|
Za możliwość przeczytania
książki
dziękuję:
|
Za możliwość przeczytania
książki
dziękuję:
Nowość:
„Zemsta na lokacie”
Iwona Banach
Spokój i cisza czasem
są niedoceniane, a wręcz uważane są za dopust, czy boży to już rozważania dobre
dla filozofów, a nie zwykłych ludzi. Zwłaszcza, że ci ostatni chętnie by trochę
albo bardziej nawet chcieli rozsławić swoje miasto. Wiadomo, że wtedy turyści zawitają
i głośno zrobi się, przy okazji niektórzy lub większość zarobi nieco. Wystarczy
jedynie wymyślić odpowiednią promocję!
Pomysł był prosty, bo
co sprzedaje się doskonale? Sielskość i anielskość? Niekoniecznie. Jednak na
przykład taki koszmar połączony z klątwą? Jak najbardziej, zwłaszcza, że idea
ta pochodziła z samej góry, czyli burmistrza Złorzecza. Nic skomplikowanego, wystarczy
z annałów kronikarskich, a z braku takowych z czeluści pamięci włodarza, wyciągnąć
czarownice, stos i przekleństwo. Et voila! Marketing nawet już nie szeptany
zaczyna działać, władza zadowolona, mieszkańcy tudzież, że o upojonych szczęściem
przyjezdnych nie wspominać nie będzie się. Gdzie więc problem? W klątwie, jaka
zdaje się dosięgać co poniektórych. Komendant policji zawieszony za agresję,
jego p.o. jest zbyt nadgorliwy i jeszcze na dodatek daje się zamordować. Za
dużo? A gdzież tam Złorzecze zaczyna się rozkręcać i to jak! Jak się okazuje
nie tylko turystyka ma ręce pełne roboty, stróże prawa również, tak samo jak i
pewne przyjaciółki, jakie chciały jedynie trochę odetchnąć oraz pewien morderca,
na razie płci nieokreślonej, bo niewiadomo któż ci on albo i ona. Jak skończy
się ta historia? No cóż z pewnością nie tak jak niejeden miałby nadzieję, w
końcu klątwa swoją moc ma, tak samo jak i kłamstwo oraz morderstwo, wcale nie pojedyncze.
Kryminalna komedia
omyłek w satyrycznym gatunku ma w sobie niezaprzeczalnie niejeden intrygujący element,
humorystyczny również. Iwona Banach dokłada do tego jeszcze fabułę, w jakiej
naprawdę wszystko zdarzyć się może, a i śledztwo w sprawie morderstwa jest
więcej niż wciągające. Oczywiście nie można pominąć bohaterów, w pełni zasługuje
by o nich powiedzieć, bo stanowią naprawdę mocny punkt „Zemsty na lokacie” i
jest ich cała gama, barwna pod każdym względem, a zwłaszcza charakterów.
Zaopatrzcie się w chusteczki, ze śmiechu płakać będzie nie raz. Autorka zadbała
o naprawdę dobry humor czytelników podczas czytania, lecz w żadnym razie nie
zapomniała o zabójczo kryminalnej zagadce, zaskakującej i pełnej
nieoczekiwanych zwrotów akcji. Iwona Banach zadbała, by nawet lekki cień nudy
nie zagościł, za to ciekawość, co do tego, co jeszcze czeka postacie
nieustannie jest pobudzana nieustannie. Jeśli ktoś pomyśli, że jest blisko rozwiązania
dochodzeniowej zagwozdki szybko przekona się, iż Złorzeczanie oraz ich goście
są nie do pobicia w wikłaniu się w coraz to nowe perypetie z kategorii tych
zabójczych także, lecz nie jedynie. Klątwa, czarownice, intrygi, zabójstwa oraz
odpowiednio ubarwiona fabuła sprawia, że podczas czytania mamy zapewnioną
doskonałą rozrywkę, tę komediową oraz detektywistyczną również. A i tytułowa „Zemsta
na lokacie” także jest i jak się okazuje smakuje oryginalną pietruszką, rośliną
jak się okazuje przydatną na wiele sposobów.
Za możliwość przeczytania
Nowość:
„Wilcza Chata”
Michał Śmielak
Pewne miejsca mają
więcej tajemnic niż inne. Źródło kryje się w nich? Czy może ludzi, którzy do
nich trafili? W końcu nic nie dzieje się bez przyczyny, a ta często ukryta jest
pod sekretami. Jednak prędzej czy później, jedno i drugie wyjdzie na jaw,
czasem tylko cena tego jest bardzo wysoka.
Kto bierze pod uwagę
napad, kiedy wybiera się na trening? Mało kto albo jeszcze mniej. Agata również
nie wzięła tego pod uwagę, co o mało nie zakończyło się dla niej śmiercią.
Jednak udaje się jej przeżyć, lecz Bieszczady nie wybaczają błędów, nawet,
jeśli są one wynikiem dramatycznych wydarzeń. Pomoc przychodzi z nieoczekiwanej
strony i wcale nie uspakaja kobiety, zresztą nie ma się co dziwić. Kiedy
budzisz się w nieznanym miejscu i widzisz obcego sobie człowieka, po tym, co
właśnie było twoim udziałem, poczucie strachu jest jak najbardziej zrozumiałe.
Pomoc, na jaką liczyła Agata zostaje udzielona, natomiast wciąż pozostaje
uwięziona na górskim pustkowiu przez pogodę i swój stan zdrowia. Niepokój
okazuje się na wyrost, nieznajomy jest znanym autorem kryminałów, a dotarcie
ekipy ratunkowej to jedynie kwestia czasu, chociaż czy na pewno? Gospodyni
kwatery gdzie się zatrzymała jest zaniepokojona, w okolicy zaginęła jeszcze
jedna dziewczyna i wcale nie jest to pierwsza sprawa tego typu w ostatnim
czasie. No i dlaczego ktoś wciąż zagląda w okna pensjonatu? Co dzieje się na
bieszczadzkim szlaku, który równocześnie nie jest aż tak oddalony od ludzkich
siedzib, lecz jak się okazuje czai się na nim więcej zagrożeń niż podejrzewano…
Przecież ktoś zaatakował Agatę i jeżeli zrobił to raz pewnie nie zawaha się
zrobić tego po raz kolejny!
Zostawić wszystko i
wyjechać w Bieszczady. W końcu za taką decyzją może kryć się więcej niż ktokolwiek
mógłby przypuszczać, a nawet dużo więcej. Bieszczadzkie krajobrazy jak
doskonale nadają się jako tło dla thrillera. Michał Śmielak po mistrzowsku
wykorzystał ich tajemniczość i przede wszystkim atmosferę, jaka je otacza. To
tak w ramach wstępu, dającego przedsmak tego, co czeka czytelników. Im dalej jest
tylko lepiej, bo do akcji wkraczają bohaterowie i zaczyna się czytelnicza zabaw
z gatunku tych, w których wiadomo, że coś się wydarzy, lecz zawsze ma to
miejsce w najmniej niespodziewanym punkcie. Dzieje się tak w „Wilczej Chacie”
niejednokrotnie, lecz za każdym razem jesteśmy zaskakiwani. Autor od pierwszych
zdań buduje narrację, jaka będzie towarzyszyć tej historii do samego końca. Z
jednej strony wpierw niepokoi, z drugiej zaraz potem uspakaja, lecz wrażenie,
że zło kryje się gdzieś niedaleko pozostaje. Jednak kiedy uderza nie jesteśmy
na to przygotowani. Do tego dodać trzeba dodać narastające napięcie, zdające
się nie mieć pokrycia w rzeczywistości, ale nie do końca dające się uciszyć
logicznym argumentom. Zresztą te ostatnie również przechodzą ewolucję, co
zagęszcza fabułę, aż do momentu gdy jesteśmy pewni, że znamy finał. Nic
bardziej mylnego, Michał Śmielak jest mistrzem nieoczekiwanych zakończeń,
dalekich od tych prostych, lecz nie można powiedzieć, ze linia pomiędzy dobrem
i złem jest rozmyta. Ona rysuje się wyraźnie i krwawo…
Nowość:
„Siostry zdrady”
Elizabeth Fremantle
Zdrada niejedno ma
oblicze, bywa też przypisywana tym, którym do niej daleko. Raz przypiętą łatkę
trudno oderwać zwłaszcza, jeśli tak jest łatwiej dla strony rozdającej
najważniejsze karty. Pamięć ludzka sięga daleko w przeszłość i w przyszłość
oraz zbyt często kładzie się cieniem na życiorysach tych, którzy pragną
pozostać niezauważeni.
Powinny ogrzewać się w
glorii sławy i chwały swoich przodków, jako potomkinie królewskiego rodu.
Niestety przeznaczenie sióstr Grey całkowicie odmienne od tego, jakie mogłoby
się wydawać jest im należne. Ich siostra i ojciec zostali straceni, one w
każdej chwili mogą podzielić ich los, nie mogą uciec z monarszego dworu, czy są
jego zakładnikami? Każdy ruch, krok, słowo nie przechodzi bez echa, lecz
jednocześnie muszą brać udział w spektaklu, jaki w każdym momencie może być dla
nich ostatnim aktem. Katarzyna Grey pragnie kochać i być kochanym, a jej
siostra Maria chce być sobą, marzenia obu nie liczą się, bo pada na nie
złowrogi cień korony. Jak długo będą potrafiły podążać ścieżką wyznaczoną przez
innych? Czy odważą się urzeczywistnić to, czego tak pragną i jaką zapłacą cenę?
Tudorowie wszystko podporządkowują tronowi, a siostry Grey co wybiorą? Wiernosć
czy zdradę?
Szlachetnie
urodzone. Uprzywilejowane. Zdradzone. Z królewskiego rodu. Kim były kobiety z
rodu Tudorów? Znamy te najsłynniejsze, ich siostry, matki, kuzynki, pozostały
tłem, może i barwnym, lecz wciąż tłem. Jaka jest ich herstory? Elizabeth
Fremantle oddaje głos tym, których życiorysy są gdzieś pomiędzy wierszami
wielkich dziejów, to one są na pierwszym planie, sławne krewne dopełniają ich portrety.
Kulisy królewskiego dworu, a przede wszystkim władzy, nie są piękne i wyszywane
złotymi głoskami, więcej w nich pokrętnych intryg, mrocznych kolorów, krwawych
śladów nie do końca zmytych wylanymi łzami. „Siostry zdrady” są opowieścią, w jakiej
prawda historyczna jest tylko częścią większej całości, jaka zbyt często nie
jest dostrzegana czyli ludzkiego życia, niedocenianego i traktowanego jako cenę
za koronę i władzę. Królewska krew, dla jednych błogosławieństwo, dla drugich
przekleństwo, w tej książce jest to pokazane jak na dłoni, jednak autorka nie
poprzestaje na tym, w centrum uwagi są kobiety, które mogłyby odegrać pierwsze
skrzypce na politycznej scenie, lecz robią dwa kroki do tyłu. Dlaczego? Ktoś
inny na ich miejscu czyni odwrotnie i zostaje nagrodzony insygniami władzy, a
one zrzekają się tego. W imię czego to czynią? Kim są „Siostry zdrady”? Może
odpowiedź zna ktoś, kto obserwuje je znad płótna, na jakim utrwala obrazy,
jakie mówią więcej niż powinny, lecz jedynie tym, którzy chcą dostrzec prawdę? Elizabeth Fremantle,
ukazując nieoczywiste postacie rodu Tudorów, zwróciła uwagę na zapomniane
kobiety, które nie chciały być jedynie wyblakłymi imionami, zapisanymi gdzieś
pomiędzy gałęziami, drzewa genealogicznego, żywiącego się ich krwią. lecz z
drugiej strony jak mało kto odczuły negatywną stronę swojego pochodzenia.
Przepdremierowo:
„Hades. Król podziemi”
Monika Magoska –
Suchar
Podobno nie wszystko
złoto, co się świeci. Stara zasada, jak nie traci nigdy na swej aktualności i
doceniana przez nielicznych przed faktem, a po fakcie wspominana, najczęściej
gorzko, przez tych, którzy nie chcieli o niej pamiętać. Iluzja potrafi być nad
wyraz przekonująca, zwłaszcza, jeśli jej twórca wierzy w nią.
Nieznane kusi, a
zakazane robi to podwójnie. Czy można dziwić się, że Kora w końcu chciałaby
poznać świat tak odmienny od sielskiej farmy, gdzie do tej pory był jej domem?
Co innego Olimpion, wielka metropolia, całkowicie odmienna od codzienności,
którą dziewczyna chciałaby zostawić za sobą. Pytanie tylko czy jest gotowa na
to, co ją tam czeka? Zaproszenie na ekskluzywne przyjęcie okazuje się
początkiem jej kłopotów, bo kiedy ktoś jest na celowniku Hery, to nawet potężny
Zeus nie ma nic do powiedzenie. Ale może znajdzie się ktoś, kto nie boi się
wszechwładnej i samozwańczej władczyni śmietanki towarzyskiej? Czy Hades będzie
w stanie stawić czoła, kobiecie, która nigdy nie zapomina żadnej urazy i
zniewagi? Niedoświadczona Kora nie zna zasad rządzących Olimpionem, lecz król
podziemia aż za dobrze zna smak bezwzględnej zemsty. Kto zwycięży na szczytach władzy,
gdzie każda zagrywka jesr dobra, gdy prowadzi do zwycięstwa?
Boscy, chociaż nad
wyraz ludzcy, bo to, co najgorsze w naturze człowieka nie jest im obce.
Przyciągający uwagę i nieznoszący tych, którzy są odporni na ich iluzoryczny
wdzięk. Doskonale ukrywający swoją mroczną stronę albo wprost przeciwnie,
podkreślający ją na każdym kroku. Antyczny mit, nie w odświeżonym wydaniu, ale
opowiedziany na nowo, w jakim na znane wątki Monika Magoska – Suchar spojrzała
z innej perspektywy, a pierwszo oraz drugoplanowi bohaterowie i bohaterki
nabrali całkiem innych cech niż do tej pory. Hades i Kora, bestia i piękna,
chociaż czy na pewno? Jak się okazuje zaszufladkować mityczne postacie, i nie
tylko je, jest bardzo łatwo, ale już dostrzec to, co skrywają przed resztą to
już sztuka. Retelling czyli ponowne opowiedzenie albo niekiedy wydobycie tego,
co jest jeszcze niedopowiedziane. „Hades. Król podziemia” umiejscowiony jest
nie na tle starożytnej Grecji, lecz w nowoczesnej metropolii, jednak jak się
okazuje nie wszystko uległo zmianie. Autorka doskonale podkreśliła najistotniejsze
punkty mitu i jednocześnie tak pokierowała fabułą, by nie skopiować, lecz
przedstawić swoją wersję. Widać w niej jak na dłoni, że zło i dobro często
dzieli bardzo cienka granica albo wręcz to rewers i awers tej samej monety zwanej
ludzką naturą. Monika Magoska – Suchar łączy wątki uczuciowe z fantastyką,
dodając do nich sekrety oraz intrygi oraz podkręcając ciekawość, do czego
jeszcze są zdolni bohaterowie w imię miłości, lecz także kiedy odzywają się w
nich najgorsze cechy charakteru.
Nowe wydanie:
„444”
Maciej Siembieda
Niejedno dzieło sztuki
rozpala wyobraźnie tych, którzy je podziwiają. Jedne z nich wzbudzają o wiele
większe emocje niż można byłoby się spodziewać. Przekaz, jaki niosą czasem
ukryty jest pomiędzy wierszami, tak, by mogli odczytać go jedynie
wtajemniczeni. A co jeśli zrobi to ktoś, kto nie powinien w ogóle być świadomy jego
istnienia?
Epickie malowidła Jana
Matejki od ponad wieku obrazują wiele najważniejszych momentów w historii
Polski. Jednak niektóre mogą zawierać coś jeszcze. Czy obraz „Chrzest Warneńczyka”
należy do tej kategorii? Z pewnością jego dzieje są cokolwiek niecodzienne,
kradziony i odzyskiwany był kilka razy, co stoi za tymi czynami? To nie jedyna tajemnica
z nim związana. Kolejną do wyjaśnienia ma prokurator Jakub Kania, który bardzo
szybko przekonuje się, iż cenne płótno budzi zainteresowanie aż za bardzo i to może
z zabójczym skutkiem. Dlaczego właśnie to dzieło mistrza otacza aura sekretów i
zagadek? A może prawda jest o wiele bardziej skomplikowana i kryje się w
proroctwie z przeszłości? Święta wojna prowadzona jest od stuleci i od setek
lat toczy się poza polskimi granicami, jaki związek ma obraz z dziewiętnastego
wieku, nawet jeśli jest spod pędzla mistrza malarstwa? Tak wiele znaków
zapytania, natomiast odpowiedzi żadnej, poszlaki są nikłe i opierają się
bardziej na śledczej intuicji niż tropach. Czy to wystarczy by odkryć sekret,
jaki od setek lat był chroniony? Co kryje?
Tych, którzy przeczytali,
chociaż jedną powieść autorstwa Macieja Siembiedy, z pewnością nie muszę zachęcać
do lektury kolejnej. Natomiast reszta powinna jak najszybciej sięgnąć po książki
tego pisarza. Dlaczego? Bohaterowie, motyw, wątki, drugi plan. To tak w skrócie,
a jak wiadomo liczą się detale, bez nich czytanie traci smak i wkrada się nuda.
Z pewnością w „444” jedno i drugie czytelnikowi nie gości ani na minutę. Sama
tematyka jest już intrygująca, a podłoże faktograficzne jest wprost jak ze
scenariuszy największych światowych wytwórni filmowych. Prawda historyczna plus
wyobraźnia autora daje efekt w postaci pełnej zwrotów akcji, oczywiście w
najmniej spodziewanych momentach, kierujących fabułę w kierunku, jakiego nikt z
czytających nie brał pod uwagę. Zresztą rozpoczynając czytanie „444”
spodziewajcie się czegoś więcej niż niespodziewanego i wcale nie jest na
wyrost, zwłaszcza jeśli przeszłość, mnie i bardziej odległa, przeplata się z
teraźniejszością i nie tylko. To tak na zaostrzenie apetytu, chociaż bardzo
szybko przekonujemy się, że zgodnie z hasłem „cudze chwalicie, swego nie znacie”
okazuje się, iż na rodzimym podwórku mamy wiele zagadek, czekających na
odkrycie i rozwiązanie. Można je również uczynić motywem dla książki, w której mistrz
Matejko jest w samym centrum prokuratorskiego śledztwa, a główny bohater przemierza
świat wzdłuż i wszerz by je rozwiązać.
Nowość:
„Mała draka w fińskiej dzielnicy”
Marta Kisiel
Kiedy wszystko idzie
nie po naszej myśli czasem trzeba powiedzieć stop. Co potem? A może by tak
wrócić tam gdzie człowiek był szczęśliwy? Czyli gdzie? Do domu rodzinnego, który
jest prawdziwym gniazdem, bezpiecznym, pozwalającym być sobą i co
najważniejsze, w jakim nie jesteśmy oceniani i da się naładować życiowe
baterie!
W pewnych momentach
życia człowiek musi podjąć nie jakieś decyzje, ale bardzo konkretne. Sława
Żmijan właśnie znalazła się w takim, nie innym punkcie i stawiła mu czoła tak
jak potrafiła. Wróciła do Deszczna, które wciąż było takie jak powinno i co
ważniejsze byli tam ludzie, na których mogła liczyć. Czy to nie jest zbyt
piękne, by mogło być prawdziwe? Skąd ta podejrzliwość? Jak się okazuje, co
nieco lub o wiele więcej, wydarzyło się dzielnicy fińskich domków. Babcie jak
zawsze są w samym centrum zainteresowania, a wnukowie wcale im nie ustępują, co
się dzieje w tak spokojnym dotąd miejscu? Po pierwsze chodniki gadają, po
drugie ten i tamten świat jakoś tak niebezpiecznie zbliżyły się do siebie oraz
po ulicach grasują małe, włochate i niezwykle wściekłe oraz zajadłe coś. W
takich okolicznościach pozostaje jedynie rozwiązać zagadkę, a przy okazji
jedną, dwie albo i więcej tajemnic rodzinno-sąsiedzkich. Ale to jeszcze nie
koniec, raczej początek wielkiej draki, w jakiej jedną z głównych ról, chcąc
albo raczej nie chcąc, Sława musi wziąć udział. Czym to się skończy? Z
pewnością nie tym, co poniektórym wydawało się jakby nie było magia jest dość
nieobliczalna, a babcie z fińskich domków wiedzą o tym sporo i nadszedł czas na
odsłonięcie dawnych sekretów!
Mała draka? Ależ skąd,
ależ gdzie tam. Porządna, jak przystało na fińską dzielnicę czyli tylko z
pozoru spokojną okolicę. Na wstępie powinno być ostrzeżenie „Zarezerwować sobie
odpowiednią ilość czasu, inaczej grozi ciągłym odliczaniem czasu do ponownego
rozpoczęcia lektury”, to tak tytułem wstępu, bo potem jest jeszcze lepiej,
zagadkowo, niekiedy upiornie, z pewnością swojsko i domowo oraz niesamowicie
intrygująco. Jak to wszystko można upchnąć w jednej książce? No cóż Marta
Kisiel nie tyle „upchnęła” co po prostu połączyła w całość składniki, które jak
się okazało pasują do siebie doskonale, chociaż zdawałoby się, że to całkowicie
niemożliwe. Na tym nie koniec, to dopiero początek historii, w jakiej czytelnik
zaskakiwany jest nieustannie, a kiedy zdaje mu się, że właśnie złapał oddech i
zapanuje odrobina spokoju okazuje się, iż tak jakby to jedynie cisza przed
kolejną burzą. „Mała draka w fińskiej dzielnicy” jest powieścią, w jakiej na
równych prawach koegzystuje kilka gatunków, ale najlepsze dopiero przed nami
czyli bohaterowie, równie niezwykli i barwni oraz co najważniejsze, wzbudzający
naszą sympatię od samego początku swoich perypetii do samego końca i dłużej. Marta
Kisiel oddała w ręce czytelników książkę, przy której będziemy śmiać się,
zastanawiać co jeszcze zdarzyć się może, rozwiązywać zagadki nie z tego świata
oraz odkrywać rodzinne tajemnice, lecz to i tak jeszcze nie wszystko, a
zapowiedź, że to, co jest niemożliwe z pewnością będzie miało miejsce.
Rosie Talbot
Niekiedy dar i przekleństwo dwie strony tej samej monety. Jak żyć, gdy jednocześnie jesteśmy wyróżnieni i nie chcemy takimi być? Udawać, że akceptujemy to, co niezwykłe w nas czy uciekać w zaprzeczenie? Zresztą jak długo da się egzystować w zawieszeniu pomiędzy jednym i drugim? W końcu nadejdzie czas wyboru…
Wrócić do żywych to jedno, lecz odnaleźć się pośród nich to już całkiem inna historia. W samym jej środku znajduje się Charlie, zmagający się ze skutkami swojej choroby oraz niespodziewanego daru. Duchy przecież nie istnieją i tak sądzą wszyscy lub prawie wszyscy, a jeden chłopak je widzi, co więcej z niektórymi jest zaprzyjaźniony, lecz to ta przyjemniejsza strona. Mniej przyjemną jest ciągłe dostrzeganie różnorodnych zjaw, nie zawsze przyjaźnie nastawionych oraz ukrywanie nowego zmysłu przed rodziną i znajomymi ze szkoły. Charlie jest także nastolatkiem i nie omijają go uczuciowe zawirowania, a gdyby tego było mało z ulic Yorku znikają duchy. Może nie byłoby to nic dziwnego gdyby nie Sam, który nie ma zamiaru pozostawić tej sprawy samej sobie. Jeden duch mniej czy więcej nikomu nie robi różnicy, lecz czy na pewno? Jeśli mieszka się w najbardziej nawiedzonym miejscu w Europie i na dodatek widzi się więcej niż inni pozostaje tylko jedno. Od tego już krok by rozpocząć niecodzienne śledztwo i odkryć, że czy jest się żywym czy martwym tak samo jest się zagrożonym, bo przeciwnik nie cofnie się przed niczym by urzeczywistnić swój cel.
Jeżeli autor ma pomysł na książkę i jednocześnie potrafi go urzeczywistnić to zbyt duża liczba wykorzystanych motywów nie istnieje. Rosie Albo jest właśnie takim przykładem lub raczej historia, która wyszła spod jej pióra, łącząca kilka tematów nie tylko w spójną całość, lecz przede wszystkim w intrygującą opowieść. Duchy, zabytkowy York, uczuciowe rozterki, tajemnice z przeszłości i te całkiem świeże oraz zagadka, od jakiej rozwiązania zależy istnienie kilkorga przyjaciół, tych żywych jak i umarłych. Brzmi intrygująco? Nawet więcej bym powiedziała, oczywiście po opisie ze skrzydełka okładki można przypuszczać, co nas czeka, ale zapewniam, że i tak dopiero podczas lektury przekonacie, co faktycznie kryje „Sixteen souls”. Z pewnością bohaterowie nie należą do szablonowych i to pod wieloma względami, autorka miała na nich pomysł i wykorzystała go splatając z prawdziwie awanturniczymi przygodami i dodając do tego jeszcze uczuciowe rozterki oraz próby stawienia czoła swojej inności wśród rówieśników. Czy to nie przypomina czysty chaos? Ani na moment nie czuje się tego w czasie lektury, fabuła przemyślana jest w każdym szczególe i ma on do odegrania swoją rolę, w żadnym wypadku nie jest pozostawiony bez połączenia go z innymi. No i oczywiście klimat, jedyny w swoim rodzaju czyli angielskiej mgły, nawiedzonych miejsc, mrocznych cmentarzy oraz przeszłości, jaka wciąż jest odczuwalna.
Patronat
Przedpremierowo:
„Plan doskonały”
Izabella Frączyk
„Plan doskonały”
Izabella Frączyk
Doskonały plan życie? Czy taki w ogóle istnieje? A może
najważniejszy by go w ogóle mieć? Tak samo jak i marzenia, które motywują nas
do pójścia dalej niż inni. Tylko czy warto robić dosłownie wszystko dla nich i
bez względu na cenę?
Jak zdobyć to, czego się pragnie, kiedy dopiero stoi się na
progu dorosłego życia? Wpierw trzeba wiedzieć się od niego oczekuje. Ania zaplanowała
je doskonale, nawet przypadek potrafi wykorzystać na swoją korzyść. Plan jest
prosty, wyjazd z małej miejscowości na studia do Krakowa plus wygodna egzystencja.
Zbyt dużo na dziewczynę w tym wieku? Ależ skąd, zwłaszcza, iż ma atuty i potrafi
je wykorzystać jak mało kto. Tylko czy to wystarczy i kiedy skończy się jej
szczęście? A jeśli wystarczy spryt i doskonały plan oraz brak skrupułów? Z
pewnością siebie Ania kroczy po to, co dla niej jest synonimem szczęścia. Nie
ogląda się za siebie i krok za krokiem podbija świat, na własnych zasadach i
bez zbytniego oglądania się za siebie. Czy to faktycznie takie łatwe jak się
wydaje? Chyba tak, patrząc na osiągnięcia dziewczyny, zawsze wie jak postąpić
tak, by wyszło na jej. Czyżby jej doskonały plan nie miał słabych punktów?
Jednak podobno karma wraca… Jeżeli to prawda to może być nieciekawie, chociaż
przecie to Ania, dla której nie ma rzeczy niemożliwych, a może wcale tak nie
jest?
Niektórzy naprawdę potrafią życie wycisnąć jak cytrynę.
Właśnie taka jest główna bohaterka najnowszej książki Izabelli Frączyk w telegraficznym
skrócie, lecz tak naprawdę jest ona wiele bardziej skomplikowana niż wydaje się na
pierwszy rzut oka. Niemoralna i dążąca po trupach do celu, a jednak ma w sobie
to „coś”, sprawiające, że z ciekawością śledzimy jej losy i może nawet trzymamy
kciuki. Zbudowanie postaci, wzbudzającej bardzo mieszane uczucia i dodatkowo
jeszcze poprowadzenie jej tak, by wciąż nie tylko budziła zainteresowanie, ale
również uczucia, jakich byśmy nigdy się nie spodziewali, sądząc po jej czynach,
jest trudnym zadaniem. Autorka „Doskonałego planu” pokazała kogoś, kto nie
powinien dać się lubić i naprawdę nie stara się zasłużyć na to, ale… no właśnie
jak to często bywa liczą się szczegóły oraz kulisy. Jedno i drugie perfekcyjnie
uzupełniają historię dziewczyny, takiej jak na okładce, barwnej, wyróżniającej się,
z tajemnicami, jeżeli już płaczącej to jedynie wtedy, gdy nikt inny ją nie
widzi.
„Wszystkie noce Zeusa.
Boski romans”
Gosia Lisińska
Uwaga na marzenia mogą
się spełnić. Czasem okazuje się, iż rzeczywistość nawet przerasta nasze skryte
pragnienia. Tyle szczęścia na raz? Czy to nie jest zbyt piękne by mogło być
prawdziwe? No cóż najlepiej jest się przekonać samemu, zwłaszcza, jeśli nie
chce się później żałować, chociaż czy nie będą to miłe złego początki?
Podobno nie ma gniewu większego
od tego odczuwanego przez zdradzoną kobietę. A jeśli mamy do czynienia z
boginią? Taką najprawdziwsza z prawdziwych? Niech się strzeże ten, kto nie brał
tego pod uwagę. Zeus jakoś pominął ten aspekt i jak się okazało nawet jego
boskość nie ochroniła go przed zemstą Hery i innych zdradzonych. I to jaką!
Jednak teraz mamy czasy współczesne i kto wierzy w starych bogów? Może już
niewielu, ale klątwa jest jak najbardziej aktualna i trwa niezmiennie od
wieków. Co jakiś czas można oczywiście przekleństwo zdjąć, lecz warunek jest
dość przebiegle skonstruowany. W końcu kobiety go wymyśliły! Jak do tej pory
boski pan Olimpu ma z nim ogromny problem. Jak będzie tym razem? Uda się
przechytrzyć boskie furie czy znowu trzeba będzie czekać na kolejną szansę? Obecna
sytuacja chyba nie do końca jest taka jak zazwyczaj, a to rodzi nowe
zagrożenia, zwłaszcza dla kogoś, kto jest mu bliski oraz jest śmiertelniczką. Klątwa
ma moc, lecz prawdziwe uczucie również, pytanie tylko które z nich większą? No
i z gniewem zdradzonych boskich pań?
Zemsta, przekleństwo,
olimpijscy bogowie i pewna kobieta. Gromowładny Zeus znany jest z mitologii z
bardzo lekkiego traktowania wierności, a od tego już krok by kogoś zdenerwować.
Taki zalążek fabuły obiecująco zapowiada się czyż nie? Gosia Lisińska
wykorzystała potencjał znakomicie, nie zapominając oczywiście o mitycznym
entourage`u, lecz jeśli ktoś spodziewa się antyku to dostanie coś o wiele
bardziej interesującego. Jednak drugi plan nie jest przecież najważniejszy, clou
wszystkiego to oczywiście bohaterowie, a ci są dosłownie boscy i uwodzą
czytających jak tylko pojawią się na scenie. Uroku nie można im odmówić, ale
autorka nie zapomniała także o ich mroczniejszej stronie, która niejednokrotnie
jest w mitach widoczna. Sam tytuł „Wszystkie noce Zeusa. Boski romans” jak się
przekonujemy podczas lektury jednocześnie jest dość przewrotny i bardzo dobrze
oddający motyw. Oczywiście są uczucia, bogowie i boginie, śmiertelnicy wcale
nie są na uboczu tej historii, a w samym centrum i daleko im do marionetek. Nie
brakuje też tajemnic i zwrotów akcji. Na tym nie koniec, gdyż właśnie akcja
nabiera jeszcze większego rozpędu, aż do finału, gdzie okazuje się kto i co
zwyciężają, a wcale nie jest to takie oczywiste!
Nowość:
„Zapach świeżych
trocin”
Agata Czykierda –
Grabowska
Co jest prawdą, a nie tylko
subiektywnym obrazem tego, co wokół nas? Czasem zaciera się granica pomiędzy
jednym oraz drugim i nie ma w tym nic złego, ale są chwile, gdy tracimy
równowagę własnymi odczuciami i rzeczywistością. Wówczas zaczyna się niepewność
i strach przed sobą samym, ale również przed innymi…
Czy zamieszkanie w
pustym apartamentowcu z daleka od ludzi jest dobrym pomysłem? Może nie
najlepszym, lecz Iza zbytnio nie ma wyboru. Po ostatnich wydarzeniach musi „trochę”
zmienić swoją egzystencję. Romans trzydziestotrzylatki ze studentem nie był
dobrze widziany na uczelni, skutki tego właśnie zaczyna kobieta odczuwać. To,
co jej pozostało to propozycja dawnego kolegi, mieszkanie gdzieś na obrzeżach
Warszawy to koło ratunkowe. jakiego właśnie potrzebuje. Samotność nie jest
najgorsze co ją spotkało i to nie tylko ostatnio. Nadarza się też doskonały
moment by dokończyć pisanie nowej książki – thrillera. Cisza, spokój, las za
oknem, czego chcieć więcej? No właśnie nie wszystko jest takie jak miało być. Już
pierwsze godziny pobytu w apartamentowcu przynoszą niepokojące sygnały. A im
więcej czasu upływa wcale nie wydają się one wyolbrzymione. Czy Iza będzie w
stanie zrealizować swój plan? Niekiedy pierwszego wrażenia nie powinno się
ignorować, chociaż czy na pewno?
Thriller wiele ma
twarzy, a ten, który wyszedł spod pióra Agaty Czykierdy – Grabowskiej okazuje
się mieć niejedno oblicze. Z pewnością niepokojący nieustannie, czasem jedynie
natężenie tego uczucie trochę mniejsze, lecz nawet z drugiego planu daje o
sobie znać. Nie da się zapomnieć o zwrotach akcji i pojawianiu się nowych
znaków zapytania, w najmniej spodziewanych momentach, bo jakżeby inaczej. Kolejne
fragmenty zaczynają się układać w większą całość, lecz czy faktycznie dobrze
czytelnik je dopasowuje do sobie? Może nie dostrzegamy czegoś, co skrywane jest
pod tym, co wydaje się nam oczywiste? Wrażenie, że zaraz wydarzy się coś
zmieniającego nasz punkt widzenia pojawia się już na samym początku i nie
opuszcza czytających do samego końca. Im bardziej zagłębiamy się w „Zapach
świeżych trocin” tym więcej pytań i analizowania poznanych wcześniej faktów, tylko
czy one rzeczywiście nimi są? Granica pomiędzy kolejnymi warstwami przeszłości
i teraźniejszości zacierają się, tak samo jak i to kto jest kim w tej historii.
Agata Czykierda – Grabowska nie daje prostych odpowiedzi, nie operuje prostym biało-czarnym
osądem, cała gama szarości i brunatnych śladów starek krwi rozmywa portret
ludzi, uwikłanych w to, co było i niezapomniane. Stare grzechy i wszechobecne
poczucie utraty czegoś, co już chyba nie jest możliwe do odzyskania przeplata
się z lękiem, noszącym wiele masek. Gdzieś tak kryje się prawda, straszna,
zawiniona i przede wszystkim przypominająca o wyrządzonym złu.
Nowość:
„Grzechót”
Maciej Lewandowski
Nic nie dzieje się bez przyczyny. Zawsze gdzieś tkwi powód, ale dostrzegany bywa czasem zbyt późno. Podobnie jest ze złem, samo z siebie nie powstaje, gdzieś ma swoje źródło. Jednak zauważany jest zbyt często gdy już czuje się pewnie i nie kryje się ze swoją obecnością.
Co by
było gdyby Jakub nie wszedł do zaniedbanego ogrodu sąsiada? Nie wziąłby czegoś,
co nie należało do niego i szybko straciło swój kuszący urok? Cena, jaką
zapłaci za ten nierozważny krok jest dużo większa niż mógłby pomyśleć. Wystarczyła
odrobina krwi by zbudziło się coś, co czekało by znowu o sobie przypomnieć.
Pamięć ludzka nie do końca jest tak zawodna jak się wydaje, ale to, co w niej zostaje nie oddaje w pełni z czym
przyjdzie się zmierzyć Kubie i nie jedynie jemu. Coś zaczyna o sobie przypominać,
nie pozwala zapomnieć o sobie i żyć tak jak do tej pory temu, kto nieświadomie
pomógł bestii wydostać się z letargu. Czy powtarzane od pokoleń mity mogą być
prawdziwe? A jeśli tak to w jaki sposób można pokonać zło? Podobno w legendach
kryje się ziarno prawdy, tyle, że w tych, których właśnie jest uczestnikiem
Kuba ma postać koszmaru i to nie sennego, lecz bardzo rzeczywistego. Czy komuś
uda się pokonać to, co przywozi z sobą czarna wołga?
Sugestywna okładka.
Historia, która budzi gęsią skórkę już na samym początku. Następnie rozwinięcie
akcji. No i oczywiście finał. Do tego oczywiście klimat, jedynej w swoim rodzaju
grozy, wpełzającej pod skórę prawie od razu i powodujący gęsią skórkę jeszcze
długo po zakończeniu czytania. „Grzechót” wcale nie jest tytułem na wyrost,
gdyż od samego początku coś daje znać o sobie i ani na moment nie cichnie,
wprost przeciwnie narasta. Jednak to nie wszystko, do tego trzeba jeszcze dodać
wątek przygodowy oraz oczywiście cień legend miejskich i nie tylko,
podkreślający główny motyw. Mogłoby się wydawać, że tam gdzie bohaterami są
młodsi wiekiem rozmyje się atmosfera napięcia i koszmaru. Nic bardziej mylnego.
Marcin Lewandowski odwołuje się do naszych lęków jeszcze z czasów dzieciństwa, różnorodnych
zasłyszanych opowieściach, jakich nie powinniśmy słyszeć oraz całej gamy
ostrzeżeń kiedy nie słuchaliśmy dorosłych. „Grzechót” to, coś więcej niż suma
wszystkich dawnych strachów i mitów oraz tych jak najbardziej teraźniejszych
odczuwanych bez względu na wiek. Nie lubię porównywać autorów do siebie, ale
czytając najnowszą książkę Marcina Lewandowskiego otrzymujemy lekturę na równie
z mistrzami grozy i nie tylko. Odnajdujemy nastrój horroru, urban fantasy, po
części również gotyckość czyli to, co sprawia, że wprost pochłaniamy książkę.