środa, 6 lipca 2022

Gdyby nie książę

Przedpremierowo:

„Wszystkiemu winny książę”

Lenora Bell

 

Czasem lub nawet częściej cel uświęca środki, odrobinę kłamstwa, ciut niedopowiedzenia albo po prostu bycie sobą, bez jakichkolwiek ubarwień bywa pomocne by go osiągnąć. Oczywiście jeśli nie los nie będzie na tyle bezczelny i nie postanowi zabawić się kosztem tych, którzy próbują go przechytrzyć. No cóż niekiedy trzeba pójść na pewne ustępstwa, a zaraz potem zrobić dokładnie to, co się zamierzało!

 

Grunt to mieć dobry plan, na tyle elastyczny by uwzględniał nieprzewidziane okoliczności, ale cały czas prowadził nas do zdobycia tego, czego pragniemy. Lady Alice dokładnie wie co chce osiągnąć i od trzech sezonów dąży do tego niezmordowanie, wbrew staraniom swoich rodziców. Jako arystokratka powinna myśleć o zamążpójściu, a nie o realizacji marzeń. Do tej pory udawało się jej uniknąć małżeństwa. Niestety zbieg okoliczności lub inaczej mówiąc hazard sprawia, że przyszłego męża wygrywa ojciec potencjalnej panny młodej. Może to i skandal, z pewnością niespotykany sposób na zdobycie zięcia, ale skuteczny, bo w grę wchodzi honor i tym podobne sprawy. Markiz Nick Hatherly, przyszły książę Barrington, nie miał zamiaru żenić się kiedykolwiek, a już w takiej sytuacji, lecz czego nie robi się dla rodziny? Jakoś należy stawić czoła temu, co się wydarzyło, wystarczy zawrzeć małżeństwo z rozsądku, gwarantujące obu stronom pełną swobodę realizacji własnych celów. Naturalnie wszystko wydawało się łatwiejsze gdy Alice i Nick nie znali się zbyt dobrze, wspólnie spędzony czas wystawia na próbę ich silną wolę oraz to, co zamierzali osiągnąć. Nie da się przecież połączyć dwóch całkowicie odmiennych życiowych planów, no chyba, że się znajdzie coś, co połączy dwie indywidualności …

 

Od jakiegoś czasu zauważyłam, iż romanse historyczne przeżywają swój renesans, nie dziwię się temu, zwłaszcza gdy kolejne seriale są ich ekranizacjami, przyciągającymi miliony widzów. Jednak pierwsze były one czyli wydania książkowe i pokolenia czytelniczek z przyjemnością się w nich zaczytywało przez lata. Często traktowano je z przymrużeniem oka, ale im to nie szkodziło i jak się okazuje nadal tak jest, czemu się nie dziwię. W końcu dziejowy entourage plus uczuciowe perypetie oraz rzecz jasna odpowiednio nakreślone postacie pozwalają oderwać się od codzienności i kibicować w różnorodnych rozgrywkach. Lenora Bell z serią swojego autorstwa jak najbardziej wpisuje się w ten wzór, dając nam jednocześnie doskonałą rozrywkę, jak to bywa mijającą zdecydowanie zbyt szybko, ale również nie będącą jednorazową lekturą, a taką z kategorii tych, do których wraca się kiedy chcemy uciec od rzeczywistości. „Wszystkiemu winny książę” oczywiście ma w sobie coś z bajki, ale nie takiej nierealnej, lecz odwołującej się do prawdziwych sytuacji. W tym przypadku jest to tło historyczne zręcznie wplecione w fabularne ramy oraz charaktery bohaterów, pisarka nie ukrywa również ciemniejszych stron ówczesności. Jak przystało na romans na pierwszym miejscu są uczucia wraz ze wzrastającą ich temperaturą i przygody jakie im towarzyszą, nie brakuje również humoru w postaci dowcipnych dialogów i pewnych cech postaci. Lenora Bell wykorzystuje konwencję gatunkową dodając do tego intrygujące tajemnice, uzupełniające fabułę. Cykl Skandalicznie Książęta wzbogacił się o kolejną więcej niż udaną część, wartą przeczytania.

 

 PREMIERA:

13 lipca

 

Za możliwość 

przeczytania książki

dziękuję 

 

 

5 komentarzy: