„Miasteczko
Surrender”
Caleb
Carr
Zbrodnia
ma wiele twarzy, tak samo jak i masek pod jakimi się kryje. Czasem jest trudno
ją dostrzec, a czasem wprost przeciwnie, ale i tak bywa lekceważona. Podobno
nie ma idealnej, chociaż zdarza się, że odpowiedzialni unikają sprawiedliwej
kary, natomiast jest ona wymierzana jedynie tym, którzy od samego początku byli
przewidziani do tej roli. Jednak niekiedy udaje się wbrew wszystkim i
wszystkiemu odkryć prawdę i co równie ważnie ujawnić ją.
Tych
dwoje w ogóle nie powinno brać udziału w śledztwie, nawet zainteresowanie się
nim jest przekroczeniem granic, lecz czy można przejść obojętnie jeśli widzi
się tak jawnie partaczenie sprawy? Doktor Trajan Jones i jego współpracownik
Mike Li nie należą do osób, które na pierwszym miejscu kierują się instynktem
samozachowawczym. Gdyby tak było nie zbadali by miejsca zabójstwa i nie
zagłębili się w jego niuanse, a następnie nie zrobiliby tego ponownie. Próbują
trzymać się z boku, ale jakoś im to nie wychodzi, ich teoria niebezpiecznie
zbliża się do prawdy, im więcej szczegółów pasuje do tej zabójczej układanki tym
bardziej zagęszcza się sieć kłamstw, niedomówień i przede wszystkim brutalnych
faktów. Te ostatnie zdają się nie przemawiać do odpowiedzialnych za oficjalne
dochodzenie, chociaż coraz trudniej jest tuszować to co dzieje się w okolicach
Surrender. Jones i Li nie zrażają się oporem ze strony władz, wciąż szukają
dowodów na poparcie swojej teorii, ale komuś nie podoba się ich działalność i
przekazuje to w mocno odczuwalny sposób. Niewygodny tok myślenia Trajana i
Mike`a sprowadza nie tylko na nich zagrożenie, ale czy to może powstrzymać ten
duet przed szukaniem rozwiązania i przede wszystkim odpowiedzialnych za to dzieje
się wokół nich? W końcu już i tak zaryzykowali dużo, więc co mają do stracenia?
Współcześni
autorzy kryminałów nie tak często sięgają w swoich książkach po wątki, mające
swe źródła w tradycyjnych metodach śledczych czyli opartych na błyskotliwych
umysłach detektywów. Caleb Carr skorzystał z takiego schematu i jego „Miasteczko
Surrender” zyskało na tym ogromnie. Historia wyróżnia się pod wieloma względami
na tle innych powieści tego gatunku. Autor zadbał o klimat, drobiazgowo oddał
atmosferę Stanów Zjednoczonych, ale nie w wielkich metropoliach, lecz małych
miasteczkach, gdzie postindustrialny charakter zderzył się z kryzysem sprzed kilku lat burząc
społeczne zasady oraz niszcząc dotychczasową egzystencję ogromnej rzeszy
Amerykanów. W takich warunkach zbrodnia mogłaby wydawać się niczym szczególnym,
jednak ma ona całkiem inny wymiar niż początkowo czytelnik przypuszcza. Zresztą
takich niespodzianek jest cały szereg, co nie jest niczym dziwnym gdyż „Miasteczko
Surrender” ma wiele warstw lub raczej jest prawdziwym kryminalno-społecznym
labiryntem, w jakim nie raz i nie dwa zabłądzimy. Caleb Carr podsuwa tropy, skłania
do przypuszczeń, by po chwili obalić nasze teorie, bohaterowie skądinąd również
borykają się z tą kwestią. W fabule nie ma nic oczywistego, a napięcie nie tyle
jest budowane co odczuwalne na wysokim poziomie przez całą książkę. Pisarz wyposażył
swoje postacie w intrygujące charaktery oraz dorównującą im przeszłość i
umiejętnie wykorzystał to w prowadzonym przez nich dochodzeniu. To ostatnie
opiera się nie na technice i technologii, one stanowią jedynie drugi i trzeci
plan, lecz na inteligencji, doświadczeniu i przede wszystkim na ciągłym
szukaniu prawdy przez bohaterów. „Miasteczko Surrender” wymaga od czytelnika
ciągłej gotowości do kojarzenie szczegółów, porównywaniu informacji oraz
śledzenia postępów czynionych przez niecodzienny zespół dochodzeniowy. Caleb
Carr dołożył starań by oddać tę część rzeczywistości, która rzadko kiedy jest
dostrzegana, oraz wykluczonych z „amerykańskiego snu”, na pierwszym miejscu
postawił ludzi, tak od strony ofiar jak i zbrodniarzy, a także samych
śledczych.
Za możliwość przeczytania książki
dziękuję
wyd. Rebis