacie nabierają realnych kształtów, stają się bardziej dostępni, a co za tym idzie ich postępowanie jest też zrozumialsze. Może na początku dziwić swobodny ton wypowiedzi, jednak w miarę zagłębiania się w lekturę, taki ton zaczyna być jak najbardziej właściwy. Co daje lektura książki prof. Kuncewicza? Wiedzę o narodzie żydowskim, jego kulturze i historii - z całą pewnością. Tezę, że pomimo różnic mamy podobne korzenie, a historia "ich" i "nas" nie jest aż tak odmienna, jak się czasem wydaje. Daje też pewność, że można mówić ciekawie na tematy, które dla laików lub przeciętnego człowieka wydają się trudne. Pozwalają też inaczej spojrzeć na dzieje Żydów, niż tylko przez pryzmat narosłych przez wieki stereotypów lub walki z nimi. W końcu nie jest to tylko historia jednego narodu,a raczej szersze spojrzenie na część wspólnego dziedzictwa, które ukształtowało i nadal kształtuje społeczeństwa, niezależnie od ich religii, poglądów politycznych czy też spadku historycznych doświadczeń. Książka "Goj patrzy na Żyda" jest pełną inteligentną gawędą, przy której czas płynie szybko i do której będzie się wracać latami. A poznana historia świetnie oddaje drugą część tytułu "Dzieje braterstwa i nienawiści od Abrahama po współczesność", bo wiele w niej podobieństw i pokazane są też źródła niechęci, które po części wynikają z niewiedzy, a po części poczucia się "lepszym" kosztem innych.
Książka udostępniona przez wydawnictwo Wydawnictwo ISKRY
Czasem słońce, czasem deszcz, a czasem wygrana w konkursie
Słońca jak na lekarstwo, mrozu i śniegu mam powyżej uszu, a nawet wyżej, każde wyjście poza drzwi wyjściowe to godziny opatulania się ciuchami, szalami, itd, itp, jednak pośród tego wszystkiego Uśmiech Losu czyli konkurs "czego najbardziej nie lubisz w ksiązkach i dlaczego?" na blogu http://konkursy-ksiazkowe.blog.pl/
A to moja wypowiedź:
"Czego nie lubię w książkach? Może zacznijmy od okładek, a raczej ich tylnej części, gdzie umieszcza się wprowadzenie do danego tytułu - czasem potrafi zniechęcić, dlatego wolę gdy go nie ma. Wolę zaskoczenie niż przekonywanie mnie, że książka jest świetna, a potem w trakcie czytania szukać tej doskonałości i przekonać się, że istnieje ona tylko w zapowiedzi. Jednak to może bardziej uzależnione jest od wydawców, a nie autorów, niemniej nie lubię tylnego słowa wstępnego. Co jeszcze czasem podnosi moje ciśnienie? Długie opisy "okoliczności przyrody" - tak miejskiej, wiejskiej jak i modowej, które nie wnoszą nic ani do akcji ani do tła historii, po prostu mam wrażenie, że są po to by książka nie była zbyt cienka lub na siłę mają "uatrakcyjnić" bohaterów, by byli jak najbardziej wiarygodni - co daje skutek odwrotny, w postaci szybkiego przewracana kartek. Podobnie jest z osadzaniem głównych postaci w miejscach, których autor nie zna, wtedy podejrzliwym okiem czeka się na kolejną wpadkę, no i autentyczność gdzieś znika. Czasem twórca pomimo "wpadek" wychodzi obronną ręką z opresji, bo wbrew wszystkiemu jego pomysł jest na tyle ciekawy, że kryje inne niedociągnięcia, jednak czasami ..."
"Czego nie lubię w książkach? Może zacznijmy od okładek, a raczej ich tylnej części, gdzie umieszcza się wprowadzenie do danego tytułu - czasem potrafi zniechęcić, dlatego wolę gdy go nie ma. Wolę zaskoczenie niż przekonywanie mnie, że książka jest świetna, a potem w trakcie czytania szukać tej doskonałości i przekonać się, że istnieje ona tylko w zapowiedzi. Jednak to może bardziej uzależnione jest od wydawców, a nie autorów, niemniej nie lubię tylnego słowa wstępnego. Co jeszcze czasem podnosi moje ciśnienie? Długie opisy "okoliczności przyrody" - tak miejskiej, wiejskiej jak i modowej, które nie wnoszą nic ani do akcji ani do tła historii, po prostu mam wrażenie, że są po to by książka nie była zbyt cienka lub na siłę mają "uatrakcyjnić" bohaterów, by byli jak najbardziej wiarygodni - co daje skutek odwrotny, w postaci szybkiego przewracana kartek. Podobnie jest z osadzaniem głównych postaci w miejscach, których autor nie zna, wtedy podejrzliwym okiem czeka się na kolejną wpadkę, no i autentyczność gdzieś znika. Czasem twórca pomimo "wpadek" wychodzi obronną ręką z opresji, bo wbrew wszystkiemu jego pomysł jest na tyle ciekawy, że kryje inne niedociągnięcia, jednak czasami ..."
środa, 23 lutego 2011
poniedziałek, 21 lutego 2011
"Efemeryda"
Przeczytane i polecane :)
"Efemeryda"
Spokojne, przewidywalne życie, praca, która jest spełnieniem dziecięcych marzeń - to codzienność Artura Gałeckiego, pilota samolotów pasażerskich. Kolejny powrót do domu po długim locie przynosi jednak nagły atak niczym nieuzasadnionego lęku, obezwładniającego i niosącego ze sobą poczucie zagrożenia. Od tego momentu macki strachu już na stałe oplatają głównego bohatera, a dziwne wydarzenia mające miejsce w jego mieszkaniu rodzą atmosferę grozy. Czy to co się dzieje jest rzeczywiste czy tylko wynikiem zmęczenia i przepracowania? Może jest tylko złudą lub zemstą byłej dziewczyny? Tylko dlaczego powraca w tym momencie historia sprzed lat, którą też okrywa cień tajemnicy? Czy przeszłość z teraźniejszością łączą się ze sobą? Elementem wspólnym jest Gałecki, który po chwili oddechu zaczyna znów czuć lęk tym razem przed skutkami swoich myśli, nabierających realnych a czasem nawet morderczych kształtów. Chwila oddechu, strach zalewający bohatera pozostał gdzie za nim, jednak czy to jest prawda czy tylko pobożne życzenie? Ciekawość narasta, wciągając czytelnika w świat podejrzeń, nic już nie jest tym czym było. Ziarno niepewności zostało zasiane ... Teraz w każdym momencie czai się niepewność podszyta przekonaniem, że zło, które ma się pojawić to kwestia czasu, raczej bliższego niż dalszego. A może to coś niewiadomego co nas przeraża zawsze było w nas i czekało na moment by pokazać swoje oblicze, a raz ujrzane już nigdy nie zejdzie do podziemia. Czasem gdzieś odzywa się w nas głos, ostrzegający nas przed kolejnym krokiem, chociaż wszyscy inni przekonują nas, że nie mamy racji. Może w takich momentach nieświadomie dostrzegamy zagrożenie, niewidoczne dla innych, wyczuwalne jednak dla tych, którzy mają zdolność wyczucia nadejścia zła zanim ono zaatakuje. Jest też inne wyjaśnienie, może zło się czekało na człowieka, który umiałby nadać mu kształt w realnym świecie. Czaiło się gdzieś między ludźmi, czekało na swoją ofiarę i jednocześnie wyzwoliciela, kogoś kto nada mu realny kształt. Gdy już stanie się rzeczywistym bytem zostaje dostrzeżony przez resztę, ale wtedy jest już za późno by je pokonać. Gdzie jest źródło zła? Czy ma jakiś początek? Czy jest wynikiem czynów człowieka, jego karą za winy, a może jest zawsze obecne w życiu ludzkim i tylko czeka na chwilę słabości by zmienić człowieka potwora. W jednej chwili bohater przestaje odczuwać lęk, nie ogarnia go strach, bo to czego się bał wydarzyło się, ale czy naprawdę cała jego historia miała miejsce? A może była opowieścią o zupełnie czymś innym, czymś jednorazowym i niepowtarzalnym, co szybko się pojawia, ale równie szybko znika.
"Efemeryda" to historia o pilocie, jego lękach, kolejnego lotu i grozie, która zaczyna się od lekkiego niepokoju,a kończy się ... Czytając tę książkę nie możemy przewidzieć końca, bo tak jak w najlepszych klasykach gatunku,jest on nieprzewidywalny. To co zostało uznane za pewnik jest obalane, a gdy znów poczujemy triumf, że tym razem już odkryliśmy tajemnicę opowieści znowu czeka nas porażka, bo historia znowu skręca w innym kierunku niż sądziliśmy. Jest napięcie i groza oraz ciągle towarzyszące pytanie co jeszcze się wydarzy, a gdy nadchodzą ostatnie strony dostajemy zakończenie jakiego nie się nie spodziewaliśmy. A czy czytać w samolocie? To trzeba już sprawdzić samemu ...Książka udostępniona przez wydawnictwo Wydawnictwo Oficynka
piątek, 4 lutego 2011
Świat, Książki i Ja
Uwielbiam książki, te grube i te cienkie, horrory i romanse, kryminały i komedie, stare i nowe, polecane i odradzane. Każdy tom znajdzie miejsce na mojej półce - pojemnej bardzo, są na niej pozycje będące spadkiem "rodowym" i mój "dorobek". Nie umiem rozstać się z żadną, nie są one ozdobą, ale czymś czego potrzebuję tak samo jak jedzenia czy picia. Nowy lokator - "Namiestniczka" -trafi do mojego domu dzięki portalowi nakanapie.pl: http://nakanapie.pl/forum/nowa-wersja-nakanapie/1242/konkurs-namiestniczka
Krainy mityczne i realne, dalekie i bliskie, przeszłe/obecne/przyszłe, oazy spokoju i te, gdzie wojna trwa w najlepsze, alternatyw mnogość - dla każdego coś dobrego. Więc jeżeli tylko ode mnie zależy gdzie mam być Namiestnikiem to wybieram krainę książek. Jest różnorodna, bo każdy gatunek literacki ma tu zapewnione warunki rozwoju. Pokojowo żyją sobie i baśnie i horrory, thrillery kłaniają się na ulicy romansom. Widuje się poradniki grające w scrabble`a z tomikami wierszy, w końcu kult słów to tutaj religia powszechna. Biografie pilnują książki dla dzieci, by te nie spadły z huśtawek. Nikogo nie dziwi "gorąca" dysputa podręczników szkolnych z lekturami. Gdzieś przy półce "przyprawy świata" w osiedlowym sklepie przewodniki wymieniają się życiowymi przepisami z książkami kulinarnymi. Społeczność książek kolorowa i różnorodna jest, są i konserwatyści w postaci publikacji papierowej i postępowe ebooki, gdzieś pomiędzy nimi krążą audiobooki. Czasem wybuchają konflikty, ale od czego jest w końcu Namiestnik? Jego zadaniem jest dbanie by w krainie książek, każda z nich czuła się dobrze i była przyjacielem czytelnika. Taka kraina to nie utopia, można odnaleźć wszędzie tam gdzie są książki;)
Krainy mityczne i realne, dalekie i bliskie, przeszłe/obecne/przyszłe, oazy spokoju i te, gdzie wojna trwa w najlepsze, alternatyw mnogość - dla każdego coś dobrego. Więc jeżeli tylko ode mnie zależy gdzie mam być Namiestnikiem to wybieram krainę książek. Jest różnorodna, bo każdy gatunek literacki ma tu zapewnione warunki rozwoju. Pokojowo żyją sobie i baśnie i horrory, thrillery kłaniają się na ulicy romansom. Widuje się poradniki grające w scrabble`a z tomikami wierszy, w końcu kult słów to tutaj religia powszechna. Biografie pilnują książki dla dzieci, by te nie spadły z huśtawek. Nikogo nie dziwi "gorąca" dysputa podręczników szkolnych z lekturami. Gdzieś przy półce "przyprawy świata" w osiedlowym sklepie przewodniki wymieniają się życiowymi przepisami z książkami kulinarnymi. Społeczność książek kolorowa i różnorodna jest, są i konserwatyści w postaci publikacji papierowej i postępowe ebooki, gdzieś pomiędzy nimi krążą audiobooki. Czasem wybuchają konflikty, ale od czego jest w końcu Namiestnik? Jego zadaniem jest dbanie by w krainie książek, każda z nich czuła się dobrze i była przyjacielem czytelnika. Taka kraina to nie utopia, można odnaleźć wszędzie tam gdzie są książki;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)