„Wyspa
Camino”
John
Grisham
Nie
było tak, iż nikt nic nie widział i nie słyszał, chociaż postarano się by
tożsamość przestępców została zakamuflowana. Kradzież doskonała? Na pewno łup
nie był przypadkowy, a więc cała reszta musiała być tak zaplanowana by nic nie
przeszkodziło w jego zdobyciu. Jednak zawsze zostaje ślad, okruch po czyjeś
obecności, a to czasem wystarczy by po nitce trafić do … złodzieja.
Kiedy
chaos opanowuje kampus szacownego uniwersytetu Princeton nikt nie podejrzewa,
że oprócz niego ma miejsce coś jeszcze. Kradzież wartych setki tysięcy dolarów rękopisów
F. Scotta Fitzgeralda wydaje się być dopracowana w każdym szczególe i
odzyskanie ich nie rysuje się w jasnych barwach, nawet jeśli FBI od razu
przystępuje do dochodzenia. W takich sprawach wiara w stróżów prawa i wymiar
sprawiedliwości to oczywiście podstawa, lecz wszelka zakulisowa pomoc jest także
brana pod uwagę. Skradzione dzieła oczywiście
miały polisę, chociaż to małe pocieszenie dla władz Princeton i duży ból głowy
dla firmy ubezpieczeniowej. Czas by ominąć zasady właśnie nadszedł, oczywiście
FBI prowadzi oficjalne śledztwo, ale kto inny może działać skuteczniej,
zwłaszcza kiedy ma się podejrzanego. Dobrze zapowiadająca się pisarka otrzymuje
propozycję czy nie do odrzucenia? Cóż na pewno jest „ciut” niesztampowa, a czy
trochę niemoralna? To już zależy jaką
podejmie decyzję i na ile zaangażuje się w obserwację szanowanego księgarza, cenionego
w środowisku antykwarycznym, chociaż będącego na celowniku niektórych.
Ostatecznie Mercer ma „tylko” pomóc w inwigilacji, nic więcej, a ile da z
siebie to już zależy od niej … Oczywiście nie robi tego za darmo, a wyrzuty
sumienia i wątpliwości nie pomogą jej rachunkowi bankowemu tak dobrze jak
gratyfikacja za przyjrzenie się Bruce`owi Cable`owi, właścicielowi urokliwej
księgarni na wyspie Camino. Co mają wspólnego złodziejskie łupy z tym ostatnim?
Być może nic albo o wiele więcej niż ktokolwiek przypuszcza. Rola Mercer wydaje
się nie do przecenienia, lecz czy będzie tak pomocna jak to założono? Co
wyniknie z tej niecodzienne pracy śledczej? W końcu najważniejsze są rękopisy
lub raczej ich odzyskanie, reszta będzie jedynie szeptaną historią o
charakterze plotki i przypuszczeń.
Literacki
skok stulecia lub inaczej mówiąc kradzież rękopisów więcej niż uznanego pisarza
to czyn raczej niecodzienny lub raczej przestępstwo. Naganny, karygodny, ale i
intrygujący, zwłaszcza kiedy rozgrywa się na kartkach książki, której autorem
jest John Grisham. Tym razem również napięcie utrzymane jest na wysokim
poziomie od samego początku po przewrotne zakończenie. Nim ono nastąpi w ruchu
jest maszyna przyczynowo-skutkowa, w jakiej prawo i bezprawie nabierają całkiem
nowych barw, a szara strefa kusi swoją ofertą. W „Wyspie Camino” pisarz łączy
środowisko wydawniczo-literackie z przestępczym oraz paserskimi kulisami w
ekskluzywnym wydaniu. Nie brakuje humoru, przewrotności, humoru czasem o lekko
czarnym zabarwieniu oraz pewnej satyry i celnych obserwacji co do współczesnych
pisarzy oraz anegdot związanych z ich znakomitymi poprzednikami z przeszłości.
Pod lekką warstwą kryje się o wiele mroczniejsze oblicze rynku antykwarycznego cennych
literackich dzieł, o którym rzadko kiedy
jest głośno. John Grisham zręcznie połączył fikcję z faktami oraz przestępczy
półświatek z wydawałoby się odległą od niego o całe lata świetlne elitą
intelektualną. Podczas lektury „Wyspy Camino” ma się podobne wrażenia jak przy
nieśpiesznym sączeniu dobrego wina lub szampana w przyjacielskim gronie w
wakacyjny dzień. Jednak myli się ten kto uważa ją jedynie za lekką historię, jest
w niej bardzo dobry motyw kryminalny i nie ustępujący mu wątek sensacyjny. Jeden
i drugi osadzony pomiędzy rękopisem „Wielkiego Gatsby`iego” oraz dylematami
moralnymi czy cel faktycznie uświęca środki …
Za możliwość przeczytania książki
dziękuję
wyd. Albatros