"Strzępy"
Spotykając się po latach ze znajomymi ze szkolnych lat, mniej lub bardziej bliskimi, czasem mamy mieszane uczucia, bo inaczej patrzy się na świat z perspektywy kilkunastolatka, a inaczej gdy jest się dojrzałym człowiekiem. Dawne więzi czasem są idealizowane, a czasem bagatelizowane, to co wtedy było ważne wydaje się teraz błahostką, niekiedy jednak wydarzenia z przeszłości mogą rzutować na przyszłość. Niektóre historie chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć, a inne powinny być zostawione w przeszłości, ich ponowne przywołanie nie służy nikomu.
"Strzępy" rozpoczynają się właśnie od zjazdu klasowego po dwudziestu latach od zdania matury, okres jaki upłynął od tego wydarzenia. Może wydawać się dla niektórych wystarczający by spojrzeć z dystansem na to co miało miejsce gdy wchodzi się w dorosłość. Teraz jako ludzie już bagażem doświadczeń mogą z łezką w oku wspominać swoje dawne radości i smutki. Każdy z nich od chwili ukończenia szkoły rozpoczął życie, które różnie się potoczyło. Czy po dwóch dekadach łączy ze sobą ich jeszcze coś czy są grupą obcych sobie ludzi, którzy minęliby się, nie rozpoznając siebie nawet na ulicy? W końcu jako klasa funkcjonowali tylko kilka lat, a wiele więcej upłynęło już ich od zakończenia edukacji. Dla autora książki nie jest najważniejsza chwila spotkania i to jak zmienili się tamci dwudziestolatkowie, lecz pewne wydarzenie, które mogło wpłynąć na ich życiowe wybory. Końcówka lat osiemdziesiątych, do egzaminu dojrzałości pozostał jeszcze rok, ale tak naprawdę niektórym przyszło go zdać wcześniej. Praca przy drukowaniu tzw. bibuły i kolportowanie jej jest ryzykowne, przekonuje się o tym jeden z bohaterów, gdy jego przyjaciel i współpracownik zostaje z tego powodu wyrzucony ze szkoły, on sam tylko dzięki zbiegowi wydarzeń unika zdemaskowania. Jednak czy tylko łut szczęścia pozwolił mu nie podzielić losu kolegi? I co oznaczają słowa kobiety, będącej jego pierwszą miłością - "Musiałam cię rzucić"?
Dawna rana znowu się otwarła, a to co ją spowodowało staje się początkiem niecodziennego dochodzenia, jego celem ma być odkrycie, kto zdradził. Kiedyś cień podejrzenia padł na niego, teraz wystarczyło kilka słów rzuconych i przeszłość powróciła z hukiem. Krąg podejrzanych nie jest duży, ale znaleźli się w nim najbliżsi koledzy, który z nich mógł być donosicielem?
Tomasz Kowaluk-Łukasiewicz umieścił akcję swojej książki w dwóch planach czasowych - teraz i dwadzieścia lat wcześniej. Dzięki temu czytelnik ma możliwość skonfrontowania tego kim byli i są bohaterowie i jaki wpływ miała przeszłość na nich. Dwa wątki zazębiają się, tworząc historię, mającą początek w czasach komunistycznej Polski, a koniec już we współczesności. Rozrachunek z tym co było nie jest łatwy dla żadnej ze stron, wnosi ból i chaos nie tylko do teraźniejszości, lecz także do przyszłości. Przy czytaniu ostatnich stron nasuwa się pytanie czy rozliczenie winnych miało sens i czy wart był poniesionych kosztów? Może pewne sprawy trzeba zostawić w przeszłości, bo nie są warte utraty tego co udało się zbudować? A może prawda jest najważniejsza bez względu na wszystko? Ta kwestia jest do rozważenia nie tylko przez bohaterów "Strzępów", lecz także przez każdego, kto myśli, że demony przeszłości nie zostaną uwolnione gdy znowu drzwi do niej zostaną otworzone.
Za możliwość przeczytanie książki dziękuję wyd. Novae Res