„Na
krawędzi”
A.F.
Brady
Rzeczywistość
bywa bardziej skomplikowana niż wydaje się postronnym, nawet jeśli należą do
grona bliskich osób. Czasem można zręcznie tkać iluzję szczęścia, sukcesów oraz
panowania nad swoim życiem. Jednak za tym zręcznym rękodziełem pozorów niejednokrotnie
kryją się bolesne realia egzystencji pełnej strachu i oszukiwanie wszystkich
wokoło, a najbardziej siebie samego.
Trudne
przypadki stanowią wyzwanie, chociaż nikt tego głośno nie powie. W końcu są to
ludzie z krwi i kości z wyniszczającymi ich demonami. Sam jest znana ze swych osiągnięć
terapeutycznych z tego rodzaju pacjentami, jednak Richard stanowi swojego
rodzaju zagadkę i to nie jedynie psychologiczną. Otacza go sieć plotek, niedomówień,
podejrzeń i przypuszczeń, a to nie sprzyja podjęciu rzetelnego leczenia oraz
obiektywnej diagnozie. Co kryje przeszłość tego mężczyzny i jak ma wpływ na
teraźniejszość? Sam nie poddaje się w swoich wysiłkach terapeutycznych, czy chce
coś udowodnić sobie czy też została po mistrzowsku wmanewrowane w grę, której
zasad jeszcze nie zna? Ten pacjent wymyka się i prostym i skomplikowanym ramom,
zdaje się nie pasować do szpitala, natomaist terapia, która miała mu pomóc
przybiera całkowicie inną formę niż Sam zakładała. Układ pacjent – psycholog zaczyna
przypominać coś odwrotnego, kim jest Richard i w co wciąga swoją terapeutkę?
Do
bólu bezkompromisowa, brutalnie szczera i przede wszystkim bez usprawiedliwień
ukazująca rzeczywistość terapii psychologicznej oraz kulisy pracy oraz pobytu w
szpitalu psychiatrycznym. „Na krawędzi” nie ma w swej fabule zbyt wielu jasnych
stron, czasem wręcz stwarza klaustrofobiczną atmosferę i to nie tylko związaną
z ograniczoną przestrzenią, w jakiej rozgrywa się akcja książki, lecz również
związana z uczuciami, równie skutecznie oddającymi zamknięcia w destrukcyjnej
emocjonalnej klatce. A.F. Brady nie stara się by czytelnicy polubili główną
bohaterkę, pokazuje ją w świetle jaki daje jesienny bądź zimowy dzień bez
słońca i zachmurzony, rzucający cień na wszystkich. Dodatkowo jej zachowanie
także nie sprzyja by uznać ją za ofiarę, wprost przeciwnie, ale równocześnie
jej osoba przyciąga uwagę, tak samo jak i to co zaczyna się rozgrywać na oczach
czytających. Swoista rozgrywka z własnym życiem i cudzym, próby utrzymania wizerunku
oraz chęć wykonywania zawodu, chociaż pobudki są niekiedy odmienne od tych,
jakie chce widzieć otoczenie. Tytuł książki oddaje w pełni główny motyw, ta
krawędź lub też inaczej balansowanie nad przepaścią odczuwalne jest cały czas,
świat na zewnątrz i ten ograniczony do terapii to nieustanna walka by nie upaść
lub by powstać, toczy się ona wciąż od nowa, a lęk przed zatraceniem się nie
opuszcza większości. W tle tej opowieści jest Nowy Jork taki jaki znany jest z
filmów i reklam albo przynajmniej tak go widzimy w pierwszej chwili, ponieważ
już przy drugim i kolejnym spojrzeniu zauważamy rysy na wydawałoby się prawie
idealnym obrazie, jedynie pozornym innym od tego z szpitala psychiatrycznego.
Książkę przeczytałam dzięki
uprzejmości
Wydawnictwu MUZA
Wydawnictwu MUZA