„Saint”
A. Zavarelli
Jedna z ogólnie przyjętych zasad mówi, że jesteśmy tym kim chcemy być, ale to tylko jej część, większa, mniejsza, lecz nie cała. Bywa również tak, że ktoś inny kształtuje nas, zasiewa ziarno, z jakiego wyrastamy na kogoś, kim w innych okolicznościach nigdy nie stalibyśmy się. Czy to dobrze czy źle? To już zależy od okoliczności i tego bardzo zostaliśmy skrzywdzeni.
Ten kto raz spotkał Scarlett już o niej nie zapomni, jest kobietą o wielu twarzach. Rory Brodrick przekonuje się o tym na własnej skórze. Nawet gdyby chciał nie wyrzuciłby z pamięci kogoś takiego, ale daleko mu do tego. Ta dziewczyna wie doskonale co chce osiągnąć, a on stanął na jej drodze i jeśli myśli, że ona zmieni kierunek to grubo się myli. Może inni wykonują jego rozkazy, ale Scarlett nie zamierza, każdy dzień przybliża ją do celu, jaki wyznaczyła sobie dawno temu. Od tamtej chwili realizuje go niezłomnie, dzień za dniem, żyje nim, to misja pozwalająca przetrwać. Czy Rory zrozumie z kim ma do czynienia? Wszystko co zakłada, planuje i pragnie zrobić w przypadku tej kobiety jest skazane na porażkę, ona nie jest jedną z wielu, ale „Tą” jedyną, z piekła rodem diablicą, nie podporządkowującą się żadnym zasadom. Dlaczego taka jest? Tego nie wie nikt, oprócz jednej osoby, lecz od niej nie uzyska odpowiedzi. Scarlett dawno przekroczyła granicę, powrót wydaje się niemożliwy, zbyt wiele widziała, słyszała i przed wszystkim doświadczyła. Ale Rory też zna tę stronę życia, nie lepiej, ani gorzej, czy to wystarczy by ją uratować? A co jeśli ona tego nie pragnie? Oboje znają życie od najgorszej strony, ale czasem pojawia się szansa na odrobinę nieba w piekle …
A. Zavarelli przyzwyczaiła już swoich czytelników, że w jej książkach więcej jest mroku niż światła, ale nie przeszkadza to by bohaterowie zaprezentowali się na jego tle wyraziście i było im w nim do twarzy. „Saint” jest doskonałym przykładem dla takiego zabiegu, tak samo jak w poprzednich częściach cyklu, nie ma zakłamywania zła, stawiania na piedestale jedynej, słusznej, życiowej ścieżki. Pisarka pokazuje z wielu stron pokazuje świat, mogący się wpierw wydawać brutalny, lecz tak naprawdę ona cecha kryje się zupełnie gdzie indziej. Ta część także pokazuje ludzi, jacy często przywdziewają maski, czasem nawet utożsamiając się z tym, co one reprezentują. Daleko im do prostolinijnych ludzi, napędza ich często gniew, zabliźnione rany, jakie od czasu do czasu ponownie otwierają się i przypominają, że wróg niekiedy jest bliżej niż myślimy. W takich okolicznościach miłość mogłaby wydawać się całkowicie nie na miejscu, ale autorka wie jak odkryć przed czytelnikami to, co w niej najważniejsze. A. Zavarelli kreuje swoich bohaterów z samych sprzeczności, ale jest to jedynie pierwsze wrażenie, im lepiej ich poznajemy tym bardziej kolejne szczegóły uzupełniają ogólny zarys, mylący, lecz dzięki detalom po chwili pokazują swoją prawdziwą twarz. Maski nie opadają od razu, tak samo jak i role, jakie odgrywają nie tylko dla innych, lecz i pewnych momentach dla samych siebie by móc przetrwać. „Saint” jest historią kobiety i mężczyzny, jacy są tym kim są, a ich znajomość nie jest tym, czego oczekiwali, ale jak się przekonują tym, co pozwala w końcu być sobą.