Strony

sobota, 14 maja 2016

Już taki był ...

"Eugeniusz Bodo. 
"Już taki 
jestem zimny drań""
Ryszard Wolański


Czarno-białe filmy sprzed kilkudziesięciu lat mają w sobie niepowtarzalną magię, nie tak łatwą do odnalezienia we współczesnych kadrach. Nie wszystkie ówczesne gwiazdy zostały zapomniane, niektóre wciąż świecą blaskiem dzięki ponadczasowym rolom oraz talentom jakie wyniosły je na szczyt i pomimo upływu czasu nie pozwoliły na zrzucenie ich z niego. Niekiedy zaginęły celuloidowe taśmy, lecz legenda pozostała utrwalona w ludzkiej pamięci.

Lata dwudzieste, lata trzydzieste, pionierski okres w kinach, nie tak dawno ruchomy obraz stał się powszechnie dostępnie, a już zaskakuje nowa rewolucja - dźwięk, nie tylko w postaci tła muzycznego, ale głosów aktorów. Jednocześnie rozkwitają teatry rewiowe i kabarety. W takim otoczeniu zaczynał swoją karierę Bohdan Junod, pomimo mnogości przybytków rozrywki nie tak łatwo było w nich zaistnieć. Nim gwiazda Eugeniusza Bodo rozbłysła jasnym światłem i stał się on szeroko znany, Bohdan poznawał kulisy świata, w którym zamierzał dać znać o sobie. W przeciwieństwie do wielu innych, co nieco, a nawet więcej już o nim wiedział, zawdzięczał to swoim rodzicom. Jednak drogę do sławy przetarł sobie sam, zdeterminowany by zostać artystą, nie ograniczył się tylko do jednego "zajęcia", stał się wszechstronny. Scena, ekran, aktorstwo, reżyseria, scenopisarstwo, produkcja filmowa, nagrywanie płyt, po prostu człowiek orkiestra. Czarował w teatrzyku literackim Qui Pro Quo, przyciągał publiczność w rewiach na deskach "Morskiego Oka" i "Perskiego Oka". Utwory do słów Brzechwy, Tuwima czy też Henryka Warsa w wykonaniu Eugeniusza Bodo szybko stawały jak to dzisiaj się określa hitami lub mówiąc tak jak dawniej szlagierami, nuconymi jak Polska była długa i szeroka, a nawet poza jej granicami. Na licznych plakatach widniało jego nazwisko w otoczeniu mniej lub równie rozpoznawalnych koleżanek i kolegów, zapowiadały one przedstawienia pełne dowcipu i najlepszej rozrywki, chociaż czasem krytycy byli innego zdania. Jako, że nie ograniczał się tylko do występów scenicznych dał się poznać także rolami filmowymi, dzisiaj jest bardziej kojarzony z komediami ma na swoim koncie wspaniałe kreacje dramatyczne. Ale na tym nie koniec, był również producentem i reżyserem. Człowiek renesansu, nie obawiający się porażki i korzystający z talentów o jakie wierna publiczność go czasem nie podejrzewała.

Kim był naprawdę gdy kurtyna zakończyła przedstawienie lub padł ostatni klaps? Liczne wywiady ukazywały kuluary jego pracy, chociaż czy również dotyczyło to prawdziwej osoby? Z notatek prasowych wyłaniała się tylko część człowieka, wspomnienia współpracowników i przyjaciół dorysowują kolejne fragmenty do portretu Eugeniusza Bodo, nie tylko gwiazdy. Resztę dodał dramat wojny, przez długie lata stanowiło to tajemnicą, tragiczną i nieujawnianą.

Zimny drań? Być może, ale tylko w piosence, obszerna biografia pióra Ryszarda Wolańskiego przedstawia sylwetkę Eugeniusza Bodo z  wielu perspektyw, przybliżając przedwojennego gwiazdora, którego sława wcale nie przeminęła z upływem lat. Łatwo przytłoczyć czytelnika datami i wydarzeniami, a w przypadku popularnej osoby jednych i drugich jest bardzo wiele. Jednak da się równocześnie zaznajomić laików i zaskoczyć wielbicieli jeżeli podejdzie się do tematu tak jak pan Wolański czyli nie poprzestając jedynie na prezentacji faktów, a wplatając pomiędzy nie atmosferę towarzysząca ich powstawaniu. "Eugeniusz Bodo. "Już taki jestem zimny drań"" to lektura, w jakiej czuje się szalone lata dwudzieste i naznaczoną kryzysem dekadę następującą po nich, klimat wielkich rewii i bardziej kameralnych kabaretowych przedstawień pozwala inaczej spojrzeń na ówczesnych artystów i ich zawód. Autor zagląda do dawnej prasy, przytacza wspomnienia, przypomina o tych i o tym co zostało zapomniano, okrasza wszystko wieloma zdjęciami, fotosami z planów filmowych, plakatami reklamującymi rewie. Na tym nie koniec, to dopiero początek fascynującej podróży w przeszłość, dającej szansę na poznanie wielu artystów, którzy na scenie i w życiu osobistym byli towarzyszami Eugeniusza Bodo. Podczas lektury tej wspaniałej biografii ma się wrażenie, że jest się gościem w Qui Pro Quo lub widzem podczas premiery filmowej. Kalejdoskop wielkich nazwisk, znanych tytułów i szlagierów ma tragiczne finał, nie ma w nim miejsca na szczęśliwe zakończenie. Wielka historia nie okazała się łaskawa, wprost przeciwnie nawiązała do pewnych ról Eugeniusza Bodo i okrutnie zaznaczyła się w ostatnich latach jego życia.




   Za możliwość przeczytania książki 
             dziękuję wyd. Rebis