Strony

poniedziałek, 19 września 2011

Darkar II tom


Jakiś czas temu miałam przyjemność przeczytać książkę "Darkar. Poświęcenie" dzięki uprzejmości portalu nakanapie.pl oraz autorowi - Dariuszowi Dolińskiemu. Recenzję można znaleźć tutaj, a wywiad w tym poście - Dariusz Doliński w przybliżeniu.

Obecnie powstaje drugi tom "Darkara", a poniżej dla wszystkich zainteresowanych autor udostępnił prolog wraz kilkoma stronami pierwszego rozdziału.

Miłej lektury


Prolog

I nastąpiło coś, czego nikt od wielu lat, a nawet wielu wieków nie mógł pamiętać, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziano, bo nigdy się nie zdarzyło coś takiego w tym świecie. Nastąpiło coś, co było niezwykłe, inne niż wszystko, co się zdarzyło dotychczas i, co najważniejsze dla tych istot, dawało – nadzieję na lepsze jutro.

W środku najczarniejszej z najczarniejszych nocy – rozbłysło oślepiające światło na niebie. Lecz, ku ogólnemu zdziwieniu, nie było to słońce, nie było to nic, co normalnie wydałaby na ten świat matka natura, to było coś zgoła innego, nienaturalnego a w swojej nienaturalności niosło to zdarzenie ładunek czegoś pierwotnie pięknego. Wielu ze świadków tego wydarzenia, by pełniej je doświadczyć swoimi ułomnymi zmysłami, wyszło z chałup na podwórza, by móc czerpać pełnymi garśćmi z przeżycia tej chwili w nadziei, że oto spełniała się wreszcie przepowiednia Hironiusza.

Ci, co wyszli przed swoje obejścia, tak przynajmniej im się wydawało, widzieli małą postać, która tam, hen daleko, gdzieś przed siebie podążała. Ta postać była nie wysoka i licha o niezwykle odstających uszach, lecz nie była ona sama. Towarzyszyła jej dwójka innych istot z tej samej, zapewne, rasy. Jedni ze świadków tych zdarzeń, później pochwyceni przez siepaczy Imperatora, twierdzili, że była to samica i małe dzieciątko – zapewne dziewczynka, inni znów twierdzili, że nic nie ujrzeli…

Tak samo, jak nagle w środku tej pamiętnej nocy pojawiło się to niezwykłe światło, tak samo nagle i niespodziewanie zgasło. A wszystkich tych, którzy wylegli z chałup na podwórza zalała wszechobecna ciemność.

Nikt z tych, którzy doświadczyli tych cudów, nie mogło się spodziewać, że oto, gwałtownie i wbrew ich woli, nastąpiła zmiana w ich losie. Nie mogli przecież wiedzieć, że przeznaczenie na ich własnych oczach, rozpoczyna dzieło kreacji Mściciela. A to działanie, w którym tak wielu uczestniczyło, w roli świadków, miało zmienić losy tego świata i innych równoległych bytów.

Spełniła się bowiem pierwsza część przepowiedni Hironiusza, że pogardzana istota poświęci się dla innych istot tego świata, by odkupić ich winy i grzechy. Dzięki czemu, mógł narodzić się Mściciel na plaży Oceanu Otchłani Północy. Zarazem wszystkie istoty światła tego świata nie mogły wiedzieć, że Czarny Pan spuścił ze swej smyczy zagony swej przybocznej gwardii, że oto są świadkami brutalnej i bezlitosnej wojny między dobrem a złem. Wielu z tych, którzy byli świadkami tych zdarzeń miało już niebawem zostać zarżniętych na ołtarzach nowych panów w roli ofiar dla ich nowego boga – Ojca Imperatora. Nie mogli też wszak wiedzieć, że Czarny Pan wysłał w pogoni za Mścicielem, nie tylko swe wojska, wysłał coś znacznie potworniejszego – najemnika, będącego na usługach ojca Imperatora…

Rozdział I

Narodziny

Zatrzymaj Czarne Rumaki !

Proszę ciebie o to, o mój Panie.

Stań na ich drodze,

I swym ciałem zdzierż ich upiornej sile.

To one ciągną istoty światła,

W kajdanach narzuconej wolności ku zatraceniu,

Byśmy tam mogli umierać,

A oni mogli tam żyć.

Proszę, wyciągnij swą stal

I walcz z tą siłą ciemności,

Która niesie trwogę w nasz świat

Na karych rumakach zła

I zwycięż byśmy nadal mogli tutaj trwać.

A potem rozkuj łańcuchy

Z wolności narzuconej siłą

I daj odpocząć swej wierze,

Byś znów, jeśli taka będzie potrzeba,

Zniszczył na swej drodze Czarne Rumaki zła!

Pieśń religijna mieszkańców Klimazonii.

Lama oti kara’ti me ? – zapytał się nieznajomy Czarnego Pana.

– Przecież wiesz Seehiaszu, że nie lubię rozmawiać w starym narzeczu! – zaperzył się nie na żarty Imperator.

Przyjrzał się, zarazem bardzo uważnie, swojemu rozmówcy. Mówca był przedstawicielem najstarszej z ras, jaka kiedykolwiek zamieszkiwała ten świat lub inne ze światów, rasy mal’ach. Byli oni posłańcami boga, który powołał do życia ten i inne światy. Jednak po Wielkiej Wojnie, której przyczyną był sprzeciw jednego z nich narcystycznemu bogu, wielu z rasy mal’ach została sługami jego ojca.

Tak samo Seehiasz był na usługach jego ojca. Jednak w odróżnieniu od wielu innych, nie był sługą z własnej, nieprzymuszonej woli, ale służył jego ojcu z konieczności. Służył, bo wypowiedział słowa: nieodpowiedzialnie i bez dłuższego przemyślenia, których nie powinien był nigdy rzec. To ostatecznie przypieczętowało jego los na długie stulecia. Teraz jednak, dzięki temu zleceniu, jakie miał za chwilę dostać, otrzymywał od losu olbrzymią szansę, by wreszcie odzyskać wolność i możliwość samostanowienie o sobie.

– Wiem o tym, ale czy to jest moim problemem? Przecież to ty mnie potrzebujesz, a nie ja ciebie! Więc postaraj się dostosować do mnie, tym bardziej, że to jest język mej rasy.

– Czy aby na pewno nie mylisz się w ocenie sytuacji, kto powinien się do kogo dostosować, mój przyjacielu? – zapytał się ironicznie Imperator swojego gościa. – Myślę, że to, co jestem ci w stanie w tej chwili zaoferować, będzie, zwłaszcza, dla ciebie bardzo pożądaną zapłatą za wykonanie dla mnie tego jednego zadania, jak dla ciebie niezbyt trudnego, tak więc? – zachęcał posłańca Imperator.

Seehiasz podniósł swój wzrok na Czarnego Pana.

Jednak zgodnie z naszym wyobrażeniem, to nie były oczy w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie były to oczy w sensie narządu wzroku akceptowalnego dla istot światła czy ciemności, nie były bowiem w żaden sposób, choćby podobne z wyglądu do tego zmysłu. Gdybyśmy spojrzeli w nie to dostrzeglibyśmy, zamiast białka i źrenic – bezkresną, pustą i przerażającą ciemną materię.

– Zatem nie zwlekaj Imperatorze ze swą propozycją dla wiernego sługi władcy istot ciemności – ukłonił się w sposób dworski Czarnemu Panu. Jednak w tym ukłonie można było odczytać element jawnej złośliwości, jakby chciał rozdrażnić nie tylko swoim sarkazmem w wypowiedzianych słowach –Czarnego Pana. Lecz ten nie poruszony zachowaniem mal’ach kontynuował bez cienia nerwowości dalej swoją wypowiedź.

– Czy wiesz, ze rozpoczyna się wojna?

– Losy tego świata i istot go zamieszkujących mnie nie interesują Imperatorze. Mam w swoim wiecznym życiu poważniejsze sprawy na swojej głowie. Dla mnie to wszystko wokół to tylko marne robactwo, które należałoby wybić do nogi. Rozłazi się, pleni bez umiarkowania u mych stóp. Zresztą, jak myślisz komu to zawdzięczam, że tutaj jestem i tobie służę ? – zapytał się ze złowieszczym uśmiechem na twarzy Seehiasz.

– Jednak chciałbym, byś to wiedział zanim usłyszysz co masz uczynić dla mnie.

– Słucham zatem ciebie panie!

– Masz zlokalizować i zgładzić Mściciela, który pojawia się w moich snach z girlandami kwiatów na szyi.

– Widzę, że to cię boli; przepowiednia sędziwego Hironiusza tak wielce ciebie nęka, jak wielki, bolący wrzód na własnej dupie. Zaiste, ty istota władcza, zło skondensowane tego świata, pełna mocy ciemności, boisz się, co ja mówię, przecież ty nie jesteś nawet pewny swego bytu nieśmiertelnego. Wreszcie zdajesz sobie sprawę, że może jednak jest istota, zapewne śmiertelna, licha i wątła, która jest w stanie jednak ciebie i twego ojca pokonać. Ale jak to może uczynić? Czyżbyś jednak nie był tak wszech potężny, jakby tobie się to wydawało? – nie kończył pasma złośliwości posłaniec. Jednak Imperator zdawał się nie słyszeć cynizmu i sarkazmu w wypowiedziach swojego gościa. Przynajmniej tego po sobie nie okazywał. Kontynuował dalej swoje wywody, jak gdyby nic.

– Jakie to ma znaczenie dla ciebie, jeśli ci powiem, że odzyskasz, po wykonaniu tego zadania, po tak przecież, długim czasie, swoją wolność i nie będziesz już zmuszony służyć ani dla mnie ani dla mego ojca? Zwolnimy ciebie z twojej przysięgi, którą tak nie opatrznie złożyłeś… Czy nie jest to zaiste wspaniała dla ciebie nagroda? – na ustach Czarnego Pana zawitał uśmiech. Wiedział doskonale, że Seehiasz zrobi wszystko, by to osiągnąć.

– W takim razie z wielką chęcią wykonam twoje zlecenie, mój panie.

– Powodzenia mal’ach. Liczymy na ciebie.

Nie zdążył dokończyć tego zdania a w komnacie już nie było posłańca. Ze smyczy spuszczono najpotężniejszego z przeciwników Darkara. Czy los będzie nadal sprzyjał Mścicielowi?

***

Wokół grodu, który został założony na obrzeżach moczarów, na granicy Klimazonii i Bagien Palonii, nic się nadzwyczajnego nie działo. Całą okolicę zalegała naturalna o tej porze nocy, tuż przed jutrznią cisza. Był to stan przyrody, który nie wzbudzał w strażnikach rozmieszczonych na ostrokole grodu, absolutnie żadnego zaniepokojenia.

Nadchodził nieubłaganie, jak co dzień świt.

Znad bagien unosiła się poranna mgła. Szarówka z początku bardzo powoli, acz niepowstrzymanie przechodziła w słoneczny dzień. Był przecież środek upalnego lata.

Cały teren wokół miasta budził się do życia. Strażnicy umęczeni całonocną wartą na wałach i ostrokołach grodu, znudzeni i bez większego zainteresowania, wpatrywali się przed siebie bez jakiekolwiek wiary, że do końca ich służby coś interesującego może się jeszcze wydarzyć. Część z wystawionej tej nocy warty, spała smacznie w niewidocznych, znanych im tylko zakamarkach, ukrytych dla wzroku dowódców. Była to typowa praktyka, cóż przecież mogło im się stać w czasie pokoju? Dotychczas żadne znaki na niebie i ziemi nie zapowiadały, iż cokolwiek mogłoby się zmienić o świtaniu akurat tego nadchodzącego dnia.

Jednak w ten zwodniczy na pierwszy rzut oka spokój otaczającej miasto przyrody oraz codzienność wkradł się niespodziewany element, którego nikt się w ogóle nie spodziewał. Oczekiwanie na zmianę warty początkowo zakłóciły tylko pojedyncze krzyki, gdzieś tam z oddali od strony moczarów. Potem niespodziewanie dla ospałej warty na tle szarego, coraz intensywniej jaśniejącego pierwszymi promieniami słońca nieba, zaczęły błyskać z początku ledwo widoczne jęzory ognia. To zaczęła płonąc sadyba, która egzystowała od wieków na ziemi niczyjej pomiędzy Bagnami Palonii a Klimazonią. Z mijającym nieubłaganie czasem krwawa poświata oraz dobiegające uszu odgłosy zgrozy, przerażenia i mordu zaczęły być coraz bardziej intensywne i niepokojące dla straży grodu.

Wartownicy gwałtownie zbudzeni tym niespodziewanym i bezwzględnym widowiskiem poczęli zbierać się grupkami na ostrokole grodu. Dzwony w świątyniach gwałtownie zabiły na nutę trwogi, by zbudzić mieszkańców w tej przerażającej i niepewnej dla ich przyszłości chwili, by byli gotowi na każdą ewentualność nawet tę najgorszą.

Wtem całą uwagę zgromadzonych na ostrokole, skupił na sobie początkowo mały punkt, zbliżający się na złamanie karku od strony bagien w stronę bram miasta. Nie minęła chwila a tuman kurzu stał się na tyle duży, że można było w nim rozpoznać majaczące sylwetki pojedynczych ludzi. Wreszcie usłyszano głosy nawołujące w stronę zgromadzonych strażników.

– Otwórzcie bramę ! Proszę, otwórzcie!

Ta prośba wywołała konsternację ze strony zwykłych żołdaków. Uczucie solidarności z ofiarami kazało im spełnić ich prośbę, znali jednak karę za złamanie regulaminu. Postanowili wezwać dowódcę, by podjął decyzję.

Nim rozkazodawca przybył na bramę, zbierające się pod nią istoty światła błagały, by je wpuścić. A na tle ich sylwetek krwiożerca łuna tworzyła upiorne tło. Gdy wreszcie komendant przybył na ostrokół to w pierwszej chwili zaniemówił. Oniemiał, nie mogąc wykrztusić choćby jednego słowa z jakąkolwiek decyzją; oniemiał, obserwując – był przecież młodym dowódcą nie miał jeszcze żadnego doświadczenia wojennego – ten poniżej kłębiący się tłum, płaczące dzieci na matczynych rękach; oniemiał, gdy zobaczył pokrwawione kobiety i samice w ciąży, błagające, by dać im schronienie a zarazem szansę dla ich potomstwa do dalszego życia.

Wreszcie nakazał – Rozewrzeć podwoje!

Wartownicy ochoczo ruszyli do wykonania komendy.

***

Młody rozkazodawca podejmując tę decyzję nie wiedział, że to była już wojna, wojna w wykonaniu Czarnego Pana: pełna podstępu, pułapek i braku skrupułów czy też litości. Ta wojna nie przewidywała zasad i reguł walki, które obowiązują cywilizowane nacje. Tu nie było reguł gry, dzielących strony konfliktu na: cywilów i orężnych. Niezależnie od tego kto kim, by nie był wszystkich czekała bezlitosna eksterminacja oraz całkowita zagłada. Nie było więc nic, co mogłoby ocalić to nadgraniczne miasteczko. Nie było nic, co by pozwoliło im na przetrwanie, dało jakąkolwiek szansę na ocalenie. Ich los został przypieczętowany. Jedyna zasada, jaka obowiązywała wojska Imperatora, to była zasada darowania życia czterem szczęśliwcom, by mogli innym przekazać nowinę, co ich spotka ze strony wojsk Imperatora, gdy zawczasu nie poddadzą miasta najeźdźcą.

Los, jaki spotkał mieszkańców pogranicznego grodu, był nie do pozazdroszczenia. Mieszkańcy sadyby, którzy błagali o wejście do grodu były podstępnymi asemami i estriami ( dalej w wampirze mgle ukrywały się hordy baitali oraz innych, gorszych a zarazem potworniejszych wampirów). Podstępni krwiopijcy zostali spuszczeni ze smyczy przez Czarnego Pana na swój wielki żer. Zajęły cały gród, w chwilę po otwarciu bramy, nim zdążyła w całej sytuacji połapać się straż. Nim straże pojęły, co właściwie się stało, już nie żyli.

Jedynie niemym, przymusowym świadkiem następujących potem po sobie wydarzeń rzezi grodu był młody komendant. Gdy obserwował skrępowany, zwłaszcza wysysanie kilkuletnich dzieci przez estrie ( zjawiskowo piękne kobiety potwory ) po jego policzkach spływały łzy. Czuł się winny tej zagładzie. Wieczorem przybyły oddziały orków oraz mugrów, które pożywiły się tym, co pozostało po wampirze uczcie. Rankiem wszyscy napastnicy odeszli.

Czterech szczęśliwców, wśród których był i komendant, zostało uwolnionych. Rozkazodawca błąkał się trzy dni po zniszczonym grodzie, całkiem niedawno oddanym mu pod opiekę. Po całym dramacie, jaki przeżył w ciągu ostatniej doby, jego poczucie winy i pojawiające się przed oczami obrazy, nie dały mu wytchnienia.

Wreszcie nie wytrzymał tego bagażu koszmarnych doświadczeń. Wieczorem trzeciego dnia, od momentu uwolnienia, powiesił się w tym przeklętym miejscu.

W kronikach tę rzeź nazwano później Rzezią z Morgryt. Za tę datę przyjmuje się, w źródłach historycznych, jednocześnie chwilę rozpoczęcia się wojny pomiędzy istotami światła i ciemności, wojny innej niż dotychczasowe, wojny bez jeńców, wojny gwałtownej i bezwzględnej. Wojny o przetrwanie tych zaatakowanych.

Zgodnie z przepowiednią Hironiusza rozpoczął się czas miecza i topora.

***

cdn

1 komentarz:

  1. Książka chyba nie dla mnie. Ale znam kogoś komu sprtawi frajdę:)

    OdpowiedzUsuń