„Freja”
Matthew
Lawrence
Bogowie
byli, są i będą. Raz jedni święcili triumfy, raz drudzy są na świeczniku, ale
bez nich świat nie byłby sobą. Zawsze rozpalali wyobraźnie śmiertelników, mniej
lub bardziej skutecznie, wdając się w wojny, romanse oraz intrygi. Jednak czy w
dobie wszechobecnego internetu, technologii i ogólnego sceptycyzmu religijnego
mogą liczyć na takie same rzesze wiernych wyznawców? W ogóle do czego mogliby
być przydatni?
Bycie
bogiem wcale nie jest takie wspaniałe jak mogłoby się wydawać. Oczywiście hołdy
składane przez wiernych są miłe, ich wiara daje siłę, ale niestety boska natura
nie jest idealna i bywa przyczyną różnorodnych problemów. Nawet tysiące lat
doświadczenia w sprawowaniu władzy nad rzędami dusz nie ustrzegł przed
popełnianiem błędów. Freja wie o tym doskonale i dlatego wybrała jakiś czas
temu nową ścieżkę dla siebie. Dwudziesty wiek skąpił wyznawców, a i kilka
wcześniejszych stuleci również dla bogini nie było zbytnio łaskawych,
teraźniejszość więc nie rysowałaby się zbytnio różowo gdyby nie odejście w cień
i egzystencja w miejscu gdzie resztki wiary pozwalają na spokojne życie. Jako
Sara Venardi umiejętnie wykorzystuje okruchy kultu i nie wadzi nikomu. Niestety
nic nie trwa wiecznie, oprócz boskiego istnienia oczywiście, Freja zostaje
zauważona przez pewną korporację i od tego momentu wydarzenia zaczynają zdążać
w kierunku niepożądanym. Wybór jest prosty albo przyłączy się albo … zostanie
unicestwiona. Czy bogini miłości, wojny i śmierci zgodzi się na takie
ultimatum? Może lata gorącej wiary w siebie ma za sobą i siły już nie te, lecz
dyktowanie warunków skandynawskiej blond piękności raczej nie jest najlepszym
pomysłem. Gniew kobiecy to jedno, lecz wściekłość Freji to już o wiele więcej niż
poważna sprawa, zwłaszcza, kiedy chodzi o jej dalszą egzystencję. Trochę czasu
minęło od chwili gdy planowała kampanię wojenną, ale pewnych rzeczy nigdy się
nie zapomina, a w sytuacji posiadania u boku wiernego przyjaciela to nawet
korporacja nie jest straszna. Ktoś chyba źle odrobił lekcję o mitologii i to
nie jedynie tej skandynawskiej …
Temat
mitycznych postaci w naszej rzeczywistości ostatnio pojawia się dosyć często i
motyw ten wykorzystał Matthew Laurence w swojej książce. Sięgnął do północnych
legend i w roli pierwszoplanowej obsadził Freję, w szerszej świadomości mniej
popularną niż jej pobratymcy, co także zostało włączone do opowieści. Autor
nadał fabule lekki oraz humorystyczny ton, a postacie wyposażył w wyraziste
cechy i przede wszystkim charaktery, łączące w sobie znane elementy z pewnymi
zaskakującymi. Tempo akcji jest szybkie i trzeba przyznać, że są momenty bardzo
spektakularne, z jednej strony mamy zwykłą rzeczywistość, z drugiej zaś bogów
pokazanych nie do końca tak jak się do tego przyzwyczailiśmy. Komediowe ujęcie
współczesnych losów istot znanych z mitologii nie ujmuje im nic z emploi,
raczej stanowi interesującą wariację. Matthew Laurence nie bał się łączenia boskich
panteonów z różnych stron świata co wzbogaciło główny motyw i nadało
intrygującego klimatu. Zabawa legendami dała wyśmienitą lekturę, skrzącą się od humoru.
Za możliwość przeczytania książki