„Diablero”
F.G.
Haghenbeck
Świat
wokół ma wiele tajemnic, jedne w końcu zostają ujawnione, inne pozostają nimi
do samego końca. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, co tak naprawdę
dzieje się wokół nich, zadowalają się tym, co wydaje się bezpieczne i przede
wszystkim uznawane za normalne, nawet jeśli czasem może przeczyć wydarzeniom
rozgrywającym się przed oczami. Nieliczni zdają sobie sprawę z prawdziwego
oblicza rzeczywistości, w której egzystujemy, dalekiego od sielanki zwanej
szarą codziennością, za to znacznie bliskiej tej rodem z opowieści z
mieszkańcami nieba i piekła w roli głównej ….
Demony,
diabły, anioły oraz reszta towarzystwa spod znaku nieśmiertelnych i
nadprzyrodzonych nie jest niczym dziwnym dla Elvisa Infante oraz jemu
podobnych. Ludzie nawet nie wiedzą co dzieje się w sąsiedztwie, dopiero gdy dotyka
to ich bądź bliskie im osoby zaczynają dostrzegać to, co mieli cały czas przed
oczami. Diablero nie narzekają na takie postrzeganie rzeczywistości, dzięki temu
mogą wykonywać swoją pracę bez zbytnich strat w nieświadomym społeczeństwie.
Infante jest jednym z najlepszych nie tylko w Los Angeles, jego doświadczenie
jest doskonale znane, klientów mu nie brakuje, nadprzyrodzonej „zwierzyny”
także. Zapotrzebowanie na nią jest ogromne, konkurencja także nie śpi, lecz od
czego wypróbowani towarzysze? Czasem duchowa pomoc w osobie księdza bywa transakcją
wiązaną, zwłaszcza kiedy kaznodzieja nie jest zwyczajnym duszpasterzem i więcej
ma z powierzchowności hollywoodzkiego amanta niż skromnego mnicha, ale przecież
stolica Hollywood zobowiązuje. Ten duet jest nad wyraz efektywny i dobrze znany
w pewnych kręgach, ich zwierzchnicy mają konkretne wymagania, bo dobro i zło są
umowne, zwłaszcza kiedy drugie co i rusz daje o sobie znać, a pierwsze dawno
przestało być niewinne. Czy uda się przechytrzyć demony i całe to pobratymcze
grono tak by wszyscy zainteresowani byli zadowoleni, no i wyjść z tej awantury
w jednym kawałku? Na to pytanie odpowiedź padnie gdy do klatki trafi odpowiedni
„gość” …
Witajcie
w Los Angeles, mieście anielskim tylko z nazwy, za to o diabolicznym
charakterze, najlepszym przewodnikiem po nim jest Elvis Infante, diablero z powołania
i przekonania. Połączenie ostrego humoru, horroru i wybuchowej sensacji, tylko
tyle lub aż tyle, zmieścił w swojej książce F.G. Haghenbeck, a to naprawdę jedynie decorum dla
opowieści, w której nie brak demonów, aniołów, potępionych dusz oraz
różnorodnych paktów tak ludzkich jaki tych o całkiem odmiennej charakterze.
Lektura „Diablero” przypomina oglądanie filmu akcji z bohaterami o więcej niż
szemranej konduicie, biorącymi udział w wydarzeniach, jakich nie powstydziłby
się żaden autor bądź autorka z gatunku horroru. W historii tej czerń nie jest
wyblakła, natomiast biel dawno straciło swój blask, za to czerwień jest więcej
niż barwą – ma metaliczny zapach krwi i dźwięk kropel gdy rozbryzgują się na
wszystkich możliwych powierzchniach. „Diablero” nie ma grzecznych bohaterów,
dziarsko walczących ze złem w imię dobra, tym razem są to ludzie, będący na „ty”
z demonami, a prawdziwa twarz aniołów stróżów jest im aż za dobrze znana i
daleka jest od zwyczajowych portretów. Jacy więc są? Skuteczni, bezczelni,
jednocześnie pozbawieni złudzeń co do świata w jakim żyją, ale z drugiej strony
wychodzą w miarę obronną ręką z kolejnych tarapatów. Szybko pojawia się wrażenie,
że kolejne wątki to kadry przypominające jednocześnie całkowicie odmienne „Od
zmierzchu do świtu” oraz „Egzorcystę”.
Teraźniejszość i przeszłość przeplatają się, tak samo jak i narracja – z
perspektywy kilku postaci, co dodatkowo wprowadza dodatkowy element zaskoczenia
oraz niepokoju.
Za możliwość przeczytania książki
dziękuję
wyd. Rebis