Strony

czwartek, 12 sierpnia 2021

Cisza przed burzą

„Czas huraganów”

Fernanda Melchor

 

Podobno nadzieja umiera ostatnia, a co potem? Świat się nie zatrzymuje, nie kończy się, są kolejne dni i noce. Pozostaje trwanie na wcześniejszych pozycjach, po prostu branie tego, co przychodzi, może czasem szukanie okazji do jakiś zmian, ale czy próby w tej beznadziei nie są skazane z góry na niepowodzenie? W pewnych miejscach wiara w lepsze jutro jest jedynie iluzją, która pozwala przetrwać kolejne tygodnie, miesiące, lata. Jednak prędzej czy później pękają one niczym bańka mydlana, a człowiek pozostaje sam na sam z sobą i z rzeczywistością, od jakiej chciał uciec.

 

Kto zabił tę, która i tak była pogrzebana za życia? Każdy miał jakiś powód, a raczej powody, Wiedźma egzystowała z boku społeczności, ale również była w samym jej centrum. Kiedyś musiało spotkać ją to, co właśnie wydarzyło się, może i kogoś zaskoczyła ta śmierć, lecz przecież była spodziewana, tak samo jak i wiadomo kiedy nadejdzie huragan, tak i ona przybyła. Co pozostawiła po sobie? Chaos, zniszczenia, złamanych ludzi, chociaż wydawałoby się, że to wszystko już było obecne w miejscu do jakiego zawitała. Dlaczego właśnie w tym momencie została zabita ta, która od lat egzystowała na własnych warunkach, z cichym przyzwoleniem całej reszty? Ktoś dokonał kolejnego aktu przemocy w miejscu, gdzie nie jest ona niczym nadzwyczajnym, ale ten czyn zwrócił uwagę i zakłócił rytm życia. Coś musiało stać za tym, każdy ma swoje zdanie, czyje okaże się pomocne w wskazaniu sprawcy?

 

Nie tak łatwo ubrać w słowa wrażenia jakie pozostają po lekturze „Czasu huraganu”. Zresztą są one wynikiem tego, co odczuwa się gdy się ją odkrywa, a dzieje się to strona po stronie, kartka po kartce, w końcu rozdział za rozdziałem. W tej książce nie ma niepotrzebnych wyrazów, zdań czy też akapitów, liczy się każda myśl – bohaterów i czytelników, bo jest ona podstawą rozmowy, chociaż czytający jedynie się jej przysłuchują. Dzięki dialogom, dyskusjom, tak pomiędzy postaciami jak i prowadzonymi tylko w ich głowach poznajemy miejsce oraz ludzi, temu pierwszemu i tym drugim nawet diabłu nie chciało się powiedzieć ani dzień dobry, a tym bardziej do widzenia. Zapomniana wioska, zapomniani mieszkańcy, żyjący na pograniczu rzeczywistości, koszmarnego snu i marzeń, na których spełnienie nie ma jakiejkolwiek nadziei, lecz dawno zastąpił ją miraż tego, co nigdy nie nastąpi, ale co obiecano. Fernanda Melchor odkrywa przed czytającymi to, czego byli już wcześniej świadomi, ale co innego mieć przed oczyma blade kolory, przytłumione dźwięki, płaski pierwszy i drugi plan, a zupełnie czym innym jest możliwość chłonięcia wszystkimi zmysłami opowieści. Autorka mistrzowsko posługuje się słowem, jej kunszt nie jest widoczny na pierwszy rzut oka, ale widzimy go gdy oddaje obrazy, odgłosy, zapachy, tak, iż mamy wrażenie stania i obserwowania tego, o czym czytamy na żywo. „Czas huraganów” odsłania meksykański krajobraz bez filtrów, z daleka od wielkich miast, prawdziwy aż do bólu, bo jego jest pod dostatkiem, ale każdej emocji jest tutaj pod dostatkiem, książka aż nimi wibruje. Czytelnik ma wrażenie, że to reportaż, nie fabularna historia, autentyzm nie jest dodatkiem, lecz sednem, w nim zawierają się realne schematy, prawdziwe uczucia i przede wszystkim ludzie, autentyczni we wszystkim, nawet gdy pokazują się od najgorszej strony. Ta książka nie jest czysta, z prostymi pytaniami i odpowiedziami, ma w sobie drapieżność, fascynującą i obnażającą to, co najgorsze w ludzkich instynktach.

 

 Za możliwość przeczytania książki
dziękuję: